07/2015
Camino - Droga, która wciąż mnie woła...
« Starsze wpisy | Nowsze wpisy » |
Wiola :: 28.07.2015 18:12
4. Idź skromnie...
Tineo – Borres 15,2 km
Rano z „przerażeniem” patrzę na swoje buty. Jakie są brudne, okropne, zaschnięta skorupa błotnistej mieszanki… Brr…, niemiło jest je zakładać, ale dobrze, że chociaż w środku są już względnie suche. Po dniu wędrówki będą z powrotem prawie czyste – część zaschniętego błota wykruszy się w trakcie marszu, a resztę umyje rosa i mokre trawy :)
Cris jeszcze smacznie śpi i choć wiem, że tego nie widzi, to macham jej na pożegnanie z nadzieją, że spotkamy się za kilka dni. Jak się później okazało, miałyśmy się już nie spotkać…
O 6.30 wyruszam na szlak, tuż za dwójką innych pielgrzymów. Jeden z nich, przekraczając próg albergi i witając nowy dzień, czyni znak krzyża. Piękne świadectwo wiary.
Jest chłodno, ale na szczęście nie pada. Niedaleko Kościoła właśnie otwierają piekarnię, można więc zrobić małe świeże zakupy. Tuż przy kościele skręcam w prawo i powoli opuszczam miasteczko. Camino wyprowadza mnie z miejscowości leśną ścieżką z pięknymi widokami na oddalające się Tineo.
Dalej wciąż idę przez las, wspinam się coraz wyżej, a po mojej lewej stronie co i rusz pomiędzy drzewami otwierają się „okna”, w których mogę podziwiać pozostawione w tyle Tineo oraz piękne krajobrazy.
Idę do góry, jednak jest to przyjemny spacer a nie mozolna wspinaczka. Jest rano, ciało jeszcze nie jest zmęczone, a w chłodzie poranka idzie się naprawdę dobrze. A potem troszkę "po płaskim" ;)
„Zmierzając w obranym kierunku, potrzebuję wskazówek. Żółte strzałki wypatrywane na skrzyżowaniach dróg stają się częścią mnie. Co w moim życiu – oprócz tego kawałka asfaltu, kamienia, czy drzewa zamalowanego żółtą farbą – jest taką strzałką?” Waldemar Paweł Los „Duchowa pielgrzymka do Santiago de Compostela”
Pytanie o takim znaczeniu, niezależnie jak sformułowane, pewnie wcześniej czy później pojawia się w myśli większości wędrowców. Co w moim życiu jest taką strzałką? Każdy musi odpowiedzieć sobie sam w swoim sercu…
Po drodze zatrzymuję się przy ciekawych kwiatkach. Wśród drzew, ukryte w ciemnych krzakach, wyglądają przepięknie :) Mmm, perełka
Po chwili dalej wędruję przyjemną, leśną ścieżką...
Po wyjściu z lasu kawałek idę szosą, po czym po prawej pojawia się droga, szosa wiedzie prosto. Słupek niestety jest tak ustawiony, że tak naprawdę nie wiadomo w którą stronę iść. Przypatruję mu się, podchodzę z różnych stron, licząc na to, że w którymś momencie mnie olśni. Hmm, niby w prawo, ale wcale nie jestem pewna. Rozglądam się, czekam chwilę, może ktoś będzie szedł, jechał… nic, ni żywego ducha. No to idę, najwyżej zawrócę. Skręciłam w drogę po prawej, po kilkudziesięciu metrach kolejna strzałka utwierdziła mnie w przekonaniu, że to był dobry wybór.
Kamienno-polną drogą idę wśród pastwisk i łąk. Na wzniesieniu towarzyszą mi rozśpiewane ptaki, które chętnie "pozują" do zdjęć
Przy słonecznej, przejrzystej pogodzie jest tu na pewno o wiele piękniej. Dziś jednak mgły znów utrudniają podziwianie widoków... No ale cieszę się, że przynajmniej nie pada.
Dalsza droga doprowadza mnie do szosy. Kawałek idę wzdłuż szosy, po czym skręcam w lewo i ścieżką wędruję w dół przez piękny las. Po drodze oczywiście odbijam w prawo do Klasztoru Santa Maria Del Real w Obona…
Kościół jest zamknięty, opuszczone budynki klasztoru i zarośnięte dziedzińce to taki smutny widok… A przecież kiedyś na pewno tętniły zakonnym życiem...
Wracam na szlak i tym samym cudownym lasem wędruję dalej dochodząc do wioski Villaluz.
W oddali majaczą góry, ale widoczność nie jest najlepsza. Wciąż jest dużo chmur, kiedy wreszcie wyjrzy słońce?
