Camino de Santiago

Otwarte Ramiona Mojego Camino

11/2023
Otwarte Ramiona Mojego Camino

Tamara Frączkowska :: 28.11.2023 20:54
Tam, gdzie pieją koguty - w Drodze z Navarette przez Santo Domingo de la Calzada do Granion

W nocy, w kuchni albergue w Navarette,  węgierscy rowerzyści i moja „współspaczka” Amerykanka, urządzili sobie  hałaśliwą kolacjęwink Jednak, gdy o godz. 23.30 moja cierpliwość wyczerpała się i zwróciłam im uwagę, przeprosili i po 20 minutach było cichutkoangel

Rano, barman obsługujący w przyalbergowym barze miał wątpliwości, co do mojego śniadania w cenie noclegu, które zagwarantowała mi właścicielka albergue. Jednak byłam na tyle przekonująca, że dostałam pyszne śniadanko: dużego tosta z oliwą i tomato i cafe con lecheyes

Plecak na ramiona i w Drogę. Zatrzymałam się jeszcze na chwilę przy cmentarzu, żeby przyjrzeć się portalowi nad bramą. To portal przeniesiony tu z odrestaurowanego XII-wiecznego hospicjum San Juan de Arre, które oglądałam wczoraj.

Podczas drogi było duszno i bardzo upalnie, ale i tak troszkę zboczyłam i wdrapałam się na uroczy punkt widokowy.

Po prawie 18 km drogi, z ulgą weszłam do Najery i zaraz w pierwszym barze, gdzie przy stolikach mieszkańcy siedzieli na pogaduszkach, wypiłam cudownie zimną coca-colę. Lubię takie miejsca i lubię coca-colę. Byłam bardzo zmęczona upałem więc weszłam do pierwszego albergue, które zobaczyłam tuż za mostem prowadzącym na Stare Miasto. Albergue Porta de la Najera (15 euro plus 1 euro za koc, który przydał się tuż nad ranem) okazało się świetnym miejscem. Ładne, czyste, nieduże pokoje.

Byłam tak zmęczona, że miałam uczucie, że zasłabnęfrown Prysznic i dość długie leżakowanie przywróciły mi siły. Wyszłam na spacer po miasteczku, dosłownie wklejonym w czerwonkawe skały i zwiedziłam  zachwycający kościół Santa Maria La Real (wstęp 4 euro).

I… znowu byłam wykończona upałemcheeky Powrót do albergue na kolejne leżakowanie i popijanie wody. A wieczorkiem, pełna zapału,znowu wyszłam na spacer i kolację. Ensalda z serem, orzechami i rodzynkami, a na deser truskawki i zumo (sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy), a to wszystko z niezwykłym widokiem na skałę, które robiła wrażenie, jakby chciała zmiażdżyć Najerę.

Po powrocie do albergue, spakowałam plecak, żeby rano wyruszyć jak najwcześniej, bo zapowiadany był upał powyżej 30 stopni w cieniu! O godz. 21 zasnęłam jak dziecko i spałam smacznie do rana.

W następnym dniu, prognozy o upale sprawdziły się w stu procentach!

Szłam wśród winnic i pól, więc cienia nie było zbyt dużo. Około pół godzinki szłam z bardzo sympatycznym Amerykaninem Michaelem, który jak się okazało był w Gdańsku i Malborku i chętnie o tym opowiadał. Ostatnie strome podejście, a na nim urokliwe miejsce wypoczynku. Spotkałam tu Stefi z Niemiec, którą poznałam w albergue w Logronio. Szła bez plecaka, bo dopadła ja kontuzja nogi, ale dobrego humoru nie traciła.

W Ciriniuela (co znaczy śliwka!) zatrzymałam się w Albergue Virgen de Guadelupe (15 euro, pokój 2-osobowy, w którym byłam sama). Znałam je ze zdjęć, bo ma bardzo charakterystyczny, mocno niebieski kolor.

