Camino de Santiago

Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago

04/2023
Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago

Grzegorz Szkibiel :: 30.04.2023 10:56
22 lipca 2022 Sancergues -- Brecy

Znów startujemy po ciemku. Ostrożnie obchodzimy basen. Żeby nikogo nie obudzić, korzystamy z furtki, która podobno zawsze jest otwarta. I wychodzimy na ulicę.

Jest dokładnie 4:38. Na początku mamy ulicę, która zmienia się w szosę. Szybko skręcamy w polną drogę gruntową, ale nie jest to łaminóżka.

Szukamy miejsca na śniadanie, ale przez dłuższy czas nie znajdujemy żadnego miejsca, by usiąść. Trawa jest mokra, a pole na tyle rozległe, że nie widać gdzie można by się rozłożyć. W końcu znajdujemy taki słomiany sześcian i na nim zjadamy śniadanie.

Dalej mamy drogi departamentowe, ale staramy się je omijać. Trafiamy na ożyny przy drodze. W górze lata samolot z takim talerzem na grzbiecie (AWACS?)

Końcówkę mamy po bardzo ruchliwej drodze. W sumie mamy dużo znaków, które ostrzegają przed tym samym skrzyżowaniem. Ale kierowcy i tak się tym nie przejmują. Jeszcze ostatni postój na przystanku i kończymy.

Sekretariat Maiorie jest otwarty i ma całkiem miłą obsługę. Po zpisaniu idziemy jeszcze 100 m do baru, żeby odebrać klucze. Ciekawe, żeby dojść do łazienki, trzeba zejść po takich stromych schodkach, wyjść na ulicę i wejść w inne drzwi. No i najgorsze: zgubiłem chleb przywiązany do plecaka. Pewnie wyleciał...


Dodaj komentarz »

Grzegorz Szkibiel :: 29.04.2023 20:03
21 lipca 2022: Arbourse -- Sancergues

Znowu wczesne wyjście, tym razem o 5:00. Nie trzeba było zwijać namiotu, to szybko poszło.

Zaczynamy po asfalcie, ale szybko skręcamy w las pod górę. Idziemy taka dróżką łaminóżką. Potem przez wioskę i znów zanużamy sie w las. Idziemy czasem na przełaj, a czasem taką zanikającą ścieżką.

Pewnie nie tak tutaj drogi zrobili, jak trzeba i w związku z tym trzeba ścinac po takich prawie ścieżkach i innych dróżkach łaminóżkach.

W końcu te prawie ścieżki definiują całkiem przyzwoita drogę, która jako jedna z siedmiu spotyka się na rondzie w środku lasu.

Historia się powtarza. Znowu przerabiamy wszystkie możliwe typy dróg i dróżek. Mijamy drogowskaz Camino oraz kolejny domek z basenem. Mijamy też autostradę i ruchliwą drogą wchodzimy do Charite.

Oczywiście, jak każde miasteczko, tak i to zdecydowanie lepiej wygląda na zdjęciach niż w rzeczywistości. Wąskie uliczki mają swój klimat. Tak samo podupadłe domy. Przez chwile odpoczywamy na takim dużym parkingu koło sklepu.

Wchodzimy do kościoła. Pierwsze, co się rzuca w oczy, to brak należytych mebli. A te co są, to pewnie zostały pozbierane z okolicy, żeby coś było.

W takim zaułku koło kościoła znajdujemy Biuro Turystyczne i osobę mówiącą po angielsku. Osoba załatwia nam nocleg na niedzielę. Rozmowa trwa dość długo, ale to ta pani z drugiej strony jak już zacznie rozmowę, to nie może jej skończyć. Mam wrażenie, że po wyjściu przyśpieszyliśmy.

Mijamy Loarę -- królową francuskich rzek. Faktycznie, jest to najładniejsza rzeka, którą przekraczaliśmy: Mozela, Marna, Sekwana i jeszcze kilka mniejszych. W końcu Loara: duża, szeroka i majestatyczna. Płynie aż trzema korytami. W naszych whatsupach wysyłamy kolejne wiadomości: mijamy Loarę, mijamy drugą Loarę, mijamy trzecią Loarę. Szybko przychodzi odpowiedź: Ile jeszcze Loar zamierzacie minąć?

