09/2013
moja przygoda z camino
Nowsze wpisy » |
krzysztof kiełek :: 16.09.2013 12:25
moje 21 dni camino zakończenie
To już ostatni wpis mojego powrotu do codzienności ,ktoś pomyśli wreszcie przestanie nudzić ,i będzie miał rację .Tak więc wsiadłem do autobusu w Santiago o 22,30 W Burgos byłem na siódmą ,i od razu skierowałem się do alberge skąd zacząłem pielgrzymkę akurat pielgrzymi wychodzili na trasę pojedynczo i po kilka osób jakże im zazdrościlem, ale życie jest życiem i toczy się dalej .Ja wszedłem do alberge, powiedziałem że skończyłem moje camino i czekam na busa i czy będę mógł zostawić tutaj plecak ,mogłem a nawet zrobilem śniadanie i trochę się umyłem .Powiedziano mnie że alberge jest zamykana od ósmej i otwierana o 12 ja powiedziałem że wcześniej nie będę i wyszedłem dokończyć zwiedzanie. Była niedziela poszedłem do katedry, mszy nie było, za godzinę, poszedłem więc do ściany płaczu czyli bankomatu sprawdzić stan finansów .A tam na koncie polskim pusto na niemieckim koło 40 euro które wyplacilem i pomyślałem sobie ciekawe czym zaplacę za powrót do Polski. W zasadzie do Niemiec ,a miałem taki plan dojechać do Drezna czy Lipska i z tamtąd pociągiem na północ Niemiec do Wilhelmshaven,gdzie obecnie mieszkam.Tak więc zacząłem myśleć co tu zrobić, podróż powrotna kosztuje 150 euro a ja bez grosza. Bus miał po mnie przyjechać koło 13 godziny ,no to pomyślalem ładny gips najwyżej pojadę do Polski i na miejscu jakoś im zaplacę Ale pomyślałem podzwonię trochę po znajomych i dało radę. Pomogła mnie Iwona właścicielka mieszkania, które u niej wynajmuję, poprosilem ją o przelew 300zł na moje konto w poniedzialek rano. Zrobila to ale to było mało, zacząłem dzwonić dalej, pomogła mnie siostra ze wspólnoty neokatehumalnej. Do której należę, przelała mnie na konto 360 zł to już mialem czym zapłacić za busa .Spokojnie zwiedzalem Burgos bo, i tak nie miałem nic innego do roboty, w alejce parkowej spotkałem cztery węgierki które się spytały gdzie mogą kupić wodę bo szły na camino. Spytałem się czy musi być woda mineralna ze sklepu ,powiedziały że nie więc je zaprowadziłem na placyk gdzie był jeden z licznych kranów z wodą do picia w Burgos. Pożegnałem się i wróciłem pod alberge po drugiej stronie alberge był bar siadłem przy stoliku i odpoczywam, wyjąłem tubus z credencialami z copostellą i dwoma certyfikatami. Zacząłem cieszyć wzrok, obok siedzieli pielgrzymi i jak to zobaczyli to od razu co to jest, zaczeli oglądać i robić zdjęcia. Moje pięc minut chwały, nie powiem żeby nie było mnie nie przyjemnie ,czułem się doceniony a w końcu to byli obcy ludzie .Dzień był gorący ,dostalem telefon że o 13 tej będzie po mnie bus, podałem im ulicę wziąłem plecak i czekałem. Mineła trzynasta nic, czternasta nic, dzwonię do kierowców z pytaniem gdzie są powiedzieli że jeszcze w Madryci i czekają na pasażerów. Zacisnąłem zęby i poszedlem w cień odpoczywać dalej ,ale nie dla mnie siedzenie. Szwędałem się z plecakiem po starówce, pomoglem paru osobom, dojść do alberge bo od 12 tej w poludnie zaczeli się schodzić. W końcu telefon, jesteśmy 15 minut od Burgos no nareszcie pomyślałem poszedłem na umówione miejsce ,podjechał bus wsiadłem i zaczął się horror podróży. Mieli tył załadowany przesylkami i było ciasno, zaczęli jechać na Bilbao i Irun bo mieli do zabrania ludzi z Francij trzy osoby .Jak wyjechaliśmy z Burgos, koło osiemnastej to we Francij byliśmy gdzieś na czwartą rano masakra ,pasażerowie wsiedli i ruszyliśmy a przed nami cala Francja do pokonania. Do granicy Niemieckiej dojechaliśmy gdzieś koło 15 tej, wlekli się niemożliwie wolno ja wypłacilem pieniądze i chciałem coś utargować zwłaszcza że nie jechałem do Polski tylko miałem wysiąść w Niemczech, nie dało rady .Ruszyliśmy dalej, był 22 lipiec poniedziałek ,nie dojechalem do Drezna, poprosiłem by mnie wysadzili wcześniej. Wysiadłem koło Getyngi na okazję przy tanksztelu i zacząłem szukać i łapać okazję caly spocony i brudny i zaniedbany. Nie złapałem nic, ale poznałem dwóch kierowców którzy czekali na koniec weekendu żeby ruszyć w trasę. Byli kierowcami TIRów ,wzięli mnie na pobliski basen a było, upalnie za bilet zaplaciłem 2 euro i to bylo najlepiej wydane dwa euro w Niemczech. Mogłem się wykąpać pod prysznicem w końcu ,na basenie spędziłem około półtorej godziny. Co za relaks dla zmęczonego ciała, tyle się moczyć w wodzie .Wrociłem na stacje benzynową i szukam dalej, okazji nie było, mialem w kieszeni tylko 2 euro. Spotkałem polską rodzinę ale jechali do Gdańska a nie na północ Niemiec, ten Polak dał mnie 10 euro i powiedział że tylko tak może mnie pomóc. Nie chciałem przyjąc pieniędzy, ale powiedział że daje ze szczerego serca przyjąłem, podziękowalem. Wiedziałem że nic już nie złapę więc plecak na plecy i do najbliższego miasta, na dworzec kolejowy. A miałem 17 km, autobus już nie kursował, zacząłem iść na piechotę i machać na jadące auta. Zatrzymal się Niemiec i podwióżł mnie 6km, podziękowałem i poszedłem dalej, znowu machając ręką, tym razem zatrzymała się młoda Niemka i już podwiozła mnie na stacje. Podziękowałem ale pociąg do Kassel, odjechał trzy minuty wcześniej .Pomyślałem zupełnie jak w filmie podróż za jeden uśmiech ,następny pociąg byl do Getyngi. Wsiadłem bez kasy i dojechalem bez kontroli nawet ,ale niestety w Getyndze pociągu do Hanoweru nie miałem.Dopiero koło piątej nad ranem a byla 11 sta w nocy .Wyszedłem przed dworzec, był park znalazłem ustronne miejsce, rozłożyłem śpiwór i poszedłem spać. Dobrze że tego śpiwora nie spalilem ,na Finiestrze jak planowałem,przydał się .Za dwadzieścia piąta, jakiś głos kazał mnie się obudzić, do tej pory nie wiem co to było i co to był za głos. Myślę że anioła stróża, mojego który przy mnie musi się niźle napracować ,bo gdyby nie jego opieka to podczas tego mojego życia swój żywot mogłem stracić ze trzy razy a jadlem chleb z niejednego pieca .W latach 80 tych zjezdziłem całą Polskę autostopem, w latach 90 tych sprobowałem znaleść chleb we Francji. Jak stracilem pracę i zaczęła się w Polsce demokracja. Pojechałem z zamiarem wstąpienia do Legii Cudzoziemskiej, tam byłem tylko miesiąc, badań zdrowotnych nie przeszedłem. Potem zostałem kloszardem w Marsylii, szukając pracy ale bylo ciężko ,po kilku miesiącach uzbierałem trochę kasy i wrociłem do Polski . Z powrotem do Francij, bo po drodze nawiązałem kontakt że będę miał pracę w Paryżu. Miałem pod Paryżem, przy remoncie domku jednorodzinnego ,pomogłem dwóm Polakom z placu Concorde, ale mnie narobili wstydu przed patronem. Tak skończyłem pomagać Polakom ,potem byłem przemytnikiem, dwa razy byłem we Francji z kawiorem, też nie bardo sie powiodło. No to takie miałem przejscia i opały, z ktorych wychodziłem obronną reką ,przygód bylo więcej ale nie o tym piszę, tylko że przy mnie mój anioł stróż miał dużo pracy .Tak więc wsiadłem w pociąg do Hanoweru, tym razem poprosiłem o wypisanie mnie biletu. Wypisali na 40 euro, z Hanoweru do Osanebruck też na gapę, ale pośpiesznym i nie dało rady musialem wysiąsć na następnej stacii. Lokalnymi kolejami dojechałem do Oldenburga i z Oldenburga już na bilet do Wilhelmshaven (12 euro )kosztował dojechałem spokojnie. Z dworca po godzinie dotarłem do domu, naszykowałem kanapki i do pracy .I to już cała historia, dziękuję wszystkim którzy to czytają albo zamiarują przeczytać. Tak na marginesie dodam że z tym urlopem i pracą myślałem że będę mial jeden dzień do tyłu. Zbiorę opieprz od majstra i będę musiał prosić o wypisanie jednego dnia urlopu ,ale co się okazało urlop miałem do 22 lipca a w pracy byłem 23 czyli się wyrobiłem czasowo. Wtedy podziękowałem modlitwą św Jakubowi, bo to dzięki jego opiece i anioła stróża wszystko dla mnie się skończyło pomyślnie ,gdy wziąłem wypłatę poszedłem do banku i zapłacilem bilety kredytowe, które miałem wypisane i ot koniec wspomnień .Napiszę że to moje camino, to była najpiękniejsza przygoda mojego życia i szykuję się na drugą za rok na camino del norte i w Oviedo skręcam na camino primitiwo.A co z tego będzie, to tylko św Jakub wie ,ale ja już czuję zew camino i wiem że w przyszłym roku będę na szlaku do Św Jakuba. Bo to jest silniejsze ode mnie, tak więc jeszcze raz dziekuję wszystkim i BUEN CAMINO do spotkania na szlaku św Jakuba.P.S.Już na szlaku przekonałem się co znaczą te słowa że NIE DROGA JEST TRUDNOŚCIĄ ,A TRUDNOŚCI SĄ DROGĄ bo jak się ruszy w drogę to nogi same niosą. Więcej lub mniej km, .ale dopiero pokonywanie swoich słabości jak i trudności jest drogą. Ja się zmagałem całą drogę z bólem fizycznym, ani bąble ani zmęczenie, nie dało mnie się w kość jak ból pleców i jak się zatarłem. Ale pokonałem te trudności które dla mnie okazały się drogą .Zresztą dla mnie najwiekszą trudnością było przejść pierwsze 600km a dalej to już było tylko z górki .
