05/2018
Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago
« Starsze wpisy | Nowsze wpisy » |
Grzegorz Szkibiel :: 26.05.2018 14:57
20 maja: Wald -- Herzberg
Noc w namiocie, w totalnej głuszy, bez zasięgu. Ostatni... Przedostatni raz spałem w podobnym miejscu jeszcze w czasach, gdy nikt jeszcze nie myślał o zasięgu. Namiot 2-osobowy okazał się strasznie ciasny. No, ale przynajmniej nie było rosy, choć temperatura była dość niska (8 stopni).
Jest kilkanaście minut po godzinie piątej, jeszcze trochę ciemnawo, ale przyroda już się budzi. Ptaki, które w pewnym momencie całkiem zamilkły znów zaczynają swoje śpiewy. Jemy śniadanie z Krakusem i zbieramy się. Jeszcze rzut oka w tył, czy coś nie zostało, bo plecak jakiś taki lżejszy i start. Szybko mijają poranne kilometry po lesie. Przechodzimy przez jakiś były poligon. Pełno tu dołów i dziwnych przecinek. Drogi są utwardzone szutrem. Idzie się bardzo dobrze.
Mijamy zagubioną w leśnej głuszy miejscowość i podążamy dalej. Niestety, to co dobre, ma skłonności do kończenia się.
Przechodzimy przez pole z zaczynajacym kwitnąć rzepakiem. Jest jeszcze wcześnie i rosa na tej... drodze daje o sobie znać. Jeszcze mały kawałek przez las i wychodzimy na pola.
Na początek mała miejscowość Naunsdorf. Drogowskaz mówi, że do Herzbergu pozostało 16km. Nasz ślad GPS ma nieco inne zdanie na ten temat. Droga asfaltowa zamienia się w polną, a w zasadzie to w taką ścieżkę wśród traw. Dodatkowo, teren poprzecinany jest rowami melioracyjnymi, więc o jakimkolwiek skracaniu drogi możemy zapomnieć.
Kiedy droga jako - tako się poprawia, znaczy zaczyna być, pod drzewem znajdujemy ławkę. Głupio nie skorzystać. Mam wrażenie, że ktoś ustawił te ławki specjalnie dla nas. Dochodzimy do Wehrhain i wchodzimy na wąską asfaltową dróżkę wiodącą na wzgórze koło Schlieben. Wzgórze wita nas muzyką i odgłosami festynu. Mamy niedzielę Zesłania Ducha Świętego. Na jednym ze straganów kupujemy wodę. Oferują nam gulasz i coś z dużych beczek, ale nie korzystamy.
Na szczycie wzgórza oglądamy kamienna wieżę. Jest zamknięta, więc nie wchodzimy na nią. Zejście w stronę miasteczka jest dość strome. Schody są mocno niewygodne. Zresztą po schodach, to ja wolę wchodzić niż schodzić.
Powoli przemierzamy puste uliczki Schlieben. Na moment przystajemy pod kościołem, z którego dochodzą odgłosy nabożeństwa. Śpieszymy się na naszą mszę w Szczecinie o 21. Pociąg z Herzbergu odjeżdża o 15:59. I jest to ostatni pociąg, który dowiezie nas na czas. Po oszacowaniu czasu i odległości, wychodzi że mamy godzinę zapasu. Droga staje się jednak coraz trudniejsza. Słońce nas nie oszczędza. Drogi... No dobra. Przy wyjściu ze Schlieben, droga jest zagrodzona szlabanem. Omijamy go. Przechodzimy obok wielkich obór z krowami i jeszcze większych gór tego co krowy zostawiają. W końcu wychodzimy na pole. Droga początkowo jest mocno piaszczysta, ale szybko zamienia się w trawiastą, a na końcu całkowicie znika. Idziemy po świeżo skoszonej trawie, bez drogi. W końcu dochodzimy do drogi asfaltowej, a nią do Malitschkendorfu. Mijamy osiedle, asfalt zaniebia się w polną droge wzdłóż rowu melioracyjnego. W oddali majaczy biały budunek. Zbliża się, ale bardzo powoli -- to już Herzberg.
W końcu dochodzimy do tego budynku. To jeszcze nie Herzberg, tylko jego przysiółek: Neunaunsdorf. W końcu mamy trochę cienia pod wiatą na przystanku. Ale, jak zwykle, stacja kolejowa jest na drugim końcu miasta. Wstajemy i idziemy, najpierw uliczką, potem dróżką wzdłuż stawów z wędkarzami (być może też z rybami). W końcu przekraczamy Elsterę.
Docieramy do starego mostu kolejowego i wzdłuż nasypu wychodzimy wprost do centrum miasteczka.
Marienkirche w Herzbergu był otwarty, więc weszliśmy na chwilkę. Potem jeszcze kiełbaska na stacji benzynowej i szybko na dworzec. Do pociągu zostało nam okolo pół godziny.
Grzegorz Szkibiel :: 23.05.2018 21:08
19 maja: Luebben -- Wald(drehna)
Idąc przez Polskę narzekaliśmy na brak bazy noclegowej. Oczywiście, jakieś hotele zawsze się znajdą, ale ich ceny są generalnie zaporowe. Rozważaliśmy różne opcje, także jazdę dwoma samochodami (jeden na starcie, drugi na mecie). W końcu, dwa razy na 6 etapów nocowaliśmy w hotelach. Ale w Polsce, przynajmniej było blisko do domu. Teraz, gdy jesteśmy w okolicach Lipska (96km na drogowskazie), dojazd do Szczecina, to 4 godziny.
Tak, ale w Niemczech miały być schroniska o których foldery chętnie piszą podając numery telefonów i e-maile. Cóż z tego, jeśli telefony nie są odbierane, a na e-maile nikt nie odpowiada. W efekcie idziemy w ciemno. Na niemieckie hotele, oczywiście nie stać nas - polskie były za drogie.
Po kilkunastu próbach dodzwonienia się do schronisk w Walddrehnie i w okolicach zdecydowaliśmy się wziąć namiot i skorzystać z niego w lesie, którego w okolicach Walddrehny nie brakuje.
Ruszyliśmy ze Szczecina najwcześniejszym pociągiem, którym można jechać z weekendowym biletem Landu Brandenburgia, tj. o 5:41. Dojechaliśmy do Eberswalde, bo dalej pociągi ze Szczecina nie jeżdżą. Stąd drugim pociągiem dojechaliśmy do Bernau, a potem S-bahnem do Berlina. Na stacji Gesundbrunnen wsiedliśmy do pociągu, który zawiózł nas do Luebben.
W efekcie, mimo pobudki o 4:00, wyruszyliśmy na trasę dopiero o 9:00. Początek, jak zwykle w mieście, nie jest zbyt ciekawy, ale jesteśmy jeszcze wypoczęci i chociaż plecaki ciążą, idziemy żwawo. Żegnamy Luebben, czyli Lubin, czyli Błota - wszystkie te nazwy są na tablicach wokół miasta i wychodzimy na drogę krajową 87, a w zasadzie na ścieżkę rowerową idącą wzdłuż tej drogi.
Asfalt scieżki w pewnym momencie się urywa, by potem znowu się zacząć. No cóż - miedza, rzecz święta. Wywiązuje się dyskusja o Kargulach i Pawlakach.
W dalszym ciągu mamy dość szybkie tempo marszu. Żegnamy drogę 87 i wchodzimy w las. Drogi leśne prowadzą nas do autostrady nr 13, za którą leży miejscowość Terpt. Ślad GPS pokazuje, że lasów teraz za dużo nie będzie, więc korzystamy z ostatniego skrawka, by nieco odpocząć.
Wychodzi na to, że Terpt jest 600 lat starszy ode mnie. Zwraca uwagę piękny kamienny kościół obrośnięty bluszczem. No i znaleźliśmy pierwszą muszelkę na tym etapie. Zaraz za wioską pomyliliśmy drogi na rozwidleniu i trzeba było przejść kilkadziesiąt metrów po polu. Potem alejką polną do Alteno a następnie do Cahnsdorfu. Lasy widzieliśmy gdzieś w oddali. Drzewa wzdłuż alei chronią nieco od słońca. Tak dochodzimy do Luckau.
W Luckau wita nas wielkie sprzątanie. Mieszkańcy wylegli na ulicę i zamiatają, wyrywają trawę, myją co jest do umycia, ale przede wszystkim ustawiają brzózki. No cóż, trafiliśmy tu w wigilię Zesłania Ducha Świętego. Przed wejściem na stare miasto, na przystanku autobusowym, wypatrujemy Kebaphaus. Zabawiamy tu około 40 minut.
Nie da się ukryć, że byliśmy nieco ciężsi i szło się raczej niezbyt lekko i to nie z powodu plecaków. Napis "Kowal Optyk" rozbawił nas mocno. Jeszcze małe zakupy w Netto, pieczątka na stacji benzynowej i żegnamy Luckau. Idziemy dalej alejką w stronę Waltersdorfu.
Dość blisko Waltersdorfu po prawej stronie drogi, w przyjemny cieniu, stoi ławeczka. Grzechem jest z niej nie skorzystać. Zresztą, kebap w dalszym ciągu ciąży, więc warto chwilę odpocząć. Chwilę później wchodzimy do Waltersdorfu, gdzie wita nas zagroda z sarenkami. Ciekawe, że ktoś wpadł na pomysł hodowli sarenek. Przy wyjściu z wioski stoi kamienny krzyż pokutny.
Tu już zaczyna się lekka wspinaczka. Każdy z nas ma swoją koleinę na drodze. Mijamy ruchliwą drogę kolejową i ponieważ droga Jakuba została zaorana, obchodzimy pole, by wejść na nią już przy wejściu do lasu. Las nie jest zbyt długi, wchodzimy do Walddrehny.
Wioska ta to coś w rodzaju naszego Bornego Sulinowa. Widać pozostałości po armii radzieckiej. W leśnej głuszy stoi kilka bloków i szkoła. To tu miało być nasze schronisko. Nikt nie odbierał telefonów. Od starszego pana spacerującego z psem dowiadujemy się, że coś tu było i chyba na tablicy ogłoszeń są informacje. Chwilę później, starszy pan jest zaskoczony (my raczej nie), że tablica jest pusta. W blokach widac pustostany, ale przecież nie będziemy się włamywać. Idziemy dalej. Mijamy jakieś hangary, potem elektrownię słoneczną i jeszcze kawałek lasu. Wchodzimy w młodnik i tu rozbijamy namiot. Chwilę później okazuje się, że nie ma tu nawet zasięgu. Po pomachaniu telefonem, SMSy poszły. Namiot wydaje się jakiś taki mniejszy. No cóż, jesteśmy o jakieś 20 kg starsi...