Zaraz za rzeką skręcamy w opłotki, ponieważ najprostsza jest droga krajowa, a tą nie najlepiej się idzie. Obejście się opłaca, bo mijamy piękne drzewo. Może nie mniej majestatyczne niż Loara... Chwilę później przechodzimy drogę N151 i idziemy dużym obejściem.

I dochodzimy do celu. Tym razem mamy nocleg z basenem. Pomoczyłem trochę nogi. Jeszcze idziemy na zakupy.


Dodaj komentarz »

Grzegorz Szkibiel :: 29.04.2023 09:28
20 lipca 2022: Cuncy Les Varzy -- Arbourse

To było jeszcze poprzedniego dnia. Daliśmy gospodarzom nasze credentiale i zajęliśmy się swoimi sprawami (pranie, kąpanie, rozbijanie namiotu, przekąska...) Po kilku godzinach (tak!) zaczęliśmy się niecierpliwić, bo ile można stawiać pieczątkę? W końcu jeden z nas poszedł się wypytać, o co chodzi. Bałem się, że pójdziemy spać i zapomnimy o naszych credentialach. Okazało się, że państwo nie stawiali pieczątek, tylko je rysowali. Dlatego tyle to trwało...

W sumie to miało być deszczowo. Wyszliśmy dopiero o 6:00. Pewnie Jakub zadziałał... Żegnamy przyjemne obejście z walącą się stodołą i wychodzimy na szlak.

Droga poczatkowo polna, szybko zmienia się w asfalt. Mijamy wioske zabitą deskami w sensie dosłownym. Pewnie chodzi o to, żeby ludzie nie zaglądali do wewnątrz. Krzyże są pochowane w krzakach. Kościół jest okazały, ale zamknięty.

Mijamy taki domek z kolumienkami. W środku jest coś jakby wyschnięty basen. Czyżby to była wiejska pływalnia? Myślę, że raczej pralnia. Tutaj nas nieco zmoczyło, znaczy pokropiło. I tak byliśmy pod drzewami, ale deszczyk był intensywny. W sumie był to jedyny deszcz na całej naszej tegorocznej trasie.

Kontynuujemy naszą wędrówkę, tym razem wzdłóż zbocza, poprzez bezkresne pole. Pozdrawiamy sarenki i schodzimy do Varzy.

Tutaj podążamy wzdłóż malowniczych uliczek obok wypielęgnowanych trawników. Odkrywamy skrót do sklepu. Cana na stacji Avia pokazuje 2.15 euro za benzynę. Robimy zakupy i zajadamy śniadanie. Scieżką przez pole idziemy do drogi krajowej. Tutaj trzeba pocierpieć... Chodnik szybko się kończy, a pobocze jest takie sobie. W końcu skręcamy w boczną drogę asfaltową.

Dalej, asfalt zmienia się w szutr. Jest drogowskaz w bok do kapliczki. Jest kapliczka na polanie. Wracamy i ruszamy pod dużą górę. Mijają nas jacyś harcerze. Idą małymi grupkami.

Niekończąca się prosta przez las. Mijamy jeden z nielicznych drogowskazów z muszelkami. Nie wyobrażam sobie marszu według tych drogowskazów: wszystko mamy zaplanowane według lokalnych map.

Mijamy kolejny domek z basenem. Tym razem robimy zdjęcie w środku. Aj, nie wziąłem klapków!

Jakoś na tym etapie słońce zbytnio nie przeszkadzało. Być może chodziło o to, że głównie chodziliśmy lasami, a kiedy wychodziliśmy na pola, to niebo było zachmurzone. Tym razem leśna droga zamieniła się w ścieżkę, a ścieżka w takie coś, co nawet nie zasługuje na miano ścieżki... Okazuje się, że ktoś jednak tędy chodzi. Widać ślady i przejścia między krzakami.

Bezdroże kończy się na całkiem ładnej szosie ciągnącej wzdłóż posiadłości. Dalej już mamy luzik. Drogi są ubite: szutr lub asfalt. Żwawo zmierzamy do mety.

Dzisiaj nocujemy w schronisku i już tak zostanie do końca. Nie musimy suszyć namiotu, bo nie padało. Schronisko jest przyzwoite, tylko że trzeba dzwonić, a nikt z rozmówców nie mówi po angielsku. Co gorsza, pierwsze kilka numerów w ogóle nie odpowiada. W końcu się udało. Wpisujemy się do księgi pamiątkowej.


Dodaj komentarz »

Grzegorz Szkibiel :: 16.04.2023 15:12
19 lipca 2022: Vezeley -- Cuncy Les Varzy

 

O wspaniały Apostole, Święty Jakubie, który przez przyczynę twojego gorącego i hojnego serca byłeś wybrany przez Pana Jezusa, aby być świadkiem Jego Chwały na Górze Tabor i Jego agonii w Ogrodzie Oliwnym; Ty, którego imię jest symbolem wojny i zwycięstwa: uproś dla nas siłę i ukojenie w niekończących się wojnach tego życia, abyśmy stale i wytrwale krocząc za Panem Jezusem, mogli być zwycięzcami w walkach i zasłużyli, aby otrzymać koronę zwycięscy w Raju.

Amen.


Tą modlitwą zaczynaliśmy każdy dzień na tegorocznej pielgrzymce. I tym razem zaczynamy o 4:00 rano. Zaliczamy falstart -- kije zostały w środku, znaczy w schronisku. Po kilku minutach już ruszamy normalnie.

W lesie próbowałem kilka razy zrobić jakieś zdjęcia, ale wychodziło wszystko czarne. Ciekawe, że latarka akurat gasła, kiedy pstrykałem. Nasza droga była mocno wyboista. Chyba wtedy po raz pierwszy użyłem nazwy "dróżka łaminóżka". To była jedna z dróg, które przerobiliśmy z rana. Na początku pod górę, a potem po płaskim w lesie.

Jaśnieje. Jakoś tak nam ścieżki pozamykali w tym lesie, ale w końcu wyszliśmy na właściwą drogę. Decydujemy się na śniadanie. Jest już wystarczająco widno. Zaraz potem mamy z góry i po minięciu jakiejs miejscowości, wychodzimy na rozległe pole.

Idziemy najpierw asfaltem, potem miedzą, krótki skrót po sciernisku, a potem znów asfalt. Prognozy mówiły coś o burzy. Od początku w to nie wierzyłem, bo w końcu z czego to ma padać. Jak widać, na niebie nie ma ani jednej chmurki. Z drugiej strony, upał jest niemiłosierny i to pomimo wczesnej pory.

Mijamy rzeczki. Zaraz potem idziemy mocno pod górę do małej miejscowości. Muszle pokazują, że jesteśmy na szlaku. Zaraz za miejscowością wkraczamy na mocno nasłonecznioną szosę. Jest 9 rano. Grzeje bardzo mocno.

Znajdujemy trochę dziewiczego cienia koło zamkniętej, a właściwie zabitej kaplicy. I znów asfaltem idziemy pod górę. Mamy trochę lasu i trochę pola. 

Droga też zmienia się co chwilę: od asfaltu po polną, aż w końcu mamy w dół po takim czymś, co kiedyś było asfaltem. Dochodzimy do normalnej szosy, którą idziemy w zacienionej dolinie, koło młyna. Skręcamy na drogę do góry, a następnie przez pokrzywy wchodzimy do lasu.

Pokrzywy kończą się w lesie, ale dróżka nie jest pewna. Kolejny znak, że burzy nie będzie: żaden owad nie zaatakował. Dróżka kończy się szybko. Wychodzimy na pole kukurydzy intensywnie podlewane: następny znak, że burzy nie będzie. To już koniec na dzisiaj. Jest 11:30. Tak wcześnie jeszcze nie kończyliśmy. Gospodarze witają nas wodą (oczywiście). Odpoczywamy i odpoczywamy. Słońce grzeje i grzeje, ale my dosypiamy sobie w cieniu.

 


Dodaj komentarz »

Grzegorz Szkibiel :: 03.04.2023 20:32
18 lipca 2022: L'Isle-sur-Serein -- Vezelay

Zapowiadane są rekordowe upały -- coś koło 40 stopni. Po mszy online, spało się nam całkiem dobrze, ale pobudka o 3:45. Trochę trwało zanim zrobiłem pierwsze zdjęcie. Znaczy zrobiłem wcześniej, ale było tak ciemno, że nic nie wyszło.

Przemierzamy puste i ciemne uliczki. Słychać szum wody. Przechodzimy po kładce, a dalej ostro pod górę w krzakach. Jest bardzo ciemno. Używam latarki od telefonu. Próbuję zrobić zdjęcie, ale latarka przy tej czynności gaśnie.