Komentarze (4): Pokaż/ukryj komentarze »
- chuliganka :: 16.09.2013 19:56 Witaj Krzysztof. Wzruszajace i bardzo szczere wspomnienia.Podziwiam odwage w opisie wszystkich trudnosci,mysle ze niewielu ludzi stac by na nie bylo.Momentami czulam sie jak bym z plecakiem dreptala obok Was. Wybaczam nawet bledy ortograficzne, ktore mnie na poczatku draznily. Czlowiek ktory cos znaczy,zyje w taki sposob,ze jego zycie jest poswieceniem dla jego idei. Trzymaj tak dalej. BUEN CAMINO.
- jeszcze teoretyk zbigniew :: 14.10.2013 00:18 Witam Krzysztof! Przyznac trzeba, ze wciagajacą lekturę stworzyles i chociaz jeszcze nigdy nie bylem na camino, raz tylko w Santiago ale autokarem, to niestety zaraziłem się już (miedzy innymi Twoją cudowną opowieścią) i planuje na początku maja 2014 stanąc na Camino del Norte. Ty zapewne bedziesz kilka miesiecy pózniej. W kazdym razie robie juz pierwsze przymiarki i jeśli św. Jakub pozwoli, to także poznam camino. Bardzo dziękuję za Twój blog i za zabawne historie oraz namalowanie specyficznego klimatu Twojej camino. Vamos peregrinos desperados!
- krzysztof kiełek starachowice :: 15.10.2013 00:45 dziękuję Zbyszku i życzę powodzenia i jak napisalaś że jak zawierzysz św Jakubowi to on ci pomoże ,to możesz być pewien że tak się stanie życzę ci również pięknych wspomnień i fajnych przygód jednym słowem buen camino
- Lilly :: 03.06.2014 20:16 Krzysztofie, dziękuję za piękną opowieść o Twoim Camino - czytałam ją z prawdziwą przyjemnością, z uśmiechem, a czasem ze łzami w oczach. Jesteś wspaniałym narratorem, czytając Twoje słowa - tak pełne życia i szczerości - człowiek czuje się, jakby siedział z Tobą przy winie i słuchał tej Twojej opowieści na żywo... Dziękuję za to, że podzieliłeś się tak szczegółowo i dokładnie swoimi wrażeniami i tyloma cennnymi wskazówkami, przed wyruszeniem na Camino na pewno przeczytam je raz jeszcze. Wiem, że kolejny raz wyruszyłeś do Świętego Jakuba - a więc: !Bien Camino, Peregrino! Serdecznie Cię pozdrawiam i życzę dobrej, szczęśliwej drogi!
krzysztof kiełek :: 15.09.2013 15:14
moje 21 dni camino
Na następny dzień pobudka jak zwykle, wyjście jak zwykle i we trzy osoby jeszcze jak zwykle, czyli ja Reene i Ula. Na dworzu ciemno, i mokro mój pierwszy deszcz na camino.Strzałka pokazywała kierunek w górę, więc poszliśmy. Ja na ten dzień założyłem sobie buty trekingowe, ładne eleganckie i w miarę wygodnie się mnie w nich szło. Mimo to i tak wczesniej narobiły mnie bąbli na stopach ,więc pomyślałem że ich nie będę dzwigał z powrotem tylko wedle tradycij spalę na Fisterze .Ale na razie szedłem trzeci raz w nich ,na poczatek geografia nam się pomylila i zabłądziliśmy. Ale tylko na chwilę, we trzy latarki znaleźliśmy strzałki wskazujęce Fisterre i w droge już bez przygód. Ja zacząłem wypatrywać znajomych osób idących z Fisterry na Muxie, ale było troche za wcześnie. Ula i Reene wyrwały według tradycij do przodu, tak że tylko znowu moglem podziwiać zgrabne tyłeczki. cóż podobno jesteśmy wzrokowcami.Z Muxii na Fisterre było okolo 32 km, po drodze trzeba było wbić pieczątke z baru w połowie drogi, było to w Lires. Gdzie byliśmy koło 10 rano a znajomych ani śladu .Zatrzymaliśmy się w tym barze na odpoczynek i kawę, wzieliśmy stęple do paszportu i piemy kawę. Siedzimy trójką ,widzę wychodzi młody chłopak z kobietą koło trzydziestki. Odzywa się do niej po polsku że ten stolik na slońcu będzie dobry ,ja usłyszawszy polską mowę odezwałem się też po polsku że na pewno ten stolik będzie dobry. Trzeba bylo widzieć ich minę, jak na krańcu świata odzywa się do nich ktoś w ojczystym języku. Dosłownie kopary im opadły, ja zacząłem się śmiać i spytałem się czy to dla nich niespodzianka. Okazało się że ogromna,bo podróżowali po Hiszpani szukając małych romantycznych miejscowości i plaż, jednym słowem turyści. Spytali się nas co my tutaj robimy, gdy powiedzieliśmy znowu się zdziwili, ale bowiem nie słyszeli o camino ale widzieli dużo pielgrzymów po drodze. Dziwili się dokąd tak ci ludzie idą z takimi bagażami ,trochę im objaśniliśmy na czym to polega. Stwierdzili że to raczej nie dla nich ,ale kto wie.Posiedzieliśmy jeszcze trochę i dalej w drogę, dopiero wtedy zaczeliśmy napotykać pielgrzymów podążających na Muxie. Między innymi mieliśmy mijankę z księżmi, co poszli na Fisterre, zatrzymaliśmy się pamiątkowe zdjęcie chwila rozmowy poleciłem im ten bar gdzie byliśmy z Ulą na kolacji. Co się okazało Reene i tyrolczycy też tam byli, chwalili sobie kuchnie,a przy okazji już wiem co jedliśmy w Negrerii. Przypomniało mnie się, otóż Reene i tyrolczycy a ponieważ byli też Włochami, to wiadomo odkryli fenomenalną pizzerie i ją nam polecili. Faktycznie pizza była przesmaczna i tania a to była pewna odmiana po menu peregrino, a wino było wliczone w cenę pizzy .Tak więc po spotkaniu księży poszliśmy dalej, zwłaszcza jak stwierdzili że my mamy bliżej na Fisterre niż oni na Muxie. Bo długo spali w alberge i późno wyszli ,my ich uspokoiliśmy że z noclegiem w Muxi nie będzie problemu .Tak więc ruszyliśmy, po drodze spotkaliśmy chyba jeszcze jednych znajomych którzy pobłądzili i których skierowaliśmy na dobry szlak. Droga wiodła przez pola i lasy, a jakże eukaliptusowe i to były ostatnie chwile samotności. Ostatni dzień mojej pielgrzymki, idąc myślałem o tym i było mnie coraz bardziej smutno i markotno, w dodatku powróciło zatarcei i zacząłem kuleć. Ponieważ buty się w środku rozpadły, na szczęście na Fisterre bylo już niedaleko. Jeszcze tylko jeden postój, Reene zaczepiła hiszpankę starszą z pytaniem jak daleko na Fisterre, Dona odpowiedziala że trzy km . Reene zaczęła z nią rozmawiać a my z Ulą odpoczywać, zwłaszcza że ból odczuwałem coraz większy. Nawet krem nie pomagał, ale już nie miałem odwrotu, do celu nie daleko. Zacisnąłem zęby i tak szedłem, po drodze znalazłem ładną dużą szyszkę, wziąłem ją z myślą że będzie pamiątka z drogi na Muxie. Mam ją do teraz, na górze muszelka z żółtą strzałką, kupiona jak czekałem w kolejce po odbiór Fisterry. Bo w końcu tam doszliśmy i od razu pytanie gdzie wypisują Fisterry ,okazało się że wypisują w alberge muncipialnej, niedaleko dworca autobusowego .Znaleźliśmy, wypisali nam a było tam parę osób i kto dostawał certyfikat to był owacyjnie pozdrawiany