09/2015
Camino - Droga, która wciąż mnie woła...
« Starsze wpisy | Nowsze wpisy » |
Wiola :: 26.09.2015 15:30
12. Dzień dwunasty...
Arzua – Monte de Gozo 35 km
Z Arzua wychodzę o 6.30. Na szlaku jest już dużo ludzi, zupełnie inaczej niż w ubiegłym roku kiedy rano mogłam jeszcze iść sama. Kilkadziesiąt minut później słońce wynurza się zza horyzontu.
W ciepłych promieniach wschodzącego słońca świat staje się żółto-pomarańczowy, a naparstnice na tym tle wyglądają przeuroczo :)
Czyściutkie niebo i coraz wyżej wschodzące słońce zapowiadają gorący dzień.
„Nasyć nas z rana swoją łaskawością,
abyśmy przez wszystkie dni nasze mogli się radować i cieszyć” (Ps 90, 14)
Na Camino małe sprawy, zwykłe gesty, stają się czymś ważnym i wielkim. Zwykłe pochylenie się nad motylem, kwiatkiem, zapatrzenie w piękno krajobrazu, zasłuchanie w śpiew ptaków, zwykłe „buen camino”, każdy krok, każde spotkanie… mnóstwo drobnych spraw - dają nam ogromnego powera radości. Małe drobiazgi, które cieszą :)
Jest sporo ludzi. Chwilami można wręcz powiedzieć, że naprawdę są tłumy. I wszyscy pędzą. Ale gdzie? Do Pedruozo? Jest blisko, miejsc wystarczy. Na Monte de Gozo? Tam jest ogromne albergue, też miejsc wystarczy. Ludzie zwolnijcie nieco, zachwyćcie się zapachem eukaliptusa, usłyszcie śpiew ptaków. Gdzie tak pędzicie?
Na Primitivo nieraz szłam długie godziny sama i długo musiałam czekać, by wreszcie spotkać jakiegoś pielgrzyma. Tutaj czekam, by choć przez chwilę być sama. Czasami się to udaje, choć widok pustej drogi należy do rzadkości :)
Doświadczyć samotności Primitivo, by bardziej ukochać ludzi… Doświadczyć tłumów Frances, by bardziej ukochać samotność… Doświadczyć, by móc docenić jedno i drugie… Jakie to proste…
Wędruję powoli, spokojnie, z ogromnym pokojem w sercu. Moje serce bije już w stronę polskości na Monte de Gozo. Tam jest namiastka domu, ojczyzny.
Dzisiaj spotyka mnie wiele miłych gestów ze strony innych pielgrzymów… Cudzoziemcy widząc z tyłu na moim plecaku naszywkę Camino Polska, mijając mnie pozdrawiają po polsku. Nawet Koreańczyk uśmiechał się do mnie z radosnym, nieco zniekształconym „dzień dobry”. Jakie to miłe… Widać, że nasza polska naszywka zwraca uwagę i przyciąga wzrok. Bardzo się z tego cieszę :)
Przed Pedruozo nie skręcam w stronę miasta, ale idę dalej prosto ścieżką przez las. W ten sposób oszczędzam sobie miejskiej wędrówki.
Za miastem moja ścieżka łączy się z drogą wyprowadzającą z miasta i ponownie prowadzi przez las eukaliptusowy. W ubiegłym roku wyruszałam z Pedruozo bardzo wcześnie. W całkowitych ciemnościach ten las wydawał mi się obcy, nieprzyjemny… Dziś idę tędy w środku dnia i moje odczucia są zupełnie inne. Pachnie eukaliptus… pomiędzy liśćmi prześwitują promienie słońca… fruwają motyle… Tu jest po prostu pięknie
Z każdym kolejnym kilometrem droga stawała się coraz cięższa. Popołudniowe słońce prażyło bez litości… powietrze stało się gęste i duszne…
Leśne tunele choć na chwilę dawały schronienie przed palącymi promieniami słońca.