4.Idź skromnie
„Ubogość potrzeb jest warunkiem przeżyć duchowych”
Co to znaczy w dzisiejszym świecie iść skromnie? Często słowo „skromność” wydaje nam się przestarzałe i w pierwszym odruchu kojarzy nam się, no właśnie, z jakąś formą niedostatku. A przecież wcale nie o to chodzi. Przecież zdecydowana większość pielgrzymów ma dobry markowy plecak, markowe buty czy ubrania i to wcale nie przesądza o braku skromności czy o tym jakimi są ludźmi. Myślę, że skromność na pielgrzymim szlaku to umiejętność nie zatrzymywania się na tym co zewnętrzne… To zdolność do przyjęcia wszystkiego takim jakie jest, niemalże z dziecięcą radością i ufnością, zaakceptowanie Drogi z całym jej bogactwem, z radościami i trudami... To przyjęcie sercem właśnie tego minimalizmu, tej ubogości potrzeb jakiej doświadczamy w czasie wędrówki i otwarcie się na to co wewnętrzne… Ta prostota naszych dni, codziennych czynności, pozostawienie gdzieś z boku wielu różnych spraw, uzdalnia nas do wkroczenia w bardziej duchowy świat… Dla wierzących, naturalnym aspektem takiej wędrówki, będzie również większe otwarcie się na Boga…
Idąc dalej szosą zmierzam w kierunku Campiello...
W barze w Campiello wypiłam pyszną kawę, zaopatrzyłam się też w wodę, by w alberdze w Borres nie musieć korzystać z kranowej (przed czym, w czasie przygotowań do Camino, czytałam ostrzeżenia). Próbuję też dopytać o prognozę pogody na jutro (co zaleca mój Przewodnik), ale nie jestem pewna czy się rozumiemy. „Ok., ok.” musi mi na razie wystarczyć ;) Dalej szosą zmierzam do celu dzisiejszego dnia. Po drodze mija mnie patrol Guardia Civil, to dobrze, takie patrole dodają pewności i poczucia bezpieczeństwa, tym bardziej, że dziś też właściwie cały czas idę sama i nie spotykam prawie nikogo.
Międzyczasie trochę się przejaśnia, jednak nie na długo.
Dziś był dosyć krótki etap, ale to bardzo dobrze. Taki lajtowy dzień, zbieram siły przed jutrzejszą, długą, mocno górską wędrówką...
Niedaleko przed Borres szlak skręca w prawo i polno-leśną drogą prowadzi mnie do albergi.
W alberdze spotykam rodzinę, która właśnie sprząta schronisko, trwają popołudniowe porządki. Jako, że jestem dziś pierwszym pielgrzymem, muszę iść do miejscowego baru, gdzie załatwiam formalności oraz otrzymuję pielgrzymie klucze. Po powrocie trochę rozmawiamy, pan co prawda nie jest zbyt wylewny, za to pani, na wiadomość że jestem z Polski, z dumą prezentuje co umie powiedzieć po polsku. Robi się wesoło i przyjaźnie. Okazuje się, że ma koleżankę pochodzącą z Polski i dzięki temu umie co nie co w moim ojczystym języku. Jak fajnie A od jednej z ich córek dostaję pomarańczową „mambę” na dobre popołudnie, taki smak dzieciństwa, mmm pycha ;)
Międzyczasie nadchodzą kolejni pielgrzymi. Zanim „gospodarze” ulotnią się na dobre, dopytujemy ich jeszcze o prognozy pogody na jutrzejszy dzień. To bardzo ważne, bo jutro przed nami możliwość pójścia Trasą Starych Szpitali... Takie „napięcie pogodowe” jak tutaj nie towarzyszyło nam żadnego innego dnia. Ale trudno się dziwić, większość z nas chce iść jutro tą przepiękną trasą, a to w dużej mierze zależy od pogody. Zła aura to raczej konieczność obrania alternatywnej drogi. Więc jakie są prognozy? Ma być tak jak dzisiaj, albo lepiej. Hmm, może być, chociaż wolałabym żeby sprawdziło się to słowo „lepiej”. Zobaczymy :)
Rzeczywiście jak pisał Przewodnik, jest tu sporo much. Po odpoczynku wybrałam się na długi spacer – jutro zamierzam wyruszyć w miarę wcześnie, więc dziś chcę wybadać drogę. Idę aż do słupka na rozstaju szlaku – w prawo Ruta de los Hospitales, w lewo Polla de Allande. Tak bardzo chciałabym móc jutro skręcić tutaj w prawo...