przez innych pielgrzymów czekających w kolejce. Po odebraniu certyfikatu, Ula spotkała znajomą amerykankę która miala nocleg w prywatnej alberge i namówłla na nią Ule a przy okazij poszła tam i Reene. Bo obie postanowiły zostać i wrocić do Santiago nazajutrz wieczorem .Niestety ja musiałem dzisiaj, poprosiłem więc Ulę żeby poszła ze mną na przylądek. Bylo to trzy km od miasta i cały czas pod górę, poszła jak się tylko zakwaterowala. Ja pożegnałem się z Reene serdecznie, żal mnie się zrobiło ale cóż nieubłagana kolej rzeczy. Tak więc poszliśmy, po drodze napotykając Josego który nas pinformował że sam przylądek jest trzy km od centrum. Mnie to nie przestraszało, nie po to szedłem ponad 600km, żeby mnie trzy km postraszyły. Ale 33 km z Muxii i trzy na przylądek,i trzy z powrotem to już dawało 39 km. Jeszcze spacer po mieście do alberge gdzie miała spać Ula, to już było 40 nieźle jak na obolałego faceta .Zwłaszcza że ja miałem cały czas plecak na plecach i z tym plecakiem cały czas chodziłem. Mogłem plecak zostawić w alberge, ale co by to było dojscie na przylądek, bez dobytku na plecach żadne .Tak więc poszliśmy i doszliśmy, oczywiście pamiątkowe zdjęcia przy krzyżu i słupku pokazującym 0,00 km. Oczywiście na tle skał i Atlantyku, tam posiedzieliśmy koło godziny. Przejżałem bagaż co tu wedle tradycij spalić z odzieży, poszły skarpetki spalone z honorem, kapelusz wędkarski bez honoru, jak dziadostwo kupiłem tak poszlo z dymem. Zdiąłem buty i zobaczyłem co byla za przyczyna, że się rozwaliły, wyjąłem wkładki i zobaczylem kratkę w tych butach, wzmacniającą . Połamaną a miałem je raptem trzy razy na nogach, podczas mojej pielgrzymki i zapłacilem za nie coś ponad 40 euro. Ale nie pieniądze i nie buty ,bo jak sprawdzałem w sklepie sportowym to buty profesionalne na wibramowej podeszwie, tutaj w Niemczech kosztują prawie 160 euro .Tak więc wkładki też poszły na całospalenie, tradycij stało się zadość. Chciałem zapalić buty ale Ula powiedziala że będzie za dużo smrodu, zostały na przylądku te buty i wieczorem miały być spalone wraz z innymi rzeczami do spalenia ktore zostawili pielgrzymi .Miałem ochotę spalić śpiwór, ale była cały czas Ula i jakoś było mnie niezręcznie. Myslałem że wróci do miasta, ale była ze mną do końca. Dobrze się stało bo śpiwór jeszcze mnie się przydał ,zaczeliśmy powrot z przylądka. Po drodze spotkałem amerykankę Cyntie, z którą spiewałem o may daling, szła pod górę z mężem i synem. Krzyknąłem Cyntia, odwrociła się, zawołala Kristof. Serdecznie się przywitaliśmy, okazało się że męża miala Polaka z Bielska Białej, skąd pochodziła i Ula. Znaleźli wspólny temat i umówili się na wieczór, że powspominają stare czasy .Ale teraz musieliśmy się rozstać, bo niedługo miałem mieć autobus do Santiago. Tak więc wróciliśmy do miasta, usiedliśmy w barze ja postawiłem pożegnalne piwo, barmanka przyniosła i piwo i czipsy. Już nie miałem czasu aby zjeść posiłek, posiedzieliśmy coś koło 15 minut, nadiechał autobus wsiadłem i tak się skończyla moja pielgrzymka do Santiego i na kraniec ziemi. Wróciłem do Santiago gdzieś koło 19 ,30, wysiadłem niedaleko katedry bo pomyślałem że odwiedze jeszcze raz św Jakuba. bo do autobus do Burgos mialem 22,30 ci .Tak więc wszedłem do kadedry z plecakiem, akurat trwała msza i nie miałem możliwości zobaczyć św Jakuba. Wziąłem udział we mszy była uroczysta, odprawiał jakiś chyba biskup, w licznej asyscie dygnitarzy kościelnych. Ja po całym dniu marszu, pobytu na przylądku i podróży powrotnej autobusem, czułem się brudny i strudzony. Nie miałem jak skorzystać z toalety żeby się umyć, bo trzeba mnie było iść na dworzec po mszy. Księża zaczeli wychodzić, ja jeszcze czekałem i coś mnie tknęło, szedł jakiś dostojnik w sutannie na której miał wyszyte krzyże św Jakuba. Klęknąłem przed nim, pokazałem żeby udzielił mnie blogosławieństwa zrobil to. Było to już moje drugie blogoslawieństwo, podczas tej pielgrzymki .Wyszedłem i poszedłem na menu peregrino, zjadłem ale już była 21 wieczorem. Katedra zostala zamknięta , nie odwiedziłem św Jakuba, pomyślałem żartobliwie że się znudziłem św Jakubowi. Że ma mnie dość na ten rok, całkiem prawdopodobne mogło tak być. Spacerem poszedłem trzy km na dworzec autobusowy, a był to 20 lipiec. 22 lipca miałem być już w pracy, wiedziałem że się nie wyrobię i zadzwonilem do kolegi żeby mnie usprawiedliwił. Ale teraz znalazłem się na dworcu i czekam na autobus, zszedłem na przystanek siadłem na wyznaczonym stanowisku i czekam. Autobusu nie ma, na pierwszym stanowisku stał autobus ale pomyślałem że to nie ten, jednak się mylilem. Pakowali się do autobusu rowerzyści, rowery musieli porozkręcać owinąć folią i spakować do bagażnika. po tej operacij podszedł do mnie kierowca, spytał cz jestem Kristof Kielek ja potwierdziłem. Poprosił o bilet i żebym wsiadł do autobusu, co też zrobiłem i w ten sposób rozstałem i pożegnalem się z Santiago de Compostella czyli ŚIĘTYM JAKUBEM OD POLA Z GWIAZD, tak brzmi nazwa Polska Santiago.I to byl 21 dzień mojej pielgrzymki ,jutro trochę historii o moim powrocie do domu do Niemiec i do pracy .A na razie proszę wszystkich potencialnych czytelników o szczrą recenzję, wiem że pisarz żaden ze mnie nie będzie, ale opinia tych osób co to czytały będzie dla mnie bardozo istotna. Będę wdzięczny za każdą nawet najostrzejszą recenzję, pozdrawiam moim pielgrzymkowym zawołaniem które rozweselalo wielu pielgrzymów co to slyszeli czyli VAMOS PEREGRINOS DESPERADOS ,WITAJCIE PIELGRZYMI DESPERACI ,BUEN CAMINO.
Komentarze (2): Pokaż/ukryj komentarze »
- Dana :: 15.09.2013 18:44 Witam Cie Krzysztofie i duze dzieki za tak dokladny opis swoich wrazen z camino.Czytam je z wielkim wzruszeniem poniewaz czuje sie tak jakbym z Wami byla na tym camino.Ja przeszlam moje camino portugalskie w maju i tak jak Ty zarazilam sie tym wirusem co nazywa sie camino.Bylam rowniez na Finisteri i Muxi ale do Finisteri pojechalam autobusem a do Muxi juz szlam piekna droga te 30 km.Ta droga zmienila moje zycie i znowu jesli zdrowie pozwoli chce w przyszlym roku wyruszyc na Camino de la Norte.Bylam rowniez w Fatimie, przezylam tam bardzo duzo wzruszajacych chwil. Pozdrawiam Cie serdecznie i dzieki za te wspomnienia ktore robia tak cieplo na sercu.