W końcu dotarłam do tego znanego mi już pomnika. To znak, że już coraz bliżej...
Byłam już zmęczona i ostatnie kilka kilometrów w takim słońcu i duchocie stało się „drogą bez końca”. Całkiem niemały dzisiejszy dystans też dawał mi się już mocno we znaki. Chwilami trzeba było powalczyć z samą sobą o każdy kolejny krok. Ale warto było :)
Kiedy wreszcie zobaczyłam szyld kierujący do polskiego albergue - ooo, ta radość była bezcenna :)
W alberdze prowadzonej przez Polaków na Monte de Gozo wita mnie czarnoskóry mężczyzna, ale na wiadomość że jestem z Polski biegnie po wolontariuszkę Polkę. Jak miło :)
W alberdze, jak można się było spodziewać, zdecydowaną większość stanowili Polacy. Nareszcie mogłam do woli narozmawiać się w ojczystym języku.
Po krótkim odpoczynku przyszedł czas na spacer... Wzgórze Radości... to rzeczywiście bardzo odpowiednia nazwa tego miejsca. Zbliżając się do Pomnika Pielgrzyma, widzę w oddali wieże Katedry w Santiago... Dotrę tam już jutro rano...
Wzgórze Radości... Będąc tutaj nie sposób nie pomyśleć o radości pielgrzymowania.
Iść z radością… To też może być takie małe światełko pielgrzymiego życia. To niesamowite, ale w trakcie swojego poprzedniego jak i tegorocznego Camino, spotykałam w większości ludzi szczerze radosnych.
Można by powiedzieć, że pielgrzym to człowiek radosny. Droga daje nam radość. W słońcu czy w deszczu, nieraz mimo bólu, mimo trudu, różnych przeszkód, wciąż ta radość jest w naszych sercach. Czasami sobie ponarzekamy, ale to nie umniejsza naszej radości.
Skąd płynie ta radość? Może z Drogi i wedrowania? Może ze świadomości tego, że Camino to nasz wybór. Nikt nas nie zmusza, by tu być. Wybraliśmy się w tę Drogę i wybieramy ją codziennie od nowa. Może z tego, że Camino to ogromne poczucie wolności, która też jest źródłem radości w sercu. Takich "może" jest wiele i myślę, że każdy w swoim sercu odkrywa te źródła radości...
Wzgórze Radości... Radość Drogi, która ogarnia nas od samego początku. A teraz jeszcze radość, bo już jest tak blisko celu pielgrzymowania. Różne mamy odcienie radości. Radość każdej chwili, radość samotności, radość ze spotkań… radość mnóstwa różnych drobnych spraw… Te różne radości pielgrzymkowych dni przenikają się i uzupełniają nawzajem.
Później jeszcze chwila przy pomniku Jana Pawła II...
... a później już oczekiwanie na wieczorną Mszę Świętą w kaplicy nieopodal. Jakież było moje zdziwienie gdy do ołtarza podszedł ksiądz. W albie i zielonym ornacie zupełnie nie przypominał czarnoskórego "chłopaka", który wcześniej witał mnie w alberdze. A jednak :)
Wiola :: 13.09.2015 12:14
11. Dzień jedenasty...
As Seixas – Arzua 29 km
Nad ranem budzi mnie ogromny szum. Otulam się śpiworem i wsłuchując się w dźwięki dochodzące zza okna, zastanawiam się czy to aż taka ulewa czy też szalejący wiatr. Cokolwiek by to nie było, skutecznie pozostawia mnie w łóżku jeszcze przez jakiś czas, jest tu tak ciepło i bezpiecznie ;) No ale przecież Droga wzywa :) Na szczęście okazało się, że to "tylko" wiatr. Ociągam się z wyjściem, nie chce mi się wkraczać w te porywiste zimne podmuchy, w końcu jednak wyruszam.
Początkowo idę leśnymi ścieżkami, potem lekko wspinam się na wzniesienie Casacarrino, z którego roztaczają się przepiękne widoki.