OK., rekonesans dokonany, można wracać. Po drodze zaglądam w oczy naparstnicy... :)
Wieczorem trochę pada... Z niepokojem spoglądamy w niebo, przejaśni się czy nie? Nie pozostaje nam nic innego jak tylko cierpliwie czekać. Rozmawiamy o planach na jutro, a potem każdy zanurza się w swoim śpiworze i zapada w smaczny sen :)
Komentarze (1): Pokaż/ukryj komentarze »
- Olek :: 24.10.2018 22:47 Jaki kierunek pokazują te muszle? Promienie to kierunek, czy podstawa muszli?
Wiola :: 26.07.2015 10:16
3. Nie przemęczaj się...
Salas – Tineo 19,8 km
Rano wyruszam o swojej tradycyjnej porze, ok. 6.30. Po wyjściu z Salas droga prowadzi przyjemną ścieżką przez las. Choć na świecie robi się już coraz widniej, to w lesie panują jeszcze spore ciemności.
Idę lekko do góry, ale jest to naprawdę bardzo przyjemny spacer. Po ok. pół godzinie robi się dosyć ostro pod górę, na szczęście niedługo. Idę powoli, a serce rozpływa się w zachwycie - nad moją głową symfonia dźwięków, przepiękna muzyka :) W życiu jeszcze czegoś takiego nie słyszałam, mnóstwo jednocześnie rozśpiewanych ptaków, każdy inaczej, każdy po swojemu, a przecież razem tworzą coś pięknego dla ludzkiego ucha. Jak wspaniale, jak cudownie
Oczywiście nie mogłam przejść obojętnie obok kropelek rosy osiadających na roślinach i pajęczynach :) To wspaniałe cuda przyrody :)
Gdy tak przystaję co chwila przy kolejnych źdźbłach, dogania mnie Cris. Krótka pogawędka i Buen Camino - do zobaczenia :)
Tymczasem Camino wiedzie wzdłuż szosy, dobrze, że niezbyt długo, bo przy dzisiejszej mgle te ostre zakręty powodują szybsze bicie serca ;) Na szczęście ruch samochodowy jest na razie znikomy.
Potem ponownie skręcam w las, by szutrową drogą znów wspinać się mozolnie pod górę.
3. Nie przemęczaj się
„Ogranicz swój bagaż do minimum, aby odczuć jak niewiele potrzeba do życia.”
Nie przemęczaj się… No właśnie, to bardzo ważne, bo gdy przedobrzymy z ciężarem plecaka, z tempem marszu, z długością odcinków, to skutki mogą być nieciekawe… Czym innym jest pozytywne zmęczenie wędrówką, a czym innym szarżowanie ponad swoje siły i możliwości. To bardzo mądre „przykazanie”. Nie przemęczaj się – to także rada, by ograniczyć swój bagaż tylko do tego, co naprawdę niezbędne i konieczne. Pielgrzymka uczy nas, że potrafimy się obejść bez wielu rzeczy, że tak naprawdę wcale wiele nam nie potrzeba… i że to nie rzeczy materialne dają ludziom szczęście. Nieraz w rozmowach pojawia się temat jak piękne i proste są nasze dni na Camino… Niewiele potrzebujemy by przeżyć każdy kolejny dzień i ten minimalizm potrzeb nas zachwyca
Międzyczasie mijam koszyczki pajęczyn misternie utkane pomiędzy gałązkami... oraz pielgrzymie krzyże wplecione w przydrożną siatkę (jak zresztą w wielu miejscach na Camino). Poprawiam przekrzywione gałązki, chwilę odpoczywam wpatrując się w nieprzeniknioną mgłę... i ruszam dalej.
Kilkukrotnie mijałyśmy się z Cris. Rano chyba każda z nas potrzebowała chwil samotności. A potem w jakiś bardzo naturalny i niewymuszony sposób, tak po prostu z potrzeby serca, zaczęłyśmy wędrować razem.
W pewnej chwili dotarł do nas młody Hiszpan. Przez jakiś czas szliśmy razem. Wszystko fajnie, gadu-gadu, a ścieżka robi się coraz węższa w coraz wyższych, mokrych od mgły i rosy, trawach. Początkowo nie zdziwiło nas to zbytnio, bo już nieraz Camino wiodło bardzo wąskimi ścieżynkami. Tylko, że po kolejnych minutach ścieżka się urwała, tak po prostu. Zdezorientowani stanęliśmy pośrodku łąki, na krańcu ścieżki. I co dalej? Może iść „na dziko” w dół i dotrzeć do szosy? Eee, trochę niebezpiecznie. Może przedzierać się dalej do przodu? Eee, raczej nie, nie przez taką mokrą trawę sięgającą pasa… W końcu Hiszpan zarządził, że nie ma co gdybać, trzeba zawrócić. Nie uśmiechało nam się iść ponownie przez te wysokie trawy, które na tak wąskiej ścieżynce, z lubością pozostawiały rosę na naszych spodniach i butach ;) Ale cóż było robić, zawrócić - to było jedyne sensowne rozwiązanie.