Kiedyś robiłem zdjęcia z cyklu "oblicza lasu", potem "oblicza pola". Teraz mamy "oblicza nocy". Drogowskaz do Avalon, asfalt który się zaczął po wyjściu z lasu... Jemy śniadanie przy drodze a nastepnie mijamy wioskę, potem autostradę.

Za autostradą schodzimy w dół i dochodzimy do ruchliwej szosy. Wyprzedzają nas także rowerzyści -- pewnie śpieszą się do pracy. Skręcamy z szosy tak szybko, jak się tylko daje i wchodzimy w stadninę. Przechodzimy tuż obok stajni. Boję się, że na końcu będzie zamknięte i trzeba będzie sie wrócić -- ale to jeszcze nie na tym etapie. Wychodzimy na długą prostą.

Robimy odpoczynek na końcu prostej. Droga skręca, ale my, po schodkach schodzimy do kolejnej dróżki, tym razem asfaltowej.

Rzeczka okazała się całkiem obfita w wodę. Oczywiście, biorąc pod uwagę suszę i upały. Jeszcze trochę schodzimy po asfalcie, ale to tylko, żeby wziąć rozpęd pod górę. Idziemy zgodnie ze wskazaniem drogowskazu. A ten prowadzi w krzaki przez te takie kamyczkowe ścieżki. Ciekawa sprawa: na drodze siedzi pełno much. Podrywaja się na każdy krok. Są ich miliony, ale nie zachowują się jak muchy i nie lataja wokół, tylko grzecznie ląduja na drodze po naszym przejściu. W sumie dobrze, bo już w myślach widziałem siebie jako czarny wał, znaczy otoczony muchami.

Wychodzimy z lasu. Na polu mamy długie proste. Po leśnych ścieżkach, znów trzeba przyzwyczaic się do kamyków. Płaskowyż się kończy ostrym zejściem. Szybko wyłania się wioska.

Wioskę przechodzimy w zasadzie tak samo szybko jak nam się ona wyłoniła... Stromo schodzimy w dół i równie stromo atakujemy pod górę. Tylko że tym razem po kamyczkach. No cóż, im stromsze podejście, tym szybciej osiągniemy szczyt. 

Las (i cień) skończył się niestety na szczycie. Teraz, w palącym słońcu trzeba przejść dolinę z polem. Najpierw w dół, a potem w górę. Na górze łapiemy las i cień. Towarzyszy on nam tym razem także w dół. Mijamy, a w zasadzie wyprzedzamy dwoje pielgrzymów. Póki co jeszcze mamy dość długi kawałek po równym, a zaraz potem ostre zejście do kolejnej wioski. 

Pierwsze spojrzenie na Vezeley. To tu zaczyna się główny szlak Camino z Francji. W najniższym punkcie odwiedzamy taką "Żabkę". Ile by się nie wypiło, to i tak zaraz wyleci. Ale wypić pewnie trzeba. Ruszamy uliczką pod górę.

Ulica skończyła się wraz z miasteczkiem, znaczy, po prostu sobie skręciła w lewo. My natomiast prosto, ścieżką podążyliśmy ku bazylice. Po drodze, może w połowie góry, a na pewno w lesie, był jeszcze jeden kościółek, skąd dobiegały śpiewy. Akystyka przyzwoita, to można poćwiczyć. Mało kto zbacza z trasy, żeby to obejrzeć, bo w sumie, poza późno-średniowiecznymi murami, to niewiele tam jest. Wspinamy się po bruku. Vezeley wyłania się nagle. Wąskie uliczki dają dużo cienia.

Bazylika znajduje się bardzo blisko wejścia szlaku Świętego Jakuba. Łapiemy się na końcówkę mszy -- do wczorajszej mszy on-line dokładamy komunię! Tak dobrze nie było nawet podczas tej tak zwanej pandemii.

Trochę jeszcze siedzimy przy portalu. Potem odwiedzamy centrum Świętej Magdaleny. Kupujemy nowe paszporty (5 euro za sztukę - w Szczecinie lepsze są za darmo). Ulicą, tym razem w dół. Potem jeszcze drogą po opłotkach na kamping -- tyle, że chcemy skorzystać ze schroniska, a to będzie otwarte dopiero po tym, jak otworzą recepcję, a ta jest czynna od 16:00. Jest 13:30. No cóż, siedzimy i kwitniemy. Od czasu do czasu przesuwamy siebie lub ławkę, żeby być w cieniu.


Dodaj komentarz »