- krzysztof kiełek starachowiced :: 15.09.2013 20:06 dziękuję bardzo pani Dano za pierwszy pozytywny komentarz być może spotkamy się za rok na camino del norte też się wybieram
krzysztof kiełek :: 15.09.2013 14:51
moje 21 dni camino
Siedzę w fotelu za oknem mokro i chłodno, ale jak pomyślę o moim camino to od razu robi mnie się cieplej. Jakże bym chciał tam wrócić, bo to jest silniejsze od człowieka i niesamowicie mnie tam znowu ciągnie, po nowe doznania i nowe przygody. Jestem nieuleczalnie chory....na CAMINO DE SANTIAGO ,to jest jak wirus. Jak raz sprubujesz to wiesz że kiedyś tam wrócisz, przynajmniej ja to tak odczuwam ,ale do rzeczy.Wyjscie z Olvieroira po szóstej pare minut. We trójkę ja Ula i Reene znowu trzej muszkieterowie, ruszyli po przygody ,po przejściu siedmiu km rozgałęzienie dróg. Jedna strzałaka pokazuje przylądek Cabo de Fisterre, druga Muxie .Trzej muszkieterowie wybierają drogę na Muxie, wieczorem było pożegnanie ze znajomymi, znowu no ale takie jest życie. Ruszyliśmy droga była w miarę dobra, przez las i miejscowosci, w Senande w barze A COXA podbiliśmy pieczątki w credenciałach, by je pokazać w Muxii że się przyszło a nie przyjechało Ja zbierałem pieczątki do credenciału, do Santiago i do credenciału na Fisterre i Muxie. A co mi tam miałem miejsce, w jednym paszporcie i drugim to stempląwałem .I tak doszliśmy do Muxii, ostatni odcinek był przez las i pod górkę ale już było można zobaczyć miejscami atlantyk. Muxia miasto na skałach, oczywiście wedle zwyczaju, Ula i Reene szły przedemną jakiś czas. Później przyspieszyły czy ja zwolniłem nie wiem, nie pamiętam wiem że jak zszedłem z góry to był pomost wzdłuż plaży. Plaża była ładna i w dostępnym miejscu, wszedłem do wody po kolana. Zimna ale zamoczyłem nogi w Atlantyku i to było ważne, poprosiłem o zrobienie zdjęcia pary Hiszpanów.Zrobili i pokierowali do alberge, było do niej strome podejście. Przed alberge spotkanie z Jose, naszym kucharzem z Foncebadon i późniejszym mister rabbitem.Przytrafiła mu się przykra przygoda, został okradziony.Miał pecha i to niesamowitego, był na policij ale jak to na policij spisali raport i z głowy .Jose wychodził ja wchodziłem, nie wiem gdzie szedł ale szedł z plecakiem. Alberge była nowoczesna, na 40 osób zimna i nieprzytulna, ale cóż nie wybrzydza się jak się jest pielgrzymem .Tylko była muncipialna i najbliżej, to nie szukałem nic dalej. Po kąpieli i praniu wyszliśmy z Ulą na miasto, po Muxiane, certyfikat że się doszło na miejsce .Znaleźliśmy biuro, pani zobaczyła nasze paszporty, wypisała certyfikat wręczyła i tyle, nie mialem już takiego przeżycia jak z compostellą.Wyszliśmy z Ulą zrobiliśmy drobne zakupy, na jutrzejsze śniadanie i wróciliśmy do alberge. Muxia jest to nowoczesne miasto, położone na wzgórzu ulice nowoczesne szerokie budynki też nowoczesne. Nic ze starych zabytków do zwiedzenia .Po powrocie postanowiliśmy pójść do koscioła, Nuestra Senora de la Barca, jest to stary kościólek niestety byl zamknięty szkoda. Według legendy w tym miejscu ukazała się Św Jakubowi Matka Boska, która przypłynela łodzią by dodać sił św Jakubowi w ewangelizacij Hiszpani. Kamienny żagiel leży niedaleko kościoła ,prawda leży i jest to głaz narzutowy wygięty jak żagiel. Atrakcja turystyczna gdzie turysci robią sobie obowiązkowo zadjęcia ,a w ogóle to tam tych kamieni narzutowych jest bardzo dużo .Tak więc my też popstrykaliśmy zdjęća, wspieliśmy się na górę ,gdzie był punkt widokowy na Muxie kościól i Atlantyk piękne widoki .Zeszliśmy z powrotem do miasta, pochodziliśmy trochę i zaczeliśmy szukać baru z menu peregrino ,weszliśmy do jednego czytamy menu a raczej Ula czyta ale nam nie podeszło ani bar ani menu. Wyszliśmy i poszliśmy wzdłóż nabrzeża i zobaczyliśmy nastepny bar, w podziemiach schodziło się po schodkach i odrazu nastruj super.Wystrój baru na tawernę piracką, na środku akwarium z żywymi homarami. Po wejsciu zamówiliśmy menu peregrino, własciciel był bardo sympatyczny a posiłek bardzo smaczny. Ja wziąłem zupę rybną przepyszna, na drugie, półmisek czterech gatunków ryb smażonych na patelni. Były tam miedzy innymi i duże sardynki, pierwszy raz jadłem świeżo złowione sardynki a nie z puszki przesmaczne. Pojedliśmy przepiliśmy białym winem, zapłaciliśmy wzieliśmy po wizytówce i wyszliśmy do alberge szykować się do snu. W tej tawernie spytałem się Uli ,czy ma kogoś ,powiedziała że tak ,więc ta butelka wina się przydała ,jak to się mówi na frasunek dobry trunek . Tak więc oprócz kościoła de la Barca, Muxie można sobie darować chyba że się chce poopalać na ładnych plażach. Jak my to zrobiliśmy z Ulą, ale się nie kąpałem w Atlantyku bo była zimna woda teraz żałuję. Ale jeszcze wszystko przede mną ,po powrocie Ula poszła spać, ja siadlem przy butelce wina obok siedziała Reene i tyrolczycy. Posiedziałem trochę wypiłem resztę wina, Ula wcześniej też wypila lampkę ,tak więc poczęstowalem tyrolczyków, wino było smaczne i poszedłem spać.