Po kilkunastu minutach śmialiśmy się sami z siebie. Jak można było tak się zagadać, by nie zauważyć wcześniej takich strzałek i pójść w lewo, zamiast skręcić w prawo?
Hiszpan pognał do przodu i znów zostałyśmy tylko we dwie. Cris ma problemy z kolanami więc idziemy bardzo powoli. Mi też to odpowiada, nigdzie się nie spieszę, a zresztą dzisiejszy odcinek nie jest zbyt długi, niecałe 20 km. Dobrze, że wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, jak trudny to będzie dzień. Po drodze mijamy albergę w Bodenaya. Na drzwiach wisiała jeszcze kartka z wczorajszego dnia „Ocupado”. Wygląda na to, że dzień przed nami wędruje sporo pielgrzymów. Ale my wcale nie zamierzamy ich doganiać, wolimy bardziej kameralną atmosferę :)
Wciąż jest mgliście. Przydałoby się trochę słońca, ale dziś chyba możemy tylko o nim pomarzyć :) Więc marzymy :)
Zmęczone i spragnione kawy doczłapałyśmy się do La Espina. Tu trochę odpoczęłyśmy i ruszyłyśmy w dalszą drogę. Za La Espina idziemy trochę pod górę. Szlak wiedzie przez ścieżki, które są coraz bardziej błotniste. Wydaje się, że z każdym metrem tego błota jest więcej… i więcej... Uff…
W La Pereda mijamy Kaplicę Chrystusa Strapionego, jaka szkoda, że jest zamknięta. Idziemy więc dalej.
A to źródełko ze św. Jakubem gdzieś po drodze:
Odcinek z La Espina do Tineo był morderczy. Niby tylko niecałe 12 km, a dłużył się w nieskończoność, w większości przez las, przez okropne błoto połączone z krowimi plackami. Mój Przewodnik co prawda ostrzega, że podczas dni deszczowych te ścieżki zamieniają się w grzęzawiska czy wręcz strumienie, ale sęk w tym, że odkąd jestem w Hiszpanii to właściwie nie padało, nie licząc jakiejś tam mżawki. No cóż, nie ma co się rozczulać, trzeba iść do przodu. Często trzeba było najpierw kijkiem badać grunt, by móc postawić stopę, by zbytnio nie zapaść się w tym "czymś". Spotkany po drodze rolnik wyjaśnił nam, że 5 dni temu mocno padało, stąd takie grzęzawisko. Nie wyobrażam sobie co tu musi być w momencie opadów.
Bardzo cieszyłyśmy się, że idziemy razem. Samotna wędrówka przez takie błoto byłaby na pewno dużo bardziej wyczerpująca. A tak, dobre słowo lub chociażby po prostu obecność drugiej, życzliwej osoby, były przeogromnym duchowym wsparciem. Wiadomo przecież, że przeszkody łatwiej pokonuje się razem
Czy krople potu spływające po twarzy nie zniechęcą mnie? Czy skupię się na tym, że teraz naprawdę jest ciężko iść, czy też postaram się przekuć ten wysiłek w źródło wewnętrznej radości?
Wczoraj, kiedy w smsie pisałam, że jest trochę ciężko, otrzymałam piękną odpowiedź. Słowa pokrzepienia, płynące tu aż z Polski. „Ciężko trochę miało przecież być! A Wszyscy Święci orędują w Niebie”. Dziś te słowa stają się niesamowitym wezwaniem do wzniesienia serca ponad zewnętrzny trud. Są osłodą podczas tych kilometrów brodzenia w błocie. Przecież nastawiałam się na to, że będzie trudno, dobrze że ktoś mi to przypomniał :) Więc mimo tego, że ciężko iść przez to niekończące się błoto, w duszy wciąż gra symfonia radości… Wiem, jestem przekonana o tym, że to już jest i będzie nadal wspaniałe Camino… A pewność Bożej opieki i orędownictwa Świętych dodaje mi duchowego powera :)
Momentami drzewa przerzedzają się. Nieosłonięta drzewami droga staje się w tych miejscach względnie sucha. Skwapliwie z tego korzystamy, przystajemy na chwilę, by odpocząć i rozejrzeć się wokół, po czym ponownie wkraczamy w tunel drzew i brodzimy w błotku.