Albergue było jeszcze zamknięte, ale hospitalero wkrótce się pojawił, z uroczym, nieśmiałym pieskiem. Troszkę przypominał mi tego zwariowanego hospitalero z filmu „Droga życia”, ale okazał się bardzo sympatyczny, a albergue, choć trochę wołało o remont, było bardzo przytulne. Zatrzymał się tu jeszcze tylko Filip z Francji, który wędrował z bardzo grzecznym pieskiem. Piesek miał na imię Glinka (od nazwiska czeskiego kompozytora) i wpatrzony był z niezmierzoną miłością w swojego pana.

Chociaż w kuchni był, że tak powiem nieład, to kolacja była pyszna i podana w fajnych drewnianych miskach. Gospodarz siedział z nami, co stworzyło bardzo miłą, familijną atmosferę.

A, jeżeli chodzi o upał, to bez zmian – na jutro znowu zapowiada się ponad 30 stopni. Postanowiłam wyjść, jak tylko zrobi się szaro.

Na drugi dzień, już o godz. 6 byłam w Drodze. Wcześnie, bo chciałam jeszcze zatrzymać się w Santo Domingo de la Calzada, żeby zwiedzić Kościół Santo Domingo słynący z piękna i piejącego koguta. Planowałam dojść do Redecilla – to jakieś 18 km.

W Santo Domingo de la Calzada  musiałam poczekać na otwarcie kościoła (o godz. 9). Zjadłam więc smaczne śniadanko i wypłaciłam pieniądze z bankomatu, do którego zaprowadziła mnie sympatyczna Hiszpanka, którą spytałam o drogę.

Kościół Santo Domingo de la Calzada wart był czekania! Najważniejsze miejsce to grobowiec patrona, który możemy obejrzeć z poziomu posadzki oraz zejść do nowoczesnej krypty. No i kurnik z kurami i kogutem, który zapiał gdy weszłam do kościoła i, gdy z niego wychodziłam – a to ponoć przynosi szczęścieheart Legenda o biednym pielgrzymie, który niesłusznie został oskarżony o kradzież i o którego niewinności zaświadczył… upieczony kogut, zmaterializowała sięsmiley

Weszłam jeszcze na wieżę skąd mogłam podziwiać piękny widok na miasteczko.

Spędziłam w Calzada ponad 1,5 godziny, a upał nieubłaganie wzmagał się. Trzeba dziarsko ruszać.

Droga piękna, zapas w ody wystarczający, ale upał wygrał i postanowiłam skrócić dzisiejszy etap o ok. 5 km.

Zatrzymałam się w Granion, w niedużym albergue La Casa de los Sonrissas (donativo, zostawiłam 10 euro).

Było tu miło, kolorowo i pachniało trociczkami. Był też Francuz Filip z Glinkę - spali w swoim namiociku rozbitym w ogródku.

Po południu zaczęło padać i grzmieć. I dobrze, bo może to przyniesie jakiś chłodek na jutro. Jutro planuję zatrzymać się w przykościelnym albergue w Belorado.


Dodaj komentarz »

Tamara Frączkowska :: 15.11.2023 13:39
Najpiękniejszy kościół i stalowy byk w Drodze z Sansol do Navarette

Ponad 20-kilometrowa Droga z Sansol do Logronio była upalna i niezmiennie malownicza.

Przechodzę przez niezwykłe miejsce. Tutaj pielgrzymi układają stożki z kamieni, czasami te kamienie są pięknie pomalowane. Miejsce tchnie spokojem i jakąś tajemnicą i może trochę… Dalekim Wschodem. Spotkany przeze mnie już wcześniej sympatyczny Japończyk niezwykle malowniczo wpisał się w ten obraz.

Trochę dalej, zatrzymuję się na chwilę odpoczynku na kamiennej ławeczce przy, opuszczonej chyba, ermitrze.

Kolejne kilometry, czasem strome, ale niezmiennie malownicze.

Z daleka słyszę dźwięki gitary i po kilkudziesięciu krokach widzę gitarzystę, który siedzi w cieniu rozłożystego drzewa. Z przyjemnością zatrzymałam się i słuchałam pięknych melodii, nagradzając artystę kilkoma euro.

Po ok. 12 kilometrach wchodzę do ślicznego Viana – małego miasteczko, ale z bogatą historią.

