10/2023
Otwarte Ramiona Mojego Camino
« Starsze wpisy | Nowsze wpisy » |
Tamara Frączkowska :: 27.10.2023 21:08
Droga wśród traw, maków i żarnowców z Zubiri do Arre
Z Zubiri wyruszyłam ok. godz. 8, po słodkim śniadanku w przytulnej kawiarence.
Kolejny czerwcowy dzień szłam naprawdę pięknymi ścieżkami przez łąki, lasy i pastwiska. Asfaltu było tak mało, że nie warto o nim nawet wspominać. Było ciepło. Szłam i z utęsknieniem wypatrywałam Larrasoana, gdzie chciałam odpocząć przy drugim śniadanku. Ale niestety bar w Larrasoana był zamknięty
Z wielką przyjemnością wypiłam więc, przy leśnej ścieżce, całkiem smaczną kawę, którą częstował (za donativo, ale bez przymusu) sympatyczny młody Hiszpan.
Dopiero, gdy przeszłam ok. 11 km, zobaczyłam duży bar w Irotz, położony malowniczo nad rzeką. Dobrze, że był duży, bo takich spragnionych odpoczynku jak ja było wielu! Niestety kawa okazała się niesmaczna (co w Hiszpanii nigdy wcześniej mi się nie przydarzyło!), a bułeczka z jabłkiem tłustawa i stara
Przy sąsiednim stoliku siedział pielgrzym z psem, a na łące obok baru pasł się biały konik. To pielgrzym i jego czworonożni przyjaciele, których spotkałam już wczoraj w Zubiri, gdzie pan i piesek spali w namiocie na łące, a zielona trawa była smakowitą kolacją dla konia.
Ten etap też nie był łatwy, ciągle można było odczuć, że jednak jestem w górach. Szłam ciągle góra – dół - góra, ale strome odcinki były już krótsze. W pamięć szczególnie zapadła mi wąska ścieżka wyżłobiona wysoko w zboczu góry. A nisko, w dole widziałam doliny, lasy i czasami szosę.
Piękny był też odcinek, już blisko Arre, prowadzący wśród gęstych, żółtych żarnowców otaczających mnie ze wszystkich stron.
Kolejne miłe spotkania w Drodze. Z Tajwanką, która ze względu na kontuzję szła bardzo wolno, ale z uśmiechem na twarzy. I z dwiema przemiłymi, młodymi Litwinkami – siostrami, z którymi miło rozmawiało się mieszanym językiem angielsko – polskim.
Na noc zatrzymałam się w Arre (to już przedmieście Pampeluny), w kultowym Albergue de Trinidad de Arre (10 euro).
To duże albergue, niestety dość zaniedbane i bez wi-fi. Pielgrzymów było tu tylko ośmioro. W tym trzy panie: Joan i Adele z USA i ja. Dostałyśmy mały, przytulny pokój „tylko dla pań”
Po ogarnięciu się poszłyśmy w trójkę na spacer i do mercado zrobić zakupy na jutro. Razem zjadłyśmy kolację, a w albergue wypiłyśmy prawdziwą czarną herbatę „Lipton” (z moich żelaznych, polskich zapasów, bo w Hiszpanii o nią niełatwo).
Zmęczone wcześnie poszłyśmy spać – podobnie, jak panowie w sąsiedniej sali.
Tamara Frączkowska :: 23.10.2023 20:27
Niełatwy etap z Roncevalles do Zubiri
W „kombinacie noclegowym” jakim jest Albergue de Peregrinos de Roncesvalles (prawie 300 miejsc!) noc upłynęła mi bardzo dobrze. Smacznie spałam (wymęczona Pirenejami). Chociaż zanim zasnęłam, miałam możliwość przekonać się, że faktycznie drzwi w toaletach i spuszczana woda robią dużo hałasu Zapowiadała się dość chłodna noc, więc poprosiłam o koc (bo wędruję tylko z bawełnianym wsadem do śpiwora). Jednak tutaj kocy nie było! Ale okazało się, że mój cieniutki śpiworek w zupełności wystarczył, tylko nad ranem przykryłam ramiona polarem.
Rano, weszłam jeszcze do romańskiej kaplicy poświęconej św. Jakubowi.
I w dobrym nastroju wyruszyłam w Drogę, która była naprawdę śliczna!
W Drodze poznałam 72-letnią Wandę (Polkę mieszkającą w Niemczech), która bardzo dzielnie radziła sobie. Miło było pogadać po polsku o Camino!
Dzisiaj dostałam też dobrą nauczkę, którą na pewno zapamiętam! Zadufana w swoją „moc” po przejściu Drogą Napoleońską przez Pireneje myślałam, że dam radę przejść ponad 20 km do Zubiri – chociaż wiedziałam, że to nie jest łatwy odcinek. Gdy, po wspięciu się i potem zejściu z Alto Mezgquiriz, w lejącym się na głowę żarze słońca, doszłam do Viscarret, zdecydowałam, że zostanę tutaj na noc. A Zubiri poczeka do jutra!
Viscarret to malutka wioska, tylko z jednym prywatnym albergue, gdzie niestety wszystkie miejsca były już zarezerwowane
Poprosiłam więc o pomoc właścicielkę baru, w którym zjadłam pyszną pellelę. I pomogła mi, ale nocleg był za…35 euro! To dużo. Jednak miałam elegancki pokój jednoosobowy, łóżeczko z pościelą, własną łazienkę, więc… warto było! Po zagospodarowaniu się w tym miłym miejscu, poszłam o g. 18 do malutkiego baru, gdzie byłam jedyną klientką. Od sympatycznej, dorodnej Hiszpanki dostałam jeden z najsmaczniejszych posiłków na Camino. Gorąca, zielona zupa-krem, puszysty omlet z serem i świeżutka bagietka, a wszystko za 8 euro.
Na drugi dzień, po znakomicie przespanej nocy i bardzo skromnym śniadanku (bagietka i dwie mandarynki) wyruszyłam do Zubiri.
I rzeczywiście to była trudna Droga. Szłam stromymi ścieżkami, często pokrytymi luźnymi kamieniami i wystającymi skalnymi „zębami”. Dziękowałam św. Jakubowi za ten gorący dzień, bo gdyby padał deszcz to byłoby tu momentami wręcz niebezpiecznie!
Z pewną zazdrością obserwowałam mijających mnie młodych ludzi, którzy chycali z kamienia na kamień, a ja wolniutko, krok po kroku… ale szłam z prawdziwą radością! Droga, chociaż trudna, była śliczna. Wśród lasu, łąk i śpiewu ptaków.
Do Zubiri weszłam XIII-wiecznym, kamiennym mostem nad Rio Arga.
Noc spędziłam w 22-osobowej sali w albergue municypalnym (12 euro). Oczywiście "piętrusy", ale ja dostałam najlepsze łóżeczko na końcu sali, dolne łóżko przy ścianie. Kto był na Camino ten wie, że to miejsce super