Nie licząc spotkanego wcześniej Hiszpana, właściwie przez cały dzień szłyśmy same. Dopiero pod koniec wędrówki zaczęłyśmy spotykać równie zmęczonych i utrudzonych pielgrzymów. Do Tineo dotarłyśmy ok. 15, zważywszy na to, że wyszłyśmy o 6.30, to był bardzo długi i męczący dzień. Ale też ile różnych wrażeń i wspomnień pozostawił w sercu :)
Popołudnie w Tineo takie sobie, jest buro, brzydko, siąpi mżawka. Alberga też czystością nie grzeszy. Zresztą nic dziwnego, bo z jednej strony przecież docieramy tu brudni i ubłoceni, a z drugiej strony niektórzy pielgrzymi też czystości nie szanują, np. jeden z pielgrzymów tak się przejął tym, że ma buty utytłane w mieszance błota i krowich placków, że postanowił je umyć pod prysznicem. Brr… Za to, hospitalero bardzo sympatyczny, nawet uruchomił grzejniki, aby wyschło nam pranie :)
Cris ma bardzo poważne problemy z kolanami. Na początku swojej wędrówki przeszła baaardzo długi odcinek i to są chyba konsekwencje. Nieprzyzwyczajone i nierozgrzane mięśnie i stawy szybko się zbuntowały. Dziś walczyła bardzo dzielnie, każdy krok sprawiał jej ogromny ból, ale z determinacją szłą naprzód. Oj, nie wygląda to dobrze... Udała się do lekarza, niestety on zabronił jej chodzić przez kilka dni. Jak mam ją pocieszyć? Czy tu da się znaleźć jakieś słowa otuchy? Jakże trudno musi jej być zaakceptować taki stan rzeczy... Ech... Jutro pojedzie autobusem kilka etapów do przodu, odpocznie trochę, może jeszcze się spotkamy. Na razie jednak nasze drogi się rozchodzą. Szkoda... Mój ludzki "caminos angel" tegorocznej pielgrzymki
Wiola :: 19.07.2015 21:03
2. Idź powoli...
San Juan de Villapanada – Salas 21 km
Rano w San Juan de Villapanada musimy cofnąć się trochę, by powrócić do szlaku Camino. Wita mnie gęsta mgła. Trzeba iść
Wkraczam więc w ten tajemniczy mglisty świat i ruszam w Drogę. Właściwie od razu rozpoczyna się dosyć ostre podejście w górę, ok. 20-30 minut.
Potem z kolei wchodzę na drogę polno-żwirową, która wiedzie w dół, przechodzę kładką nad drogą ekspresową i daje żwirówką schodzę w dół. Po kilku minutach dochodzę do asfaltu i przechodzę przez uroczą wioskę.
Wszystko mnie boli. No cóż, „Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”. Wczoraj, jak na pierwszy dzień wędrówki, szłam chyba jednak zbyt długi odcinek. Nic dziwnego, że dziś odzywają się zakwasy ;) To nic, z czasem się rozejdą, a ciało nieprzyzwyczajone do długiego marszu, w końcu się zaklimatyzuje, nawet szybciej niż mi się wydaje :) Tymczasem, zamiast zagłębiać się w temat bolących mięśni, staram się skupić na tym co bardziej wewnętrzne, na radości wędrowania, która w moim sercu gra niesamowitą symfonię…
Dochodzę do ronda, skręcam w lewo w polną drogę, przechodzę przez mostek i wzdłuż rzeczki idę laskiem w całkiem niezłym błotku. Hmm, wtedy wydawało mi się, że to już jest „niezłe” błotko. Bo jeszcze nie wiedziałam co mnie czeka następnego dnia ;)
W pewnej chwili przy tej leśnej ścieżce pojawia się stary dom. Niesamowite wrażenie :)
Po wyjściu z lasu przechodzimy tunelem pod drogą ekspresową...
....a potem znów przez jakiś czas wędrujemy lasem.
W końcu docieram do Cornellany, gdzie spotykam dwie miłe Francuzki. Nasze drogi jeszcze niejednokrotnie się przetną :) Tutaj też spotykamy pielgrzymów, którzy właśnie po odpoczynku zamierzają ruszyć dalej. Tłumaczą nam gdzie znajdziemy bar z dobrą kawą, z czego oczywiście chętnie korzystamy :)
Przy klasztorze San Salwador w Cornellanie trwają prace remontowe.
Po zasłużonym odpoczynku ruszam w dalszą drogę. Znów raduję się pięknem przyrody...
Wczoraj były osiołki, a dziś jest koza :)
W oddali majaczą górskie szczyty, ale mgła wciąż skutecznie utrudnia podziwianie widoków.
Potem znów wędruję przyjemną leśną ścieżką.
2. Idź powoli
“Nie daj się ponieść naciskom jakiejkolwiek rywalizacji. Idź dla siebie.”
