11/2019
Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago
« Starsze wpisy | Nowsze wpisy » |
Grzegorz Szkibiel :: 08.11.2019 19:55
2 sierpnia 2019: Odersbach -- Diez
Wychodzi na to, że teraz ja będę częściej na zdjęciach.
Sprawnie pakujemy się z rana i od razu idziemy pod górę wąską uliczką, która zmienia się w szose i wchodzi do lasu. Podejście trwa dalej. Nawierzchnia zmienia się na szutrową i gór nieco łagodnieje. Po wejściu na szczyt schodzimy łagodnie w dół.
Gdzieś tam po drodze odpoczywamy. Idzie się bardzo dobrze. Po przejściu jakiegoś pola kierujemy się wzdłóż strumienia. Wygląda to jak stary nasyp kolejowy. Ścieżka idzie w wąwozie, czasem lekko pod górę, ale głównie to jest to łagodny spadek.
W gęstym lesie spotyka nas deszcz. Jest dość intensywny, ale gęste liście tworzą naturalny dach. W zasadzie to tylko intensywny szum oznacza opad. Kończy się nasz opuszczony nasyp kolejowy i od razu podchodzimy pod górę. Na szczycie w miejscowości znajdujemy wiatę. Widać, że wszędzie w okolicy pada. Znajdujemy wiatę i z pomocą serwisu wetter-on-line stwierdzamy, że zmoczy nas lub nie. Póki co mamy sucho. Idziemy ulicą w dół a następnie schodzimy po długich schodach w dolinę Lahnu.
Podziwiamy malowniczą miejscowość, okazały zamek i nie mniej okazały most nad Lahnem. To Runkel. Po przejściu mostu wchodzimy w wąskie uliczki podzamcza. Kilkaset metrów i mamy sklep z Baekereiem. Chyba nie jest już za późno na kawę, więc korzystamy. Przy okazji szarlotka i sałatka -- taki obiadek. Zaraz za parkingiem przy sklepie wchodzimy w wąwóz przy rzece. Ścieżka jest dość wąska, często przez pokrzywy. Wyjście jest mocno strome, ale krótkie. Dalej idziemy drogą dla rowerów, która zmienia się w ścieżkę. Wchodzimy bezpośrednio w ulice Limburga. Znów mamy malownicze uliczki i tym razem, okazałą katedrę.
Po wyjściu z historycznego centrum znajdujemy galerię handlową. Udało się kupić kompas i zrobić zakupy w Aldim.
Uliczki zamieniają się w typowe ulice ze światłami i całkiem dużym ruchem samochodów. Przechodzimy przez park, który zamienia się w las, a za lasem zaczyna się naprawdę uczciwa ulewa. Moknę równo mimo ortalionów, buty obcierają. Ale ulewa nagle się kończy tak jakby ktoś zakręcił kran. Pojawia się słońce, ale obtarte pięty dokuczają coraz bardziej. Dochodzimy do kampingu w Diez. Trzeba się meldować telefonicznie. No cóż, próbka niemieckiego -- działa. Rozbijamy się i... śpimy.
Grzegorz Szkibiel :: 01.11.2019 21:09
1 sierpnia 2019: Wetzlar -- Odersbach
Tradycyjnie wychodzimy około 8:00. Przed nami perspektywa spania w namiocie. Liczymy, że pogoda będzie odpowiednia. Bez pośpiechu mijamy senne jeszcze ulice.
Jeszcze chłodno, wchodzimy pod górę na płaskowyż. Mamy czyste niebo i w sumie bezkresne przestrzenie. Lahn zniknął gdzieś w dole. W oddali widać jakieś wioski, pasące się owce, ktoś na koniu. Gdzieś po drodze odpoczywamy na ławkach jakby zrobionych do leżenia. Nie chce się wstawać.
Zbiera się coraz więcej chmur. Schodzimy z płaskowyżu lasem. Jest wręcz zimno. W dolinie jest jakaś miejscowość. Tu słońce wychodzi zza chmur i nieźle przygrzewa. Wskutek nieporozumienia schodzimy ostro w dół uliczką, a że na końcu zapora, więc wracamy tą samą drogą w górę. Teraz mamy pełne słońce, które towarzyszy nam całą drogę pod górę do następnej miejscowości: Bell-coś-tam-altstadt. Idziemy wąwozem, potem polem. Na szczycie miejscowość z zamkiem.
Zaraz za miasteczkiem droga się urywa, znaczy zamienia w ścieżkę, która ostro schodzi w dolinę. Potem, oczywiście, w górę, ale już asfaltem. Gdzieś pod koniec zbocza korzystamy z ławki z widokiem na zamek.
Na górze asfalt się kończy, albo po prostu zbaczamy w drogę szutrową, która wiedzie nas w dół. Idziemy trasą alternatywną do czegoś, co według przewodnika z Jacobsweg powinno być ruinami klasztoru. Na miejscu okazuje się, że jest to po prostu kawałek łąki. Idziemy na przełaj przez las i wychodzimy już na przedmieścia Weilburga.
Stąd już w dół koło zamku i nowoczesnego, okazuje się że otwartego, ale bez pieczątki, kościoła. Wąskimi uliczkami trafiamy do chińskiej restauracji, gdzie zalegamy na obiad.
Obiad chiński nie był zły, ale za picie, to skasowano nas jak za zboże -- cóż chciało się pić. Schodzimy ostro w dolinę Lahnu i ciekawą kładką na drugą stronę. Dolina jest bardzo wąska i czasem trzeba przechodzić wiszącymi kładkami.
Na końcu przełomu mijamy wylot tunelu wodnego ze śluzą, a dolinka się rozszerza zamieniajc na całkiem rozległe pola. Tuż przed kampingiem okazuje się, że zgubiliśmy kompas i popsuł się aparat. W sumie są to dwie mocno przygnębiające sprawy. Nosiłem swój aparat do końca ale nie dało się go już naprawić. Kompas kupiliśmy na następnym etapie. Namiot rozbiliśmy sprawnie. Ostrzegano nas przed piżmakami, co lubią kraść jedzenie. Do toalety było ponad 100 metrów. No i tyle ciekawych rzeczy do sfotografowania....