Nie można tu było zbyt długo cieszyć się widokami, bo porywisty zimny wiatr zmuszał do szybkiego zejścia.
Wzgorze nieopodal skąpane już jest w słońcu, ja jednak wciąż przebywam w cieniu, który potęguje odczucie przejmującego zimna.
Trawersując wzniesienie schodzę do Hospital das Seixas.
Wzrok przykuwa kolorowy napis i tęczowy słupek.
Czytałam w internecie, że mieszka tu jakaś artystka, która do credencialu wrysowuje swoją pieczątkę. I chyba rzeczywiście tak jest, bo przy jednym z domów widzę napis o artystycznym sello. Niestety dom jest zamknięty na cztery spusty - jest chyba zbyt rano, by takie sello uzyskać. Wielka szkoda, założę się, że byłaby to perełka w paszporcie :)
Potem asfaltową drogą schodzę lekko w dół i niebawem w oddali w zasięgu wzroku pojawiają się zabudowania Melide.
Przez jakiś czas idę asfaltem. W końcu dosięgają mnie promienie słońca i po ciele nareszcie rozlewa się namiastka ciepła :)
Podczas swojej wędrówki co jakiś czas wyjmuję telefon i uruchamiam funkcję dyktafonu. Tak to sobie wymyśliłam w tym roku i pomysł ten pierwszorzędnie zdaje egzamin. Zamiast wieczorem sporządzać notatki, to na bieżąco, po drodze, nagrywam swoje wspomnienia i myśli, które później w domu spokojnie uporządkuję i przeleję na papier.
Wciąż mogę cieszyć oczy spokojem zieleni i sielskich krajobrazów... Słońce jest coraz wyżej, wiatr jeszcze wieje, ale jakby już słabiej, a na świecie robi się coraz cieplej :)
Później szlak skręca na drogę wśród drzew.
W Vilamor odpoczywam, a cafe con leche tradycyjnie już dodaje mi sił do dalszej wędrówki. Słońce jest już wysoko na niebie i przygrzewa coraz mocniej, najwyższa pora posmarować się kremem przeciwsłonecznym. Wiatr na szczęście już zelżał.
Znów mijam stary pielgrzymi krzyż...
Kiedyś spisałam sobie z internetu wspominany już wielokrotnie w poprzednich dniach Dekalog Pielgrzyma. Nie pamiętałam jednak skąd, gdzie, jak… Niedawno okazało się, że to znany na forum Jago przetłumaczył i zamieścił ten tekst. A więc Jago – serdeczne dzięki Myślę, że ten Dekalog jest bardzo ważny dla wielu pielgrzymów.
Dekalog – 10 przykazań… Myślę jednak, że takich światełek na naszej Drodze jest znacznie więcej, są one w naszych sercach, myślach… W zależności od światopoglądu czy różnych uwarunkowań, różnie je definiujemy, ale chyba każdy ma w sobie różne takie myśli, „światełka”, które pomagają mu wędrować…
Tak sobie pomyślałam, że dla człowieka wierzącego, ważnym i naturalnym może być wezwanie: Idź z modlitwą. I wcale nie chodzi tu o „klepanie” pacierzy… Wszystko, każda chwila, cała Droga - może stać się modlitwą. Pięknie pisze o tym Waldemar Paweł Los w „Duchowej pielgrzymce do Santiago de Compostela”:
„Nic nie jest mi narzucone, a jednak czuję, że bez tego moje wędrowanie byłoby niepełne. Nim stałem się pielgrzymem, nie myślałem o tym. Później każdego dnia docierało to do mnie i teraz dalej dociera w coraz większym stopniu – modlitwa to oddech życia. (…)
Nie modlę się przez cały czas, ale mam wrażenie, że mimowolnie cała moja droga jest modlitwą. W tym wszystkim, co robię i co podejmuję, jest obecny Pan Bóg, który po prostu jest. Nie muszę rozważać jak. On po prostu jest. Wszystko to połączone z wysiłkiem każdego dnia wrosło we mnie i stało się częścią mnie. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej.”