Idę powoli. Nie znaczy to, że jakoś strasznie się wlokę, ale generalnie lubię chodzić raczej wolno, ze świadomością, że mam czas… że nigdzie się nie spieszę… zachwycać się pięknem świata… Na całego rozkoszuję się wędrówką Każdy z tych dni, każda z tych chwil jest niepowtarzalna, wyjątkowa. Wiem jak ważne jest, by czerpać z tych dni jak najwięcej, pełnymi garściami, by jak najwięcej z różnych, ulotnych przecież, wrażeń, myśli, przeżyć, wyryć w swoim sercu. A tego nie da się uczynić w pośpiechu.
Camino Primitivo… wspaniała rzeczywistość, w której „czas” biegnie inaczej. Mam wrażenie, że tutaj nikt się nie spieszy, każdy idzie swoim tempem… w rytm tego, co dyktuje mu serce… Nie zauważam pośpiechu, wyścigu do albergi… każdy ma czas… Nie wiem jak to określić, ale czuć tutaj jakiś dostojny spokój.
Organizm wciąż się przyzwyczaja do podejść i zejść, do długiego marszu. W ustach czuję słony smak potu. Jest bardzo, bardzo duszno, co trochę utrudnia wędrówkę.
Przechodząc przez jakąś miejscowość na jednym z domów zauważam piękną tabliczkę ze św. Jakubem.
Jak w większości mijanych miejscowości, tutaj też jest właściwie pusto. Dopiero przy jednym z ostatnich domostw krząta się kobieta, która radośnie się uśmiecha i pozdrawia mnie serdecznym Buen Camino.
Potem zaprasza mnie przyjemna polna droga...
Droga do Salas zdawała się nie mieć końca. Ale za to umilało ją wymyślne oznakowanie ;)
W końcu pojawiło się upragnione miasteczko. Udałam się do albergue miejskiego (w prawo od głównego szlaku i przez most).
Gdy w barze nieopodal prosiłam o klucze, nadeszła druga pątniczka, Cristine. Po prysznicu, praniu, odpoczynku, itd. udałyśmy się na obiad i na wieczorne popróbowanie cydru ;)
Albergue na parterze bloku mieszkalnego, okazało się bardzo przyjaznym miejscem, czysto i przestronnie, 16 miejsc w 2 salach. Ostatecznie było nas tylko 6 osób, większość pielgrzymów nocowała w drugim albergue przy szlaku Camino.
Salas to nieduże, przyjemne miasteczko.
Cristine, z którą spędziłam większość popołudnia, okazała się przesympatyczną osobą. Nie spodziewałam się jeszcze jak to spotkanie okaże się ważne następnego dnia. Mój ludzki "anioł" tegorocznego Camino :)
Komentarze (2): Pokaż/ukryj komentarze »
- Tamara :: 22.07.2015 10:49 Ach, jak przyjemnie czyta się twój blog, Wiolu. Ciekawe refleksje, śliczne zdjęcia i dobre rady dla wybierających się na Camino np. Nie szarżować w pierwszych dniach, bo będą zakwasy :). Wiadomo też, gdzie pobrać Credencial :) Pozdrawiam i czekan na następne wpisy.
- Wiola :: 22.07.2015 19:47 Dzięki Tamaro :) Cieszę się, że jest to dla Ciebie przyjemna lektura. Kolejne wpisy już niebawem. Serdecznie Cię pozdrawiam :)
Wiola :: 12.07.2015 18:27
1. Idź pieszo...
Oviedo – San Juan de Villapanada 27 km
W Madrycie wylądowałam ok. północy. Noc spędziłam na lotnisku i porannym autobusem udałam się do Oviedo. Ta kilkugodzinna podróż była nawet przyjemna, wygodny autobus, a za oknami piękne widoki, cudne łąki obsypane tysiącami czerwonych maków, mnóstwo żółtych żarnowców, a potem przepiękne góry. I w końcu Oviedo, całe skąpane we mgle, na próżno próbowałam odnaleźć tu choćby promień słońca, które nie tak dawno przecież umilało mi podziwianie krajobrazów za szybą autobusu.
W biurze Informacji Turystycznej otrzymałam credencial oraz plan miasta, na którym sympatyczni pracownicy biura zaznaczyli trasę Camino. Szybko odnalazłam albergę El Salvador de Oviedo, dopełniłam niezbędnych formalności i udałam się na mały rekonesans i popołudniowy spacer po miasteczku.
Oviedo to bardzo ładne miasteczko, zwiedziłam Katedrę San Salvador, mogłam również zobaczyć replikę Santo Sudario.
W Oviedo mamy do wyboru dwa warianty Camino. Tablica umieszczona przed Katedrą wskazuje kierunek każdego z nich. Mój wybór już wcześniej padł na Camino Primitivo. Szlak Pierwotny… to właśnie tędy wędrował pierwszy pielgrzym do Santiago, król Alfonso II Wstydliwy… Swoją drogą, ciekawe skąd właśnie taki przydomek tego władcy?