krzysztof kiełek :: 14.09.2013 16:28
moje 21 dni camino
Następnego dnia pobudka jak zwykle, i wyjście też ale nim my się spakowaliśmy Daniel z siostrzenicą,byli od nas szybsi i już ich nie było. My więc plecaki na plecy i też ruszamy, mówię do Uli tędy idziemy ,byłem mądry bo wieczorem przed zasnięciem wybadałem kierunek którędy trzeba iść .Metoda dobra pomogła zwłaszcza jak ciemno.Poprowadziłem Ulę szlakiem jak się spytała skąd wiem, że trzeba było przejść koło kościoła powiedziałem jej że wieczorem zrobiłem rekonesans ,nie skomentowała .Tak doszliśmy do Vilaserio i przed alberge spotkaliśmy Reene, która powiedziała nam że tutaj spali ci dwaj Polscy księża. Zamówiłem kawę i zszedłem do sali i przedstawilem się, i zaczeliśmy rozmowę akurat się pakowali ,księża byli z diecezij Poznańskiej na urlopie. Bardzo mili i sympatyczni i młodzi ja jednego poznalem bo celebrował mszę w Santiago i udzielał komunię. Po rozmowie wyszedłem, wypiliśmy kawę i w drogę ale już w trzy osoby, Reene się do nas przyłączyła nie miałem nic przeciwko, znowu w towarzystwie dwóch kobiet. Tylko miałem trochę kompleks niższości, Ula profesorka z liceum języka angielskiego ,Reene profesorka języka niemieckiego, pomyślałem przez chwilę gdzie mnie zwykłemu robotnikowi przebywać w takim szacownym towarzystwie ,ja który mam ręce stworzone do pianina i fortepianu .......ale przenoszenia. Ale nic plecaki na plecy i w drogę, no i oczywiście po staremu według tradycij Ula i Reene wyrwały do przodu i szły przodem, a ja tylko mogłem patrzeć na ich zgrabne figury .Ale nie narzekałem, szedłem sobie swoim tempem, i miałem mnóstwo czasu na modlitwy, na przemyślenia zwłaszcza że to były ostetnie takie chwile w ciszy i samotności. Doszliśmy do Olveiory znaleźliśmy alberge, ale nie hostaliero, powiedziano nam że mamy wejść do jednej z sal i zająć pierwsze lepsze łóżko plecakiem. Hostaliera będzie o siódmej wieczorem ,tak zrobiliśmy po kąpieli i praniu czas dla siebie a bylo gdzieś kolo czwartej .Tak więc klasyka, do sklepu na zakupy, po drodze spotkałem znajomego węgra, którego wczoraj skierowałem do alberge, chociaż wiedziałem że był komplet ale się spytal o drogę to mu powiedziałem. Myślałem że jakoś to będzie nie było, nie załapał się na nocleg i nocował gdzie indziej .I spotkanie w Olviroirze i pyta się czy są wolne miejsca, ja mu powiedziałem żeby wszedł do jednej z sal i gdzie jest wolne lóżko to żeby je zarezerwował. Tak zrobił i mnie podziekował, nie wiem za co ale podziękował, ja to uważałem za noromalne że się komuś pomaga bo na camino. Wszyscy pielgrzymi to jedna wielka rodzina ,przynajmniej ja tak uważam . Jak doszedłem do Negrerii to odnowiło mnie się zatarcie, w pachwinie i bolało jak nie wiem i znów poszedł w ruch krem dla niemowląt .Po dojściu do Olvieroiry a doszedłem z trudem taki ból, ale powiedziałem sobie przepłynąć morze a utonąć u bram portu, to nie dla mnie. Zacisnąłem zęby i dalej robiłem swoje ,na spacer wyszedłem małymi kroczkami, ale to bylo małe miasteczko można napisać że większa wieś. Krowy chodziły po ulicach, a przynajmniej śladów po krowach było dużo, trzeba było uważać żeby nie wdepnąć na jakąś minę.Zobaczyłem kościół oczywiście z zewnątrz, bo był zamknięty ale za to na wieży kościelnej starzy znajomi. Bociany aż się zdziwiłem bo po przekroczeniu granic Galicji, nie widziałem ani jednego bociana ,po za tym nie było nic do zwiedzania mała tienda gdzie kupiłem śniadanie na następny dzień i wrócilem do alberge. Odpoczywać zobaczyłem Daniela z siostrzenicą, pozdrowiłem go spytał czy jest w porzadku powiedzialem że ok, w końcu jestem poliglotą dogadam się w hiszpańskim ,angielskim ,francuskim i niemieckim. A że co prawda mnie potem ręce od machania bolą, ale to szczegół.Przyszła hostaliera zapisaliśmy się wzieliśmy po pieczątce i poszliśmy na menu peregrino do baru oddalonego gdzieś o 300 metrów. Muszę nadmienić że w dużej ilości przypadków, trafiało się na trzy w jednym takie małe biznesy rodzinne, czyli alberge ,bar i tienda (sklep ). A jest takich instytucij coraz więcej, takie spotkałem jak wędrowałem sam chyba trzy razy ,ale z tego co wiem to raczej na tym wielkiego majątku nie zbiją chociaż to jest dotowane przez Unię Europejską. Jako że zostało ogłoszone Światowym Dziedzictwem Kulturowym, po ostatniej wizycie Ojca Świętego JPII.Więc we trzy osoby udaliśmy się do baru, ja Daniel i Ula zamówiliśmy menu peregrino do tego, wino nawet się zrymowało ,ale raczej nie grozi mnie żebym został następnym pisarzem. Jedzenie było świeże i smaczne, zjedliśmy i siedzimy przy winie. Daniel mówi Ula tłumaczy, dobrze było mieć takiego compadrone peregrino i Daniel się pyta Uli na mój temat. A mnie robi się coraz bardziej głupio, bo zaczyna mnie chwalić ,zaczął od tego że w Santiago zaprowadziłem ich do biura pielgrzymkowego. Jak tylko mnie spotykał to widział, mnie uśmiechniętego i wesołego i pomocnego innym. Mnie się zrobiło głupio, powiedzialem Uli żeby mu powiedziała że to co robiłem, to dla mnie nic szczególnego i drobiazg. Ale to Daniela nie przekonało, więc zmieniłem temat że interesuję się historią USA, zwłaszcza ich rdzennych mieszkańców, i II wojną św. na Pacyfiku .Podiął temat opowiedzialem mu parę faktów, z historii wojny secesyjnej i II -giej wojny światowej. Stwierdził więc że powinienem przyjechać do Stanów na wycieczkę, odpowiedziałem mu że USA mnie intersują jak najbardziej. Ale jeszcze bardziej mnie interesuje nasza stara Europa, a zwlaszcza Półwysep Iberyjski. Odpowiedział że wszystko przede mną i spytał się czy może do mnie napisać meila odpowiedziałem że tak. Bez problemu czekam do dziś, ale mieli jechać jeszcze z Hiszpani do Włoch, tam posiedzieć trochę więc może jeszcze napisze .Po powrocie do alberge a trochę niżej był bar z tiendą, tym razem dwa w jednym poszedłem na piwo i oczywiście spotkalem znajomych. Węgra, Reene i kilka innych osób ,nowych po camino de la plata, czyli Sewilla -Santiago przez centrum Hiszpani ( mój dalszy zamiar). Zsuneliśmy stoliki i pijemy co kto miał, a jest jeszcze jeden zwyczaj w Hiszpani że jak idziesz do baru, i zamawiasz piwo do do tego piwa podają za darmo paluszki ,czipsy albo orzeszki ziemne , to dość dużo .Więc pogadaliśmy pożartowaliśmy i poszliśmy spać, jak sobie coś przypomnę to może dopisze w jakimś post scriptum .Zwłaszcza że nazajutrz nasze drogi miały się rozejść, wszyscy szli na Fisterre, a my w pięć osób na Muxie. Chociaż tych Włochów a raczej Tyrolczyków nie widziałem po drodze .
krzysztof kiełek :: 14.09.2013 11:16
moje 21 dni camino