Wędruję dalej w stronę Melide. Jeszcze napawam się ciszą i samotną wędrówką, chłonę je całym sercem, jakbym chciała nacieszyć się na zapas. Wiem, że od Melide klimat wędrowania i atmosfera drogi mogą się nieco zmienić...
Po drodze spotykam jeszcze nieodłącznych towarzyszy mojego Camino - rozśpiewane ptaki i kundelka :)
A takiego drzewa jeszcze nie widziałam :)
Idzie mi się wyśmienicie. Słońce grzeje już pełną parą, a niebo przybiera przepiękną barwę głębokiego błękitu :)
Ok. 11 dotarłam do Melide - gwar, tłok i mnóstwo pielgrzymów. Trochę mnie to "oszałamia". Wokół słyszę tylko słowo Arzua i cieszę się, że rano zarezerwowałam sobie miejsce w alberdze. Generalnie nie popieram takiego rezerwowania miejsc przez pielgrzymów, no ale cóż zrobić… Dzięki temu mam spokojną głowę, nie muszę się spieszyć i martwić o nocleg, mogę sobie iść spokojnie, powoli, wciąż delektując się Drogą.
W pulperii U Ezechiela poprosiłam tylko o pieczątkę w credencialu; nie próbowałam pulpo, bo jak dla mnie to trochę zbyt rano na takie jedzenie. Haha, dobra wymówka. No dobrze - zbyt wcześnie owszem, ale też muszę przyznać, że wciąż jakoś nie mam odwagi popróbować ośmiornicy i zupełnie nie wiem dlaczego :)
W kaplicy San Roque jest piękna figura św. Jakuba w głównym ołtarzu.
W Melide szlak Camino Primitivo łączy się z Camino Frances i razem prowadzą do Santiago. Mam świadomość, że teraz wiele się zmieni, że to będzie już inne pielgrzymowanie. Dlaczego? Bo Primitivo to mnóstwo ciszy i samotności, zaś ostatnia część Frances, ta którą właśnie zaczynam podążać, to mnóstwo… ludzi i gwaru.
Zderzenie ze szlakiem francuskim początkowo było lekkim szokiem. Ile tu ludzi… Cisza, spokój i piękno Primitivo zostały bezpowrotnie przed Melide… Jakże będę tęsknić za wędrówką w tamtym klimacie… Teraz jednak trzeba przestawić się na klimat ostatnich kilometrów Camino Frances.
Dalej wędruję w większości leśnymi ścieżkami... Dużo tu pielgrzymów, ale chwilami można jeszcze "obczaić" pustą ścieżkę :)
Poranny zimny wiatr jest już tylko wspomnieniem. Słońce grzeje na całego, wokół robi się gorąco, wręcz upalnie.
43 km - do Santiago jest już coraz bliżej
W Ribadiso na chwilkę schodzę nad rzeczkę. Ale nie da się tu zażyć ani chwili odpoczynku - jest zbyt dużo ludzi i rozkrzyczanej młodzieży, więc czym prędzej z powrotem uciekam na szlak :)
W Arzua zatrzymuję się w znanej mi już z poprzedniego camino alberdze Via Lactea. Nic się nie zmieniło przez ten rok, wciąż jest czysto, miło i przyjemnie :)
Po południu tradycyjnie już czas na mały spacerek. Arzua tętni pielgrzymim gwarem. Spotykam Bożenę z koleżanką i kilkoro innych znajomych pielgrzymów. Wieczorem uczestniczymy w pięknej Mszy Świętej z błogosławieństwem pielgrzymów. A w sercach gości radość, bo do spotkania ze św. Jakubem już coraz bliżej :)
Wiola :: 05.09.2015 18:18
10. Idź z Bogiem...
Lugo – As Seixas 33,5 km
Z nastaniem dnia wyruszam w drogę. Pogrążone jeszcze we śnie miasto jakże dalekie jest od wczorajszego miejskiego zgiełku. Gdzieniegdzie tylko przemknie jakiś człowiek lub pojawi się ekipa zmywająca ulice. Jest tak cicho i spokojnie.