Rozpoczynam swoje drugie Camino z cudownie lekkim sercem, z przeogromną radością, bez żadnych oczekiwań i wyobrażeń, za to z poczuciem, że czeka mnie wspaniała Droga. I znów mogę śpiewać:
„Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę,
Ty tylko mnie poprowadź, Panie mój.”
Tak jak w ubiegłym roku, teraz również swoją pielgrzymkę rozpoczynałam w niedzielę. Rano uczestniczyłam we Mszy Świętej w niewielkim chyba przyklasztornym Kościele na początku caminowego szlaku i przed 9 już na dobre wyruszyłam w Drogę. Początkowo prowadzą mnie mosiężne muszle na płytach chodnikowych, później pojawiają się również żółte strzałki.
Pomnik króla Alfonso II żegnał mnie wcześniej przy katedrze, a potem już na obrzeżach miasta.
Mijam również park, pięknie tytułowany "Parque Camino de Santiago".
Przejście z terenów miejskich do wiejskich rzeczywiście jest bardzo gwałtowne, jesteśmy w mieście, a po chwili już widzimy łąki. Oglądając się wstecz widzimy jeszcze Oviedo, ale "straszący" po drodze, rozpadający się spichlerz, z całą pewnością utwierdza mnie w przekonaniu, że zdecydowanie opuściłam już miasto.
Wyjście poza miasto to pierwsze doświadczenie piękna przyrody. Nie sposób było nie zatrzymać się na dłuższą chwilę...
A niektóre stworzenia pielgrzymują głową do dołu :D
Droga jest bardzo przyjemna... Cieszę się wędrówką i otaczającą przyrodą.
Odcinek z Oviedo do Escamplero jest trochę ciężkawy, uważam że jest tam zdecydowanie więcej niż zamieszczone w Przewodniku 10 km, bo szłam ponad 3 godziny. Do Escamplero dotarłam o 12. Szybka kawa w barze i stwierdziłam, że jest dosyć wcześnie i jednak pójdę dziś dalej, do następnej albergi w San Juan de Villapanada.
W poprzednim swoim wpisie wspominałam już o Dekalogu Pielgrzyma.
1. Idź pieszo
„Nie ma lepszej formy pielgrzymowania. Po prostu idź, dalej i dalej.”
Czy nie ma lepszej formy pielgrzymowania? Nie wiem. Każdy chyba musi odnaleźć tą najwłaściwszą dla siebie. Spotyka się przecież rowerzystów, którzy tygodniami pedałują pokonując setki czy tysiące kilometrów. I to jest ich sposób pielgrzymowania. Dla mnie jednak najodpowiedniejszą formą pielgrzymowania jest właśnie marsz.
A więc idę, dalej i dalej, tak po prostu… I będę szła, jeśli Pan Bóg pozwoli, przez najbliższe kilkanaście dni…
Uwielbiam to – przemierzam trasę metr za metrem, kilometr po kilometrze, krok za krokiem zanurzam się w Nieznane, oddycham wędrówką, zaprzyjaźniam się z Drogą, bo razem tworzymy coś pięknego.
Kiedy człowiek idzie pieszo przez długi czas, wcześniej czy później w jego sercu zrodzi się wdzięczność za ten wspaniały dar sprawnych nóg, za dar chodzenia. Na co dzień może tego nie zauważamy, może jest to dla nas zbyt oczywiste i „normalne”. A przecież ilu ludzi chciałoby chodzić, a nie mogą. Piesza pielgrzymka to dobra sposobność do zatrzymania się i zastanowienia na tym... do dziękczynienia, ale też modlitwy za tych, którzy chodzić nie mogą. Wtedy nawet różne nasze pielgrzymie dolegliwości przybierają inny, piękny odcień… Cieszmy się, że poruszamy się o własnych siłach, że wędrując na własnych nogach odkrywamy piękno świata. I dziękujmy Bogu za ten wspaniały dar.
„Los łaskawie zwykł mnie wieść
Drogą małych miejskich szczęść
Lecz zostawiam czasem milion ważnych spraw
Teraz ścieżka pośród traw
Wiedzie mnie w cudowny świat…”
Zgórmysyny „Jak okiem sięgnąć”
No właśnie. Serce skacze z radości. Zostawiłam swoją codzienność, różne mniej lub bardziej ważne sprawy i jestem tutaj, zanurzam się w tą rzeczywistość wędrówki, w ten cudowny świat Camino...
Kilka km przed Grado odpoczywam na ławeczce przy zagrodzie z osiołkami. Cwane stworzenia, zaczepiały mnie domagając się głaskania :)
Droga była bardzo przyjemna, przez łąki i lasy. Pogoda niezła, bez deszczu i bez słońca, ale było bardzo duszno, co trochę utrudniało wędrówkę. W Grado spotkał mnie hospitalero z San Juan de Villapanada, który usilnie używał klaksonu (rzecz jasna trąbiąc na mnie) i pokazywał mi drogę, myśląc że chcę skręcić w złym kierunku, podczas gdy ja tymczasem po prostu szukałam sklepu. Supermarket niestety był zamknięty, kupiłam więc tylko puszkę coli w automacie, żeby trochę nabrać sił.
Tuż za Grado hospitalero Domingo ponownie zatrzymał się przy mnie, powiedział kim jest, chciał mnie podwieźć te kilka kilometrów, ale ja jako pielgrzym oczywiście stwierdziłam, że pielgrzymi chodzą na własnych nogach Plecaka też nie oddałam do samochodu, bo pielgrzym sam nosi swoje tobołki Hospitalero zapewnił mnie, że trzyma dla mnie łóżko i niebawem mieliśmy się spotkać. To "niebawem" w moim wykonaniu jednak trochę trwało. Ostatni odcinek ostro pod górę, dłużył mi się niemiłosiernie. Powiem szczerze był naprawdę wyczerpujący, byłam już rzeczywiście zmęczona i ostatkiem sił dotarłam do albergi.
W San Juan de Villapanada trzeba odbić od szlaku w prawo kilkaset metrów do albergue. 22 miejsca i wszystkie były zajęte, otrzymałam ostatnie łóżko. Św. Jakub czuwał nade mną, bo ostatnie miejsce czekało na mnie :) Gdy już dotarłam, hospitalero najpierw kazał mi usiąść, przyniósł duuużą szklankę zimnej wody i dopiero później, gdy już ciut odpoczęłam, zajął się formalnościami. Sypialnia trochę ciasna, hospitalero przynosi haki na łóżka, na których wieszamy plecaki, by nie zagracić całej podłogi i by jakoś można było się poruszać. Wiele osób, które poznałam w Oviedo, spotkałam również tutaj.
Niebawem po mnie dotarło kolejnych dwóch pielgrzymów, niestety miejsc już nie było, ale Domingo wspaniałomyślnie odwiózł ich samochodem do najbliższej następnej albergi w Cabrunana.
Cudownie jest usiąść przed albergą i zapatrzeć się na piękne krajobrazy rozpościerające się przed oczami…
Komentarze (2): Pokaż/ukryj komentarze »
- PaulBoar :: 16.07.2015 08:35 witam, ciekawie opowiadasz ???? Czekam na dalszy ciąg. Życzę powodzonka ???? P.S. Ile km Ci pozostało?
- krzysztof kiełek :: 20.07.2015 20:05 ja szedłem camino primitivo w 2014 i też poznałem hostaliero Domingo bardzo sympatyczny pan bardo fajnie piszesz przyjemnie się czyta te wpisy pozdrawiam
Wiola :: 10.07.2015 20:42
O tym, że Droga wezwała mnie ponownie...
Camino – Droga, która wciąż mnie woła…
Od mojego Camino mijały dni, tygodnie i miesiące… Spisywałam wspomnienia, często oglądałam zdjęcia i powracałam myślami do doświadczeń Drogi, dzieliłam się ze znajomymi radością wędrówki i… znów marzyłam o Camino. Wiedziałam, że prawdopodobnie jeszcze kiedyś wrócę na Jakubowy Szlak, nie przypuszczałam jednak, że stanie się to tak szybko
Tymczasem tęsknota za tą cudowną wędrówką nasilała się. Co tu mówić, po prostu „zachorowałam na caminozę” ;) Św. Jakub ponownie zachęcał mnie do tej niesamowitej przygody i wzywał na swój szlak. Moje, początkowo nieśmiałe westchnienia, że może jednak już w tym roku, szybko przerodziły się w całkiem realne przygotowania do kolejnego Camino. Tym razem wybór padł na Camino Primitivo. Trochę czytałam o tej trasie, o tym, że jest piekna, ale też czasami wymagająca i wprost nie mogłam się doczekać, by osobiście o tym wszystkim się przekonać :)
Serce szalało z radości, że oto niebawem ponownie wyruszę… Oczekiwanie, podekscytowanie, odliczanie dni… i nareszcie… znów leciałam do Madrytu :)
Kiedyś znalazłam w internecie piękny Dekalog Pielgrzyma. Dziesięć Przykazań, myślę że bardzo trafnych i ważnych dla Człowieka Drogi. Ale o tym będzie w kolejnych dniach :)