Wchodzę do kościoła Santa Maria de la Asuncion, moją uwagę zwraca umieszczony nad ołtarzem św. Jakuba Matamoros.

Wychodząc z Viana trafiam na malownicze ruiny. To chyba pozostałości murów obronnych wzniesionych w czasach świetności miasteczka, gdy było ono twierdzą.

Krok za krokiem zbliżam się do Logronio i do granicy pomiędzy Navarrą i La Rioja.

Wejście do Logronio to dłużące się  przez ok. 4 km przemysłowe przedmieście. Jednak potem uroda miasta wynagradza mi to. Jestem bardzo zmęczona, głównie upałem więc po przejściu przez most Puente de Piedra nad rzeką Rio Ebro, wchodzę do pierwszego albergue, które widzę tuż za mostem. To ogromne Albergue Santiago Apostol (12 euro plus 1 euro za cover na materac). Mało przytulne, ale mogłam tutaj nareszcie odpocząć od upału, w ok. 20-osobowym (prawie pustym) skrzydle na pierwszym piętrze.

Logronio bardzo mi się podobało. Oczywiście pierwsze kroki skierowałam do kościoła św. Jakuba.

Potem spacer ładnymi uliczkami i wchodzę do konkatedry Santa Maria de la Redonda – najznakomitszego zabytku Logronio. Ze szczególnym zainteresowaniem oglądam, umieszczony za ołtarzem głównym, bezcenny obraz Ukrzyżowanie Michała Anioła.

Na drugi dzień wyruszyłam niezbyt wyspana. Nie wyspałam się, bo moi młodzi „współspacze”, chociaż starali się być cicho, byli jednak dość słyszalni. Ale i tak miałam świetny humor, bo dzisiaj moim celem było sławne, choć maleńkie, Navarette. Logronio pożegnało mnie takimi miłymi miejscami.

Droga do Navarette okazała się łatwa, tylko z jednym podejściem na Alto Grajera. Szłam przez śliczne tereny zielone, wzdłuż brzegu wielkiego jeziora La Grajera. Potem dużo winnic, z maleńkimi jeszcze winoroślami.

A tuż przed Navarette ukazała się moim oczom sławna, ogromna figura byka! Jestem zodiakalnym Bykiem więc ten widok ucieszył mnie szczególnie!

Widok na Navarette – zachwycający. Miasteczko rozłożyło się na wzgórzu zwieńczonym wieżą kościoła Santa Maria la Real.

Ale zanim do niego doszłam zobaczyłam miejsce niezwykłe: częściowo odrestaurowane XII-wieczne hospicjum San Juan de Arre. Weszłam na jego teren i pomyślałam o milionach pielgrzymów, którzy szli od średniowiecza przede mną tą niezwykła Drogą i tutaj znajdowali schronienie. Widziałam kilkunastu współczesnych pielgrzymów, którzy szli w kierunku miasteczka i nie mogłam zrozumieć dlaczego nikt z nich nie zatrzymuje się, aby obejrzeć to średniowieczne hospicjumblush

W Navarette zatrzymałam się w małym, przytulnym Albergue La Iglesia (15 euro, ze śniadaniem), gdzie dostałam pokój 4-osobowy, w którym spała jeszcze tylko sympatyczna Amerykanka.

Spacer po miasteczku był bardzo przyjemny i zakończony pysznym Menu del Peregrino (13,5 euro).

I największy skarb Navarette: Kościół Santa Maria la Real! Jest ogromny, z cudownym wprost wnętrzem. Gdy wrzuciłam do mechanicznej skrzyneczki 1 euro, jego wnętrze zalśniło złocistym światłem, a spod stropu popłynęła piękna, cicha muzyka. To był najpiękniejszy kościół, jaki widziałam dotychczas!

W tym przepięknym kościele o godz. 20 odprawiona została, bardzo przyjazna, Msza dla pielgrzymów. Każdy z nas otrzymał błogosławieństwo na Drogę i obrazek ze św. Jakubem.