A więc stało się, jeden cel został osiągnięty ,tak jak planowałem wejscie do Santiago na 16do 17 lipca. Jednocześnie ogromny żal, że coś się skończyło i radość że jeszcze jest coś dalej. Tak więc 17 lipca wyruszyliśmy we czwórkę, o godz 6 rano jak cudownie było poczuć tą codzienność, pobudka szybka kawa, coś przekąsić i w drogę. Napisałem we czwórkę, bo o tej samej godzinie wychodziły francuzka i belgijka .Francuzka była gdzieś kobietą po 60 tce ,szła spod Paryża ,a belgijka gdzieś w tym samym wieku szła z Belgii. Tak więc szliśmy razem, i ja poprzedniego dnia szukałem strzalek koło katedry, i nie znalazłem. A z tamtąd zaczyna się szlak na Fisterrę ,to idąc z tymi paniami wyszliśmy na szlak, a prowadzi faktycznie spod katedry od strony hotelu Parador. Jak zaczynają się schody, jest pierwsza strzałka pokazująca kierunek .No i ruszyliśmy po nową przygodę ja naładowany pozytywną energią i humorem, mogłem stawić się przeciw całemu światu. Idąc szlakiem wyszliśmy na peryferie, i wtedy belgijka zauważyla że nie wzieła z alberge kapelusza i wróciła, a uszliśmy już jakieś cztery km. Nie wiem co bym zrobił, ale bym sobie chyba darował nakrycie głowy i szedł dalej .Tak więc idziemy we trójkę i patrzę na tą francuzkę, miala dobrze po 60 ce i świetnie sobie radzila, tyle km spod domu rodzinnego,pomyślalem nic dziwnego że do Francij należało 10 %świata. Skoro mają ludzi z takim charakterm ,no więc idziemy sobie wyszliśmy za miasto a strzałek nie ma, co jest ciemno nikogo nie widać ani się spytać ani co. Po drodze mineliśmy mlodą kobietę, ja idąc z Ulą razmawialem po Polsku, i z tylu plecaka miałem zawieszony miniaturowy szalik w narodowych barwach .Mineliśmy tą kobietę, a ona się odzywa po polsku i nas pozdrawia. Była to Karolina, dziewczyna szła sama od SJdP. Mieszkała i pracowała w niemczech a jej rodzice pochodzili ze Śląska ,bardzo miła i sympatyczna dziewczyna .I Karolina zaczela iść z nami, doszliśmy do dużego ronda i szukamy strzalki. Nigdzie nie ma, zrobiliśmy rundę no myślę sobie jest nieźle, była przed nami droga na Fisterrę dla samochodów. Więc nią poszliśmy i dobrze zrobiliśmy, po drodze spotkaliśmy pana z psem na spacerze i pytanie gdzie jest szlak. Odpowiedział że żeśmy zboczyli 800m, i nas pokierował uliczkami przedmieścia, więc poszliśmy i znaleźliśmy się na szlaku. No to już byliśmy spokojni, przed nami Negreira tylko 22 km pestka, zaczeliśmy iść z początku we czwórkę, a potem wedle zwyczaju we dwójkę czyli ja i Ula. Karolina zostala w tyle, Francuzka chyba też a my wyrwaliśmy .Droga wiodla przez las eukaliptusowy i byla stosunkowo łatwa przeważnie pod górkę kamienistą dróżką. Ale szło się nieźle, szliśmy przez wioski gdzie nie było żadnego otwartego baru ,żeby wstąpić na cafe con leche. Był to stosunkowo dlugi odcinek na jeden raz 10 km, uznaliśmy że i tak nie ma co robić postoju jak się idzie w chlodzie, i względnie dobrym tempem. Postanowiliśmy zrobić postoj w pierwszym otwartym barze .Zrobiliśmy bylo to w Ventosie ,ruszyliśmy dalej po wejsciu na szczyt Alto Mar do Ovellos, droga do Negrerii wiodla już w zasadzie z górki .W Negreiri byliśmy coś koło 12,30, idąc przez miasto widzieliśmy alberge prywatne, ale nas interesowała muncipialna która byla na obrzeżach miasta. Tak więc prześliśmy pod muramii miejskimi, i ładną gotycką bramą i po 500 m znaleźliśmy alberge, okazało się że jesteśmy dopiero czwarci. Alberge podobno na 20 miejsc, no nic dla nas starczy. Przed alberge nowe znajomości, poznaliśmy dziewczynę z Holandii, Reene miala naimię. Była profesorką jęz. niemieckiego, była po camino primitivo które przeszla z dwoma włochami z Tyrolu. Troszeczkę samotnicy ale faini ludzie, trzymali się we dwóch ,więc mogłem pogadać po niemiecku z Reene tą moją kulawą niemczyzną. Wspominam Reene dlatego że dziewczyna znala trochę język polski, co było miłym zaskoczeniem dla nas. Okazało się że języki to jej hobby, znala Hiszpański ,Angielski ,Niemiecki ,Polski trochę i francuski, super dziewczyna i towarzyszka na Muxie .Pielgrzymi się zaczeli schodzić nadeszla Karolina, młoda para czechów po camino del norte. Znalazl się i Daniel z siostrzenicą, amerykanin o którym Ula wspomniala że zostali w Santiago poniewarz siostrzenica się rozchorowala ,ale widocznie było dobrze i znaleźli się w Negrerii. Zebrał się komplet pielgrzymów. Przyszła hostaliera i zaczeły się zapisy, po obowiązkowej kąpieli i praniu, czas dla siebie. Ula położyła się na łóżku, a ja poszedłem do miasta na zakupy.Najpierw jednak obowiązkowo zwiedzanie, nie było tego dużo, mury miejskie, trochę starego miasta i to wszystko. Ale co na mnie zrobiło wrażenie to pomnik ,niesamowicie mną wstrząsnoł z 15 minut go oglądałem i robilem zdjęcia. A przedstawiał ojca rodziny który z kijem i tobołkiem na plecach rusza w świat, szukać pracy i chleba, jego nogawkę trzymał syn i plakał i wołał tato nie idź ,tato zostań. Z boku siedziała matka z dzieckiem na ręku i też płakała, coś niesamowitego. Tak kawalek mosiądzu przemówił do mnie ,że od razu pomyślałem o sobie, że też musialem zostawić dzieci i rodzinę i ruszyć w świat za chlebem .Bardzo się z tym pomnikiem utożsamiałem ,w końcu to była i moja historia po części .Zrobiłem zakupy drobne, wróciłem do alberge i zaczeliśmy rozmowę. Był już komplet, Reene po polsku zaczęła mówić że szła na camino primitivo z dwoma Polskimi księżmi . Że powinni oni dojść do alberge, i zanocować ale nie doszli ,nawet dużo rozumiała i mowiła po Polsku. Tak więc mogłem z nią pogadać i po niemiecku i po naszemu. Ula byla tłumaczem, bo ci tyrolczycy znali i niemiecki i angielski i jak chcialem okazać grzeczność i na początek powiedziałem viva Italia to się obruszyli i powiedzieli że oni są z Tyrolu a nie z Włoch. Tacy byli wrażliwi na tym punkcie, więc powiedzialem viva libre Tirol ,już było lepiej. Ustaliliśmy że ja i Ula idziemy najpierw na Muxie, Reene i tyrolczycy też tak postanowili zrobić ,tak więc wszyscy szli na Fisterre a my na Muxie. Nie wiem z jakiego powodu, ta trójka miała iść najpierw na Muxie a potem na Fisterre, ale ja miałem powód. Otóż z Muxii w ciągu dnia, są dwa autobusy ostatni o 14 ,30 a z Fisterry jest sześć albo siedem autobusów. W sobotę już musiałem wracać do Santiago, i do domu do pracy.Ja z Ulą poszliśmy na menu peregrino, wedle tradycij chcieliśmy wziąść Karolinę ze sobą ale wolała coś sama przyżądzić. Zwłaszcza że miała jakieś swoje zapasy, nie nalegaliśmy ,poszliśmy z Ulą szukać baru, Ula od razu zwiedziła miasto bo chciała. Pokazałem jej pomnik, powiedziala że ładny popstrykała zdjęć i poszliśmy do baru. Znaleźliśmy fajny bar który nota bene poleciła nam Renee i tyrolczycy ,dla odmiany zamówiliśmy pizzę ,była bardzo smaczna i butelkę wina .Bo tak swoją drogą była to pizzeria oferująca włoskie dania , poszliśmy na zakupy żeby mieć coś jutro na śniadanie. Powrót do alberge ,było niesamowicie gorąco ,w alberge łóżka co prawda pojedyncze, nie piętrowe i po osiem łóżek na sali, ale duchota niesamowita .Posiedzieliśmy wypiliśmy wino, pogadaliśmy w kilka osób i poszliśmy spać.Ja pół godziny poleżalem i musialem wstać tak było duszno, że pomyślałem sobie że nie usnę ,zszedłem na dół znalazlem koce zrobiłem legowisko na dworzu. Przed wejsciem i poszedlem spać ,spało mnie się dobrze chociaż przekonałem się co to jest wilgotność w Galicij. Strasznie duża, tak że na trzy godziny przeniosłem się do sali na łóżko .Na zewnątrz zostala para młodych czechow po camino del norte, dla których brakło miejsca a ja podejrzewam że i z gotówką było u nich krucho Wiadomo studenci ,ale fajnie mnie się z nimi rozmawialo i od nich dowiedzialem się że dużo Polaków było na camino del norte. I coraz więcej się ich wybiera ,tak więc postanowiłem i ja pójść na nastepny rok na camino del norte jak św Jakub pozwoli .