Mury Starego Miasta opuszczam bramą przy katedrze, dalej wędruję za strzałkami, przechodzę przez piękny stary most...
...i za rzeką skręcam w prawo tak jak prowadzą strzałki.
Oprócz żółtych, pojawiają się także zielone i różowe strzałki.
Różowe są tylko przez chwilę, ale nie wiem co oznaczają. Zielone strzałki to szlak w stronę Sobrado. Gdy planowałam swoje Camino, zastanawiałam się, czy od Lugo nie obrać tego wariantu Drogi. Ostatecznie postanowiłam jednak nie mieszać szlaków w mojej wędrówce i przejść cały pierwotny szlak Camino Primitivo. Przez jakiś czas mamy oznakowanie dwukolorowe - obydwa szlaki biegną razem, jednak gdzieś po drodze zielone strzałki znikają mi z oczu, więc dokładnie nie wiem, w którym miejscu szlak się rozwidla. Ja cały czas podążam za żółtymi strzałkami.
10. Idź z Bogiem
“W Imię Najwyższego łatwiej pielgrzymować. Jeśli jesteś małej wiary, być może w punktach 1-9 odnajdziesz na nowo Drogę, której szukasz”
Dziesiąte przykazanie, które zamyka w sobie i cementuje dziewięć poprzednich. Idź z Bogiem… Chyba nie muszę tu już nic dodawać…
Po drodze spotykam "powietrznego pielgrzyma" :)
Szlak prowadzi w większości asfaltem bądź asfaltową ścieżką wzdłuż drogi. Mijam San Vicente do Burgo, dość rozciągniętą miejscowość. Dalej znów wzdłuż drogi, niezbyt szerokiej, a co jakiś czas pojawiają się pędzące samochody, co napawa mnie niemiłymi odczuciami. Ale za to miłe odczucia pojawiają się gdy patrzę na mijane łąki, które emanują jakimś sielskim spokojem :)
Jakieś pół godziny za miejscowością w końcu opuszczam asfalt i wchodzę na przyjemną ścieżkę wśród drzew.
Bardzo lubię wędrować takimi leśnymi ścieżkami i tunelami.
Ścieżką nie cieszyłam się zbyt długo, po kolejnej pół godzinie ponownie wchodzę na asfalt i już prawie cały czas idę asfaltem. To jednak zbytnio mi nie przeszkadza, bo wokół i tak są piękne widoki :)
Niby Przewodnik wspomina, że istnieje kilka obejść pozwalających ominąć ten asfalt, ale nie chciałabym kluczyć poza szlakiem. Skoro szlak prowadzi wzdłuż szosy, to idę właśnie tędy i tak docieram do San Roman da Retorta. Tutaj w barze odpoczywam, nabieram sił do dalszej wędrówki. Po kilku minutach przychodzi znajoma para z Ukrainy, a niedługo po nich dziewczyny z Litwy oraz Holenderka, którą poznałam w Castroverde. To wspaniale, że nasze drogi tak się przeplatają. Jeszcze o tym nie wiemy, ale po południu okaże się, że wszyscy razem, tą właśnie ekipą, spotkamy się na wspólnym noclegu
Wdaję się w małą pogawędkę z właścicielem baru, który poleca mi iść dawną Drogą Rzymską. Na najbliższe kilka ładnych kilometrów drogi wybieram właśnie ten wariant.
Idę przyjemną szeroką drogą z małych kamyków.
Trasa Via Romana jest bardzo przyjemna, najpierw trochę pod górę, a potem już będzie w dół z przepięknymi widokami na zielone pola.
Właściciel baru w San Roman da Retorta wytłumaczył mi, że zawsze mam iść prosto, nawet gdy pojawią się odnogi w bok. I rzeczywiście zdarzały się takie leśne nieznakowane skrzyżowania, wtedy ta rada była bardzo pomocna.