Jakże się cieszę, że właśnie tutaj zatrzymałam się na noc i miałam dużo czasu, żeby zachwycać się tym niezwykłym miejscemheart


Dodaj komentarz »

Tamara Frączkowska :: 12.11.2023 13:20
Upał i gaje oliwne w Drodze z Puenta la Reina do Sansol

10 czerwca 2023 na Camino Frances zapowiadał się upalnie. Wcześnie, gdy jest jeszcze przyjemnie chłodno, wychodzę zabytkowym Mostem Królowej (Puenta la Reina), w drogę do Estella.

Chociaż idę już ponad tydzień, to każdy kolejny dzień na Camino wciąż  zachwyca mnieheart cudnymi widokami i dzisiaj jest podobnie!

Upał wzmaga się z każdą godziną, idzie mi się coraz trudniejcheeky Każdy kawałeczek cienia jest wyczekiwaną oazą.

Taką zacienioną oazę do odpoczynku znajduję w uroczym gaju oliwnymsmiley w którym ławeczki i krzesełka zachęcają pielgrzymów do odpoczynku.

Potem ruszam dalej. Upał staje się tak uciążliwycool że chociaż mam w plecaku wystarczający zapas wody to postanawiam, dosłownie 4 km przed Estella, zatrzymać się w prywatnym albergue Casa Magica (17 euro) w maleńkim Villatuerta. Na wszelki wypadek telefonicznie sprawdzam z drogi, czy są wolne miejsca. Są! To super!yes

Po przyjściu do albergue zupełnie nie miałam sił. Padłam na czyściutką, białą pościel w przepoconych ciuchach i tak leżałam chyba z pół godziny. Pomogło!

Potem zwyczajowo: kąpiel, pranie, spacerek... Upał troszeczkę zelżał. Ufff! A wieczorem pięknie podana, pyszna wegetariańska kolacja: szparagi, papryka, pallela vege, flan, wino i woda (17 euro).

Siedzimy w 15 osób przy długim stole. Ja naprzeciwko sympatycznego Francuza Bernarda, z którym jeszcze spotkam się kilkakrotnie w Drodze. Podczas zwyczajowego przedstawiania się okazało się, że jedna z Francuzek Alicja (z mojego 5 osobowego pokoju, gdzie śpimy tylko we trzy) jest Polką z Krakowa! Przekonuję się, że język polski jest naprawdę pięknysmiley

Ponieważ na drugi dzień zapowiadano kolejny bardzo upalny dzieńcool zarezerwowałam sobie telefoniczne miejsce w albergue w Villamayor.

Rano, po cudownie przespanej nocy (ach, ta czyściutka, biała pościel), wyruszam w stromą i prawdopodobnie bardzo upalną, ok. 15-kilometrową drogę.  Wkrótce po wyjściu z miasteczka, zbaczam troszeczkę ze szlaku, żeby obejrzeć maleńką XVII wieczną Ermitę de San Miguel, ukrytą wśród drzewek oliwnych.

Po ok. 4 km jestem w Estella i chociaż tylko przeszłam przez to miasto, to zachwyciło mnie pięknym kościołem Grobu Świętego i klimatycznymi uliczkami.

Wychodząc z Estelli spotkałam czworo pielgrzymów z Włoch, którzy rozpoznając, że jestem z Polski (mam napis na plecaku), zatrzymali się. Okazało się, że byli w Polsce i z wielką radością skierowali do mnie polskie słowa „Jezus zawsze żywy”. Czyż Camino nie jest Drogą niezwykłą?

Szło mi się dobrze, chociaż upał wzmagał się z każdą godziną. Nie zatrzymywałam się w barach, bo miałam wystarczający zapas wody. I tak doszłam do sławnego kraniku z winem w Monasterio Irache. Potwierdzam. Wino jest. Za darmo. I całkiem smaczne. I było wielu spragnionychlaugh

Ale w Irache czekały mnie jeszcze piękne duchowe przeżycia. Weszłam do budynku klasztoru i w cudownej, spokojnej ciszy mogłam obejrzeć to piękne miejsce i wziąć udział we Mszy św. Było niewiele osób, a ja byłam jedynym pielgrzymem.

Zadumana wyruszyłam w dalszą drogę, a tu niespodziewany... ciepły deszczyk! Przeczekałam go więc w miłym barze, przy tortilli.

