11/2018
Camino story - luty 2017
« Starsze wpisy |
Kasia Grz :: 16.11.2018 22:23
O chrześcijańskości lub katolickości camino
Tak sobie czytam rózne blogi i komentarze, które można streścić tak: camino dla katolików (ewentualnie chrześcijan), albo camimo jest katolickie (ewentualnie chrześcijańskie).
Z całym szacunkiem, szłam camino w trudnych warunkach w zimie, spotkałam wielu ludzi i nie zauważyłam "chrześcijańskości" badź "katolickości" camimo. Może i wywodzi się z tradycji chrześcijańskiej, ale teraz jest dla wszystkich, po prostu jest szlakiem dla LUDZI, bez segregacji na wyznania. Dla mnie nie była to pielgrzymka w sensie katolickim albo chrześcijańskim, ani jakiejkolwiek innej religii, była to wewnętrzna potrzeba duchowa, a nie religijna. I nie muszę mieć błogosławieństwa żadnego biskupa, żeby pójść i przeżywać camino.
Tradycje pielgrzymkowe istnieją w różnych religiach i tradycjach, nie tylko chrześcijańskiej (np. buddyźmie, hinduiźmie itd). Musi być w tym głęboki sens duchowy: drogi, przemiany. I to przyciąga ludzi, to powoduje to pragnienie żeby pójść...
Komentarze (1): Pokaż/ukryj komentarze »
- też kasia :: 20.11.2018 18:30 Wystarczy zajrzeć na trasie Camino do kościoła (jeżeli jest otwarty, jezeli jest w nim msza, bo o to ciężko)- w albergue setka ludzi, w czasie wieczornej mszy 2-3 pielgrzymów.
Kasia Grz :: 16.11.2018 21:23
Wstęp albo zniechęcająco ;)
Leon - Santiago
Santiago-Fisterra-Muxia
Pod koniec 2016, właściwie to w ostatnie dni roku opętało mnie nagle i bez uprzedzenia Camino de Santiago. Tak zupełnie na amen, nie wiedząc absolutnie nic wcześniej o Drogach Jakubowych. Opętało i wezwało nieodwołalnie, bo o niczym innym nie mogłam myśleć (ani czytać). I pojechałam (poleciałam) żeby przejść camino na początku lutego 2017. Ta opowieść, to nie jest przewodnik, ani poradnik praktyczny (chociaż takowych wskazówek wszystkim zainteresowanym chętnie udzielę). To jest osobista historia o drodze, o miejscach i o ludziach camino, tych którzy pojawili się na mojej drodze, albo szli wraz ze mną.
Czy było warto? To były najpiękniejsze 3 tygodnie z mojego życia. Czy było łatwo? Nie, nie było. Były krew, pot i łzy (nie no, z krwią to przesadziłam - krwi nie było). Był ból taki, który wydawał się nie do wytrzymania i nie dawał spać, było zmęczenie takie, które prawie przewracało, były skostniałe dłonie w przemoczonych rękawiczkach, były przemoknięte ubłocone buty, i codzienne pęcherze na stopach. I po co to wszystko?
Tam człowiek jest prawdziwszy. Nie ma miejsca na maski, nie ma miejsca na role. Nieważne czy jesteś prezesem, dyrektorem czy kasjerką. Tam jesteś tylko i aż pielgrzymem. Zostawiasz problemy za sobą. Jesteś ze sobą w ciszy. Tam masz tylko ubrać buty i iść (a czasem kupić jedzenie i nabrać wody). Tam życie jest prawdziwsze, bardziej intensywne, takie bardziej skondensowane. Każdy dzień jest inny, nigdy nie wiesz co się wydarzy, co będzie za kolejnym zakrętem, kogo spotkasz albo gdzie będziesz spać. Najwyżej możesz mieć mgliste pojęcie, w której alberdze będziesz spać, ale nie wiesz jaka jest ta alberga albo czy będzie otwarta (w zimie), albo czy będzie miejsce (to w lecie).
Uczysz się akceptować to co jest. Deszcz to deszcz, słońce to słońce, zimno to zimno itd. I uczysz się, że tak naprawdę nie potrzebujesz wiele, bo cały swój dobytek niesiesz na grzbiecie (dobrze przemyśl co bierzesz bo będziesz nosić). I uczysz się wdzięczności, za dach nad głową na nocleg, za łóżko, za ciepło, za jedzenie, uczysz się wdzięczności do ludzi, którzy ci to podarowali. I na koniec uczysz się że to nie cel jest najważniejszy, ale bycie w drodze, bycie w ruchu, i postawienie jeszcze jednego kroku, i jeszcze jednego. Tak jak w życiu.
Złe strony camino: już zawsze będziesz tęsknić do tych miejsc, do drogi i do tych ludzi. Już zawsze będziesz chcieć pójść znowu....
Jak jeszcze nie zniechęciłam dostatecznie to zapraszam do mojej opowieści...
Ta opowieść znajduje się tu:
http://podbzami.blogspot.com/p/camino-czyli-droga.html