I już wkraczam w zielony świat łąk i pól...
Przy dzisiejszej pięknej pogodzie, niebieskim niebie i słoneczku, jest to naprawdę bardzo przyjemna wędrówka. Znów serce tańczy z radości, tak jak każdego dnia, to jest niesamowite :)
„Chwała najsampierw komu
Komu gloria na wysokościach?
Chwała najsampierw tobie
Trawo przychylna każdemu
Kraino na dół od Edenu
Gloria! Gloria!”
SDM „Gloria”
Niebawem docieram do miejscowości Negral Burgo. Tutaj dogoniły mnie Litwinki, a tymczasem drogę zagrodził nam duży pies. Na szczęście był bardzo przyjaźnie nastawiony i odprowadził nas na skraj miejscowości.
Dalej idziemy już cały czas asfaltową drogą, a wokół wciąż bajecznie zielone łąki :)
Po drodze mijam Kościół (oczywiście zamknięty) i cmentarz. To bardzo charakterystyczne w Hiszpanii, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach - cmentarz wokół Kościoła.
A dalej - ładny ozdobny spichlerz.
Miło jest schronić się w cieniu drzew i choć przez kilka minut wędrować pod baldachimem liści. A potem ponownie zażywam słońca w pełnej krasie :)
„Biec pod słońce, kochać mocniej, chłonąć każdy dzień
Przed horyzontem znaleźć spokój pod koronami drzew
Spocząć na chwilę i znów szczęście nieść
Wiedzieć, że żyję – cieszyć się…”
„Pod słońce” Tomek Jarmużewski
Początkowo planowałam zatrzymać się w Ferreira. Tu jednak postanowiłam, że pójdę dalej do As Seixas. Z Przewodnika wynika, że to 5 km, a z mojej internetowej rozpiski z albergami - 8 km. Nie pierwszy i nie ostatni raz na Camino Primitivo, dystans trzeba traktować bardziej umownie niż dosłownie. Ile by nie było, pójdę jednak dalej.
Po drodze można przysiąść na chwilę przy bardzo przyjemnym źródełku ze świętym...? No właśnie nie pamiętam, ale to chyba nie był św. Jakub.
To było długie 5 (8?) km, popołudniowe słońce dawało się we znaki, nogi odczuwały już zmęczenie i trudy marszu – nic dziwnego, bo dzisiejszy etap był dość długi. Za to alberga w As Seixas bardzo ładna, przestronna, jedno dormitorium na 6 łóżek, drugie bardzo duże. Jest nas tu łącznie 6 osób (ekipa z dzisiejszego odpoczynku w San Roman da Retorta), znamy się już od jakiegoś czasu, jest kameralnie, miło i przyjemnie.
Po południu tradycyjnie wybieram się na spacer. As Seixas to mała miejscowość, idę więc dalej, jutrzejszym szlakiem Camino. Gdy już wracam, pogrążona we własnych myślach, nagle spotykam „zamaskowanego” człowieka… Chwila konsternacji, ale okazuje się, że to znany mi przecież chłopak od żółtego parasola. Czapka z daszkiem, na to założona chusta typu buff, zakrywająca również usta – taka ochrona przed słońcem i kurzem sprawia, że wygląda trochę jak „zbir”. Przystajemy na małą pogawędkę. Namawiam go, by zatrzymał się w As Seixas, jest już dosyć późno, a w promieniu kilkunastu najbliższych kilometrów nie ma albergi. Okazuje się jednak, że chłopak ma namiot i zapas wody, a dziś tak wspaniale mu się idzie, że postanawia iść dalej i rozbić namiot gdzieś na jakiejś łące. Tak po prostu, spontanicznie. Oczy mu błyszczą piękną radością i cały aż kipi ze szczęścia. Wspaniale jest spotykać takich ludzi, z których serca aż wylewa się radość Drogi