krzysztof kiełek :: 13.09.2013 20:34
moje 21 dni camino
16 lipiec wejscie do Santiago, uroczysta chwila, rano idąc tempem spacerowym doszliśmy do alberge. Tam rezerwacja miejsc, zostawienie plecakow i do centrum, po drodze Ula wyczytała że dla pierwszych 10 ciu pielgrzymów hotel Parador. Najlepszy hotel w mieście, oferuje śniadanie skorzystaliśmy ,ja ,Ula ,Genewie i szwed Thomas , wyszedł portier spytał się czy jesteśmy pielgrzymami. Po potwierdzeniu, zaprowadził nas do salki i powiedział jak się obsłużyć. Zrobiliśmy tak, poszliśmy do kuchni po kawę i bułki.Śniadanie bylo super smaczne, podziękowaliśmy popstrykaliśmy zdjęc i wyszliśmy na zwiedzanie. Ja z Ulą do katedry, jeszcze raz objąć św Jakuba coś mnie do niego ciągneło, pomodliłem się przy grobie i wyszedłem. Ula poszła załatwić adres taniego noclegu, na następny raz a ja spotkałem znajomych amerykanów, którzy spytali mnie czy nie wiem gdzie jest biuro pielgrzyma .Wiedziałem ale nie mogłem, im wytłumaczyć więc ich zaprowadzilem, byli bardzo wdzięczni. Spotkałem ponownie Ulę i poszliśmy kupić dla mnie bilet, powrotny do Burgos i umówiliśmy się na 11 god w katedrze przed mszą dla pielgrzymów. Że tam się spotkamy i się rozeszliśmy , ja spotkałem jeszcze pare znajomych osób, a były to spotkanie bardzo radosne. Zwiedziłem kilka kościołów, ale nie wszystkie były czynne. Zwiedziłem starówkę Santiago, ładne miasto ale w jeden dzień się je bez problemu zwiedzi .O11 tej spotkaliśmy się w katedrze, i zajeliśmy miejsce w pierwszych rzędach. Doszedł Janek, doszla Genewie i patrzyliśmy kto znajomy z camino się zjawi na mszy. A zjawiło się sporo osób, amerykanie ,młodzi czesi, kucharz Jose i wiele innych osób .Mszę celebrowało dwóch księży z Polski, msza była bardzo uroczysta .Sprubuję pisać na raty, bo już gdzieś czwarty tekst mnie wcięło, widocznie za dużo piszę cdn... no może teraz uda mnie się dokończyć .Po mszy umowiliśmy się, na uroczystą pożegnalną kolację, o szóstej god. I poszliśmy w swoje strony, ja dalej zwiedzałem miasto i kościoły i zabytki i zachodzilem do katedry jeszcze dwa razy. Żeby zobaczyć św Jakuba, pomodliłem się też długi czas przed trumną ze szczątkami św Jakuba nikt mnie nie przeszkadzał. Chociaż ludzi do krypty wchodzilo dużo, ale mało kto klękał na krótką modlitwę każdy szedł dalej .Ja po wyjsciu zacząłem oglądać kramy, i sklepiki z pamiątkami ale większość pamiątek już miałem w plecaku. No ale popatrzeć można ,kupiłem w mercado szynkę jamon, specialność Hiszpańska bardzo smaczna chociaż nieraz trzeba mieć dobre zęby bo brzeg szynki potrafi być bardzo twardy. Bułkę piwo i zjadłem, ten suchy posilek bo nie najadalem się bo miała być kolacja.I zwiedzania ciąg dalszy, różni artyści oferowali swoją sztukę, przeważnie muzycy aż miło ich bylo posluchać. Tak nadeszła wielkopomna godzina szósta. Spotkaliśmy się z Jankiem ,i Ulą w alberdge, Janek przyszedł do nas i wyszliśmy po drodze spotkaliśmy Genewie, i też poszla z nami w końcu Dartagnan. Kolacja była smaczna, aczkolwiek z mrożonek ale z dobrym lokalnym winem, po zjedzeniu unieśliśmy lampki z winem i wypiliśmy na pożegnanie. ,Janek mial jechać na Fisterrę, jutro autobusem i nazajutrz miał wrocić do Australii, życzyłem mu wszystkiego dobrego, i żeby nie ganiał więcej kangurów. Genewie miala zostać jeszcze jeden dzień w Santiago, ze względu na bolącą nogę .A my ruszaliśmy do Muxii, i tak nastąpił koniec czterech muszkieterów. Nie lubię rozstań ani pogrzebów, a jak się jeszcze kogoś polubiło to naprawdę jest żal się rozstawać, ale jak to mówią Francuzi ce la vie .Po powrocie do alberge, zaczeliśmy się szykować do wymarszu, w alberge było dużo młodych Hiszpanów. Zauważyłem alkohol na stole, pomyślałem sobie będzie wesoła noc. Tyle alkoholu, ale się okazało że czekali na kogoś ,i poszli sobie na imprezę. Ja się jeszcze na nich zdenerwowałem, bo kupiłem sobie kawalek ciasta z kremem, z myślą że zjem na kolację. Bo na ciasto jestem strasznym łasuchem, a jeszcze jak to jest ciasto domowego wypieku to już przepadam za tym. Ale do rzeczy, z ciasta zostala miazga ponieważ lodówka byla pełna lodu, który tam umiescili młodzi donowie .Zacząłem mowić głośno, że tak się nie robi pokazałem, co się stało jeden Hiszpan mnie przeprosil a Ula powiedziala że za bardzo się unioslem. Ale niestety poniosło mnie, w końcu ja byłem gościem a oni u siebie.Chciałem dokonać rezerwacij biletu lotniczego, przez internet i po połączeniu, z Polską zacząłem podawać szczegóły. Ale nic z tego nie wyszło, bo wygadałem połowę karty, limit się skończył i przerwało nam rozmowę. Musiałem być skazany na powrot do pracy busem .A w sumie dobrze się stało, bo na koncie jak się okazało miałem tylko koło 50 euro, to i tak miało być, poszedlem spać .
krzysztof kiełek :: 10.09.2013 19:42
moje 21 dni camino
15.07.20013 Arzua -Monte del Gozo 35 km etap długi ale latwy ,chociaż dla jednego łatwy dla drugiego nie. W przewodniku pisze by rozdzielić ten etap na dwa razy, na 19 km do Arca do Pino i drugi 16 km do Monte del Gozo. My nie mieliśmy już czasu i ten odcinek pokonaliśmy na jeden raz .Oczywiście Janek wyrwał do przodu, Ula i Genewie taż przyśpieszyly kroku, zostałem sam wysluchałem Godzinek ,odmówilem różaniec posłuchałem Nowego Testamentu. I zablądziłem skręciłem w bok, zamiast prosto źle odczytalem strzałke i znalazłem się na ścieżce leśnej. Było z górki i ładnie się szło , tak przeszedlem ze dwa km i nie ma strzałki, więc wrócilem do domu gdzie byla namalowana strzałka już poszedłem dobrze .Ale cztery km w nogach więcej, to już się robiło 39 km całkiem ciekawie ,ale nie narzekałem po drodze zatrzymalem się na cafe con leche i spotkałem Ulę i Genewie. Zrobiły sobie dłóższy popas, ja myślę że czekaly na mnie .I już ruszyliśmy dalej razem, mieliśmy kilka odpoczynków po drodze ,droga biegła przez las eukaliptusowy, w zasadzie większość drogi całkiem miło się szło. Po drodze ostatnie wyboje i wertepy ale dało radę .Podchodząc do Monte del Gozo, już byliśmy mimo wszystko być zmęczeni, Genewie coraz bardziej dokuczała noga ,trzeba było dojść jak najszybciej do alberge. Doszliśmy po drodze mijając pomnik piergrzyma i kaplicę, przed zejsciem do kompleksu alberg .Ja powiedziałem dziewczętą żeby na mnie zaczekały przed alberge, a sam pójdę na drugą stronę placu do centrum JPII. Poszedłem co prawda nie widzialem Polskiej flagi na maszcie, jak to pisało w przewodniku że jak jest flagoa Polska to jest Polski ksiądz który prowadzi to centrum i jest Polska alberge. Ja nie widziałem żadnej flagi, tylko cztery gołe maszty. Po przejsci placu dotarłem do centrum i tu przykra niespodzianka, centrum zamknięte w remoncie a tyle naobiecywałem dziewczyną że będzie tak fajnie. No ale trudno kartka dla mnie, to kartka jak zamknięte to zamknięte. Widocznie tak chciał Św Jakub jak już nieraz korygował nasze plany , a że była to ingerencja Św Jakuba nie miałem najmniejszej wątpliwości. tak musiało być .Dopiero po przyjeździe do Niemiec, bo tutaj wlaśnie na razie mieszkam i pracuję. Wszedłem na stronę Polskiego Camino de, i z tamtąd się dowiedziałem że alberge nie funkcjinuje oficialnie. Ale nie oficjalnie przyjmuje pielgrzymów z Polski ,trzeba tylko podejść do domofonu i powiedzieć po Polsku że chcemy się zatrzymać. A okaże się że przyjmie Polaków ksiądz, który to prowadzi i hostaliery i można się zatrzymać i dwa trzy dni. Ale skąd mogłem wiedzieć, dla mnie zamknięte jeszcze na zachodzie to jest zamknięte i szlus .Wrócilem do alberge, powiedziałem dziewczynom że centrum jest nieczynne i musimy się zadowolić tym co mamy, a miejsca nie brakowało. Zwłaszcza że spotkało się znajomych amerykanów ,szweda Thomasa ,Josego naszego kucharza. I jeszcze parę osób które się wcześniej widzialo na camino.Po standardowej toalecie, i praniu i odpoczynku gdzieś koło szóstej wieczorem, postanowiliśmu z Ulą pójść do Santiago. Wziąść odebrać compostellę, ,aha wcześniej dałem tą ulotkę z alberge z ostatniego noclegu. Genewie zadzwoniła, i zarezerwowala trzy miejsca od rana na nastepny