12/2019
Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago
« Starsze wpisy | Nowsze wpisy » |
Grzegorz Szkibiel :: 29.12.2019 18:02
5 sierpnia 2019: Braubach -- Alken
Po wieczornym upale nadszedł czas na poranny deszcz. Zaczęło padać gdzieś koło 5 rano. Śledziliśmy chmury na wetter online. Zgodnie z szacunkiem z tej appki, deszcz skończył się około 8:00. Daliśmy nieco wyschnąć namiotowi i zebraliśmy się około 8:45.
Było mocno wilgotno. Niewykluczone, że deszcz jeszcze trochę padał, ale nie przeszkadzał w marszu. Szliśmy klika kilometrów po chodniku wzdłóż szosy wzdłóż Renu.
Po dojściu do miejscowości Ost-coś-tam weszliśmy w uliczki i tak dotarliśmy do promu we Filsen.
Kolejka pojazdów wskazywała, że prom kursuje regularnie. Nie czekaliśmy długo i dotarliśmy na drugą stronę do miejscowości Boppard.
Tutaj znów wąskie uliczki, którymi dotarliśmy do rynku, a stamtąd do Rewe. Po zakupach, znów idziemy ulicami do wąskiej ścieżki pod górę, a w zasadzie wzdłóż zbocza. Ścieżka sprawiała wrażenie, że zaraz się skończy, albo pójdzie serpentyną w dół. Okazało się jednak, że doprowadziła nas całkiem zgrabnie do takich wiat wypoczynkowych.
Stąd, drogą leśną zaczęło się prawdziwe, uczciwe, długie podejście. Na szczycie minęliśmy autostradę i zaczęliśmy -- równie długo, jak wcześniej wchodziliśmy -- schodzić w dolinę Mozeli.
Doszliśmy do kościoła, otwartego, na szczycie winnicy. Po wyjściu z kościoła poczęstowano nas lokalnym winem -- gospodarz winnicy, 20 km w dół Mozeli, przyjechał traktorem, częstował wszystkich i zapraszal do siebie. Podziękowaliśmy i bardzo stromą, wąska ścieżką ruszyliśmy w dół. Mieliśmy jeszcze klika takich zejść. To było pierwsze i pewnie dlatego zrobiło najmocniejsze wrażenie.
Na dole, prawie natychmiast dotarliśmy do schroniska, gdzie zostaliśmy miło przywitani przez gospodarzy.
Grzegorz Szkibiel :: 27.12.2019 20:22
4 sierpnia 2019: Kloster Arnstein -- Braubach
Choć w klasztornych łóżkach spało się świetnie, to jednak reguła ośmiu godzin snu działa: o 6:15 jestesmy na nogach. Poranne oporządzenie oraz śniadanie zajmuje nieco czasu. W swoim życiu miałem tylko kilka dni, gdy wyszedłem "z domu" bez śniadania -- chodziłem głodny cały dzień, bez względu na to, ile potem zjadłem. Na pielgrzymce opuszczamy raczej obiad niż śniadanie. W efekcie opuszczamy schronisko o 8:10. Słychać śpiewy z klasztoru -- niedzielne nabożeństwo trwa w najlepsze.
Asfaltem idziemy lekko w dół. Dzień zapowiada się bardzo słoneczny i gorący. W Nassau dyskutujemy, a w zasadzie opowiadamy sobie o początkach Holandii. To podobno stąd wyruszył Wilhelm Orański, założyciel państwa.
W dużym upale opuszczamy Lahn. Chcemy ściąć drogę i wylądować bezpośrednio nad Renem, kilkanaście kilometrów od Koblencji. Mamy informację, że prom na Drodze Świętego Jakuba już nie pływa, więc musimy celować w inny prom. Jedną z opcji był też nocleg w klasztorze Franciszkanów nad Renem, ale nie skontaktowaliśmy się wcześniej i w razie braku noclegu mielibyśmy spory problem.
Po opuszczeniu Lahnu idziemy mocno i długo w górę, raz ścieżką, raz drogą, by osiągnąć wysokość 422 m npm. Tu przez chwilę podążamy grzbietem gór w lesie. Za lasem w miejscowości o adekwatnej nazwie Hinterwald spotykamy panią, która nas zagaduje po niemiecku (oczywiście). na naszą informację, że mówimy raczej po angielsku, pani odpowiada, że zna tylko dwa języki: niemiecki i polski. No to dogadaliśmy się.
Nie wiem, czy to była droga, czy ścieżka, ale po pokonaniu dwóch gór trafiamy na drogę utwardzoną, a na niej miejsce na odpoczynek. Rozkładamy się z kuchenką i zjadamy zupkę chińską z kaczki. Dobra była.
Po obiedzie idzie się raczej ciężko. Idziemy co prawda lasem i raczej w dół, ale upał daje się we znaki. Zaczyna być widać Ren.
Przemierzamy dębowy las. Na początku miejscowości, już w dolinie rozgrywany jest mecz. Musieli się nieźle namęczyć, żeby zbudować tam boisko. Ulice są bardzo strome, wiją się i nie ma jak skrócić. Wchodzimy w ulice Braubach. Jest to ładne miasteczko historyczno-turystyczne. Do kampingu docieramy około 16:00. Rozbijamy namiot na wyschniętej trawie w pełnym słońcu -- jak na patelni. Rozłożyliśmy karimaty w cieniu przyczepy kampingowej i tak przeczekaliśmy upał. Cień nadszedł, jak zwykle, koło 20:00 i wtedy zaczęło robić się chłodniej.
Grzegorz Szkibiel :: 15.12.2019 19:02
3 sierpnia 2019: Diez -- Kloster Arnstein
Sobota. Jak zwykle, trzeba znaleźć gdzieś mszę. Tym razem etap kończy się w klasztorze lub w miejscowości pod klasztorem. Klasztor był zamieszkany przez zakon Sercanów Białych, ale kiedy najmłodszy z zakonników osiągnął wiek 70 lat, musieli oni to miejsce opuścić. W ich miejsce weszły siostry prawosławne. Sercanie prowadzili schronisko dla pielgrzymów. Nie wiedzieliśmy, czy siostry przejęły schronisko. Stąd opcja, by zejść na dół na Kamping. Decydujemy się podjąć decyzję na miejscu, to znaczy w okolicach klasztoru.
Ranek jest piękny. Zbieramy się i wychodzimy o 8:10. Ruszamy pod górę. Tym razem droga leśna zamienia się w ulicę miasta.
Na chwilę schodzimy nad Lahn, który staje się tu rzeką żeglowną ze śluzami i przepustami. Brzegi są tu wyjątkowo strome. W efekcie uliczki miasta wspinają sie ostro w górę. Na szczycie jest okazały kościół -- niestety zamknięty. Zaraz za nim jest pamiątkowa tablica poświęcona Żydom zamordowanym w 1935. Schodami schodzimy znów nad Lahn. Idziemy do Rewe na zakupy (dziś i jutro) oraz na kawę.
Pijąc kawę, oglądamy roboty drogowe -- dokładnie na naszej trasie. Kombinujemy jak to obejść - prosto się nie da. W efekcie ruszamy w strome ulice, czasem schody, ścieżka wzdlóż płotu i w końcu kładka nad autostradą, a za nią rozległy płaskowyż. Obserwujemy chmury z deszczem. Pada wszędzie w okolicy, tylko nie na nas -- Jakub pilnuje...
Nie wiem, kto zrobił psu taki dowcip, że jego buda znalazła się na środku bajora. Zwróciło to naszą uwagę. Następna część trasy idzie trochę polem, często lasem, czasem w dół, czasem pod górę, trochę prosto. Zmieściła nam się cała Jutrznia razem z czytaniami i różańcem. Następny punkt trasy, to zamek.
Do zamku podchodzimy od góry i schodzimy alejką dla "wszystkich". Na dole, znów zaczynamy podejście, po którym nastepuje ostre zejście. Wszystkie te wahania wysokości nie są duże, ale męczą dość skutecznie. W zasadzie to już do końca, etap tak będzie wyglądał. Tym razem ostro w dół. Na samym dole idziemy trochę po asfalcie, a następnie ostro w górę. Gdzieś w połowie zbocza znajdujemy skrzynkę z pieczątką -- jedną z nielicznych na Lahn Camino.
Pokonujemy wysokie wzgórze: asfalt jest najpierw stromy, a potem stopniowo łagodnieje aż do szczytu.
Na szczycie mamy wioskę z ogródkiem i skrzatami ogrodowymi. Zaraz za wioską schodzimy ponownie w wąwozy nad Lahnem.
W sumie mieliśmy 950 metrów przewyższeń, a najwyższy punkt to 350 metrów npm.
Wreszcie dochodzimy do szosy. Ścinamy serpentyny wyjątkowo stromą ścieżką. Drogowskaz pokazuje 800 metrów do klasztoru. Mamy sporo czasu, decydujemy się na wejście. Na górze okazuje się, że msza jest o 18:00, więc czekamy na nią. Przy okazji rozmawiamy ze spotkanymi ludźmi o możliwości noclegu. Generalnie wychodzi, że sprawa rozstrzygnie się po mszy. Dowiadujemy się, że kościół przechodzi na własność diecezji w Limburgu i w związku z tym wydawany jest uroczysty obiad. Co niektórzy miejscowi zapraszają nas nawet na ten obiad.
Podczas mszy przywitano nas jako pielgrzymów z Polski na Jakobsweg. Po mszy usiedliśmy na murku i czekaliśmy, aż ktoś do nas podejdzie. Nie było to długo. Jedna siostra przygotowała nam pokój, a druga przedstawiła matce przełożonej. Jeszcze na koniec zwiedziliśmy klasztor, gdzie poczęstowano nas kolacją.