Ostatnie 3 km to było prawdziwe wyzwanie: w pełnym słońcu, bez cienia, dość stromo! Zapas wody, który niosłam w plecaku był prawdziwym zbawieniemangel Kilkanaście metrów za mną szły Karina i Mari z RPA, zmierzały do tego samego albergue, co ja.

Gdy doszłam do albergue Oasis (12 euro) w Villamayor byłam bardzo zmęczona, ale szczęśliwa. Albergue jest stare, skromne, ale z duszą.

Śpię w pokoju z trzema młodziutkimi, sympatycznie rozchichotanymi  Amerykankami. Smaczna, wspólna kolacja (12 euro) podczas której zaproszono nas do „pokoju medytacji”. Nie wszyscy byli chętni, ale ja poszłam i przeżyłam cichą, spokojną, natchnioną godzinę. Siedzieliśmy na poduszkach w kręgu. Jedna z wolontariuszek czytała Pismo Święte (po angielsku, więc słabo rozumiałam, ale przecież wiedziałam o czym czyta), a my po prostu słuchaliśmy w milczeniu. Na koniec każdy mógł powiedzieć kilka słów o swoich przeżyciach. Gorąca, ziołowa herbata była zakończeniem tego spotkania.

Noc w albergue upływała spokojnie, za oknem padało, ale w pewnym momencie deszcz zamienił się w ulewę! Przez uchylone drzwi tarasowe, w błyskawicznym tempie woda wdarła się do naszego pokojusurprise Chyba zaczęła szybko przeciekać do pokoju pod nami, bo błyskawicznie pojawili się wolontariusze, ze szmatami i wiadrami i doprowadzili pokój do porządku.

Rano obudziłam się wypoczęta, pomimo „powodzi”, bijących co pół godziny dzwonów i bardzo żywotnego kogucikalaugh Dziarsko wyruszyłam więc do Los Arcos. Droga była piękna, falista i prawie cały czas płaska. Ciągnęła się wśród rozległych pól, prawie bez cienia, ale upał jeszcze nie zdążył nadejść. To była dobra decyzja, żeby tak podzielić trasę, bo wędrówka w południowym upale, tą wystawioną na pełne słońce drogą, byłaby naprawdę ciężka.

Po kilku kilometrach z radością zobaczyłam food-trackayes Pyszny omlet z serem i kawa, a do tego bardzo miła rozmowa z Tanią ze Szwajcarii. Spotkałam tu też "moje" Amerykanki.

Dostałam skrzydeł. Droga przecudna i szłam praktycznie sama, a bardzo sobie cenię tę samoność w Drodze.

Doszłam do Los Arcos (gdzie planowałam zostać na noc), wypiłam kawę w ulicznej kawiarence, a w pięknym kościele Santa Maria de Los Arcos, odnalazłam mojego opiekuna św. Jakuba.

Poczułam się tak znakomicie, że postanowiłam ruszyć dalej!

I tak doszłam do Sansol. Zatrzymałam się Albergue Palacio Sansol (14 euro), które faktycznie wyglądało jak pałac!

W środku nowocześnie i przyjaźnie, chociaż tak maleńkich kabin prysznicowych to chyba nie widziałam nigdzieblush Miła wspólna kolacja (14 euro), przy której spotkałam Michała z Częstochowy. Długo rozmawialiśmy o Camino, ludziach i… życiu.


Dodaj komentarz »

Tamara Frączkowska :: 06.11.2023 17:54
Droga marzeń z Arre, przez Pampelunę, Alto del Perdon do Puenta la Reina

Przede mną niezwykły etap: z cichego Arre (przedmieścia Pampeluny), przez tętniącą życiem Pampelunę, na legendarne Alto del Perdon, a potem do tajemniczego kościoła Santa Maria de Eunate (Camino alternatywne) i historycznego Puenta la Reina.

Po wspólnym śniadaniusmiley z Adel i Joan i pamiątkowym selfiesmiley w Albergue de Trinidad de Arre – czas wyruszyć w tę piękną i stromą Drogę. Wśród rozległych pól zbóż i jeszcze zielonych słoneczników, ze stożkami gór na horyzoncie.

Przez średniowieczny most św. Marii Magdaleny wchodzę do Pampeluny i podziwiam jej sławne zabytki, które tyle razy oglądałam z tęsknotą na zdjęciach.

Renesansowa Cytadela z pięcioma bastionami.

Dość surowa z zewnątrz, ale imponująca bogactwem wnętrza Katedra de Santa Maria.

Ratusz, niewątpliwie najbardziej rozpoznawalny budynek w Pampelunie.

Capilla San Fermin – patrona Pampeluny, znanego z tradycyjnych, corocznych gonitw byków w Pampelunie.

Wciśnięty w wąską uliczkę kościół San Saturnino, gdzie od razu spostrzegam na ołtarzu piękną figurę św. Jakuba, a ze stoliczka przy wejściu biorę obrazek ze św. Jakubem i modlitwą.

Wędruję  uliczkami Starego Miasta, gdzie…. kupuję skarpetki, bo na moich „zameldowała się” wielka dziura!

Opuszczam Pampelunę i piękną Drogą dochodzę do maleńkiego Zariquiegui.

Wioseczka  Zariquiegui leży mniej więcej w połowie najostrzejszego podejścia na Alto del Perdon. Zatrzymuję się na noc w prywatnym albergue San Andres (14 euro – pokój 6-osobowy), gdzie jem bardzo smaczny dinner (za 14 euro), składający się z trzech dań, wody i winayes

Na drugi dzień, wcześnie rano, jem w barze skromne śniadanie i, jako pierwsza, wyruszam stromą ścieżką na Alto del Perdon.

Ta Droga jest niezwykła, bo zmierzam do legendarnego, wręcz symbolicznego miejsca i idę zupełnie sama, a to potęguje moją radość i wzruszenie.

Mijam legendarne źródełko św. Jakuba i…

JESTEM! Jestem, całkiem sama, na Alto del Perdon! Tylko na króciutką chwilę podjeżdża (z drugiej strony Alto) taxi z dwójką Amerykanów. Robią kilka zdjęć, więc proszę ich, żeby zdjęcie zrobili również mnie. Odchodzą, a ja znowu zostaję sama!

Schodzę jeszcze kawałeczek do kamiennego kręgu upamiętniającego więźniów zamordowanych w latach 1936-37.

A potem ruszam w dół i widzę, że na Alto pojawiają się dwie sympatyczne Nowozelandki, które poznałam wczoraj w albergue. Zejście strome, po luźnych kamieniach. Idę więc ostrożnie i wolno. Idę spokojnie, bo wiem, że w Puenta la Reina jest duże albergue municypalne, więc o nocleg nie muszę się obawiać.

Kilka kilometrów przed Puenta la Reina, w Muruzabal, schodzę na Camino alternatywne prowadzące do średniowiecznej budowli, o bardzo oryginalnym kształcie i tajemniczej historiiblush

Obecnie jest to kościół Santa Maria de Eunate. W miejscu tym, łączonym z Templariuszami chowano, jak wykazały wykopaliska, zmarłych pielgrzymów jakubowych. Miejsce niezwykle ciekawe i z pewnością warto nadłożyć te kilka kilometrów, żeby spędzić tu, w zadumie, trochę czasuheart

Potem jeszcze ok. 7 km i jestem w Puenta la Reina, słynącym z pięknego Mostu Królowej, który od XI wieku zapewnia pielgrzymom bezpieczne przejście przez Rio Arga.

Zatrzymuję się w, naprawdę dużym, albergue municypalnym Padres Reparador. Mam tu pokój 6-osobowy (5 dziewczyn i 1 chłopak) za 7 euro. Za 1 euro otrzymuję koc, bo zapowiada się chłodna noc.

Dość pochmurne, ale ciepłe popołudnie spędzam w ślicznym albergowym ogrodzie, skąd niestety przegania mnie niespodziewana ulewasurprise

A potem, gdy już widzę słoneczko, ruszam na spacer po tym jednym z najsławniejszych miasteczek na Camino Frances.

Podczas spaceru z radością odnajduję Świętego Jakuba opiekuna pielgrzymówheart

Buen Camino!


Dodaj komentarz »