dzień .Wobec tego my z Ulą, już spokojni poszliśmy do Santiago. Było z górki i ponad cztery km ,ale doszliśmy do katedry i po drodze znaleźliśmy tą alberge by nazajutrz nie blądzić. Poszliśmy najpierw do katedry, na krótką wizytę do Św Jakuba. Po przytuleniu się do figury, jak mnie wcześniej powiedziała Ula, znowu mnie się oczy zaszkliły i pociekły łzy. To jest fenomen camino ,i mimo że teraz prawie dwa miesiące po powrocie, z camino pisząc te słowa świeczki mnie stają w oczach, to jest coś niesamowitego .Tak więc objąłem św Jakuba, i trzymam a inni pielgrzymi czekają ale nikt się nie niecierpliwi ,przy figurze siedział kościelny i za donativo dawał obrazek ze św Jakubem. Mnie dostały się dwa, i jeden dalem Uli .Po zejsciu spod figóry najważniejsza część zejście do krypty, gdzie w srebrnej trumnie leżą doczasne szczątki Św Jakuba. Klęknąłem i zacząłem się modlić, inni ludzie i pielgrzymi przechodzili obok. Mało kto klękał ,dlatego ja mogłem się spokojnie pomodlić podziękować Św Jakubowi że dozwolił przyjść do siebie. Mnie takiemu grzesznikowi ,i to jest jeszcze jeden cód camino że Św Jakub przyjmie każdego, i czy to będzie grzesznik jak ja ,czy brudny pielgrzym z plecakiem, czy ktoś inny to on przyjmie każdego. Mnie przyiął i zacząłem ponownie płakać ,nie wiem czy to na mnie tak działał czy na innych pielgrzymów też , ale dla mnie to przeżycie duchowe było przecódowne .Po wyjściu z katedry poszukaliśmy, z Ulą biura pielgrzyma ,znaleźliśmy i staneliśmy w kolejce a była mala .Pani nas się spytała co chcemy, zwłaszcza że byliśmy wykapani i ładnie ubrani. Powiedzieliśmy że przyszliśmy po Compostellę, i pokazaliśmy opieczątkowane credenciały. Wzieła nas od razu do środka i przemiłe dziewczyny zaczeły wypisywać COMPOSTELLĘ, po wypisaniu i otrzymaniu i wyjsciu można było kupiś mały tubus na Compostellę. Żeby się nie zniszczyła, za jedno euro ja kupiłem, Ula też i nie mogłem spakować COMPOSTELLI do tubusa. Bo zaczęły mnie lecieć znowu łzy z oczu, i poprosilem panią by to zrobila za mnie .Zwineła włożyla do środka i spytala się czy warto było ten tród podjąć, ja nie musialem odpowiadać ,odpowiedziały to za mnie łzy. Jak zauważylem to nikt inny oczu nie wycierał oprócz mnie ,pani z życzliwością nas pożegnała. .Ula jeszcze się spytała gdzie, można dostać credenciały na Muxie i do Fisterry. Dowiedziała się że 50 metrów niżej, w informacij turystycznej można wziąść i dostać credenciał. Poszliśmy tam poprosiliśmy i dostaliśmy, ja wziąłem dwa i Ula też dwa ,ale też dowiedzieliśmy się że credenciał noromalny też wystarczy. Jak jest wolne miejsce na pieczartki, ja miałem i Ula też miała ,wzieliśmy jeszcze informację o drodze na Muxie i do Fisterry. Wróciliśmy do Monte del Gozo autobusem ,a kursuje z centrum autobus numer 6 ,wysiedliśmy w pobliżu Monte Gozo i stwierdziliśmy że wypadało by gdzieś zjeść kolację. Znaleźliśmy bar z menu peregrino ,zjedliwe aczkolwiek nie za smaczne, ale czlowiek nie wybrzydza jak jest głodny. Gorzej jadałem ,po kolacij powrót do alberge, i triumf pokazanie pielgrzymom Compostelli. Każdy chciał obejrzeć, i kto chciał obejrzał ,gratulacje oczywiście żarty ,usmiechy i ogólnie wesola atmosfera. Credenciały na Muxie i Fisterre, daliśmy Ula Genewie ja Josemu, kucharzowi jak go Janek nazwał mister Rabbit podziękowali ,posiedzieliśmy jeszcze trochę i poszliśmy spać .
To było nieoficialne wejście do Santiago ,poszliśmy załatwić COPOSTELLĘ ,oficialnie miało być nazajutrz wejście z pompą ,ta pompa to żart oczywiście ale tak czy inaczej miało być rano i oficialnie.
Komentarze (1): Pokaż/ukryj komentarze »
- Tamara :: 11.09.2013 12:13 Tak, mnie również do dzisiaj kręci sie łezka w oku, gdy przypomnę sobie kapliczkę pod ołtarzem ze szczątkami Św. Jakuba i moment przytulenia się do figury Św. Jakuba nad ołtarzem. Pozdrawiam
krzysztof kiełek :: 10.09.2013 18:14
moje 21 dni camino
14 lipca 2013 roku start rano wedle tradycij,doSan Xulian na kawę, wyszliśmy we czworo jeszcze czterej muszkieterowie. I wedle tradycij Janek wyrwał do przodu ,tym razem ja z Ulą i Genewie szliśmy razem, i tak było większość drogi trasa spokojna tylko 29 km. Do Arzui można napisać że spacerek, po poprzednich etapach dzisiejszy ,był na prawde spokojny .Aż nie pamiętam co po drodze się działo, oprócz tego że było bardzo gorąco. Ale jak wychodziliśmy o szóstej rano, to do 10 czy 11 koło południa większość trasy mieliśmy za sobą.Ale jak napisałem wcześniej od Sarii a tym bardziej, Arzui gdzie łączy się camino primitiwo z camino frances i zaczyna się duży ruch, i wyśćig szczurów do albergi na nocleg .Ale nas to nie przerażało szliśmy sobie spokojnie rozmawiając ,podziwiając widoki a także były chwile na samotność, żeby przemyśleć tą drogę którą się przeszło. Ja mimo wszystkich problemów ze zdrowiem plecy ,odciski, zatarcie, szedłem coraz bardziej szczęśliwy i wesoły. Bo wiedziałem już że raczej zdałem egzamin na camino i wiem że już żadne camino dla mnie nie będzie straszne. Ale też nie zamierzam lekceważyć żadnego camino, o czym przekonałem się na camino frances .Zwłaszcza że w przyszłym roku planuję camino del norte, połączone z camino primitiwo ,co z tego będzie zobaczę za rok .Na razie szłem szczęśliwy i uśmiechnięty od ucha do ucha i było mnie bardzo przyjemnie ,chociaż gdzieś drążyła mnie myśl że to już koniec. Ale zawsze tak jest że coś się zaczyna i coś się kończy, do Arzui doszliśmy coś koło pierwszej po południu, ja z Ulą staneliśmy w kolejce i czekamy. Janek przed nami prawie na samym początku ,ja rozglądam się za Genewie, gdzieś nam się zawieruszyla po drodze ,ale doszla pól godziny później. I Genewie jak i my nie załapaliśmy się na nocleg, a była to alberge muncipialn. Tak więc plecaki na plecy i szukamy innej na szczęście inna alberge była nie daleko, jakieś trzysta czterysta metrów oczywiście prywatna. Ale nam było już wszystko jedno, chodziło o to by się zatrzymać na nocleg. A pielgrzymów coraz więcej ,udało się .ta alberga nazywała się Los Cominantes. Miała dwie sale na górze i w piwnicy, obie po jakieś 30 łóżek jak nie więcej ,my zalapaliśmy się do piwnicy było w miarę chlodno. Tylko pachniało stęchlizną, ale hostaliera nam policzyła po 8 euro od osoby ,mnie było wszystko jedno 8 czy 10 euro chodziło o miejsce do spania. A tak na marginesie nocowałem w prywatnych albergach, i w żadnej nie zapłacilem więcej jak 10 euro a takich noclegów mialem chyba z sześć czy siedem .Po kąpieli i upraniu się wyszliśmy na zwiedzanie ,Arzua ładne miasteczko ale mijałem ładniejsze. Raczej nie pamiętam z tego co się działo oprócz tego że znaleźliśmy bar z menu peregrino za 10 euro, a przeważnie wszystkie nasze meni nie kosztowały więcej jak 10 euro od osoby. Janka zaczela boleć noga, Genewie też zaczela odczówać bóle w nodz,e i założyła sobie elastyczny opatrunek. Została w alberdze,my pospacerowaliśmy poszliśmy do kościoła była msza więc go nie zwiedziliśmy, po mszy wzieliśmy tylko pieczątkę. Bo w Galicj w dużo przypadków jak się przechodziło, przez jakąś miejscowość to koscioły były otwarte i za donatiwio można było wziąść pieczątkę z kosciołów. Zebraliśmy ładną kolekcję stempli ,dziwilem się tylko że nie wszystkie kościoły tak robią ,dla danego kościoła w danej miejscowości jak przechodzi dużo pielgrzymów, a większość z nich podbija pieczątki to było niezle podroperowanie budżetu parafialnego. Ja nie miałem nic przeciw i dawalem ile mogłem, a raczej ile miałem danego dnia drobnych, w kieszeni, a miałem od 50 centimow do dwóch euro. Ja zostawiałem przeważnie jedno euro, zwłaszcza że pieczątki były ladne , i tylko mnie to dziwiło że nie wszystkie kościoly tak robią. ale z czasem może to się zmieni. Oczywiście było gorąco Janek z Ulą usiedli przy stoliku, w rynku w barze, zamówiliśmy coś zimnego do picia ja oczywiście wodę. Trzymałem się postanowienia zero alkoholu, i nawet piwa nie kupowalem w mercado ani w barach.W drodze powrotnej na nocleg, zjedliśmy kolację i się rozeszliśmy do swoich alberg .Janek na następny dzień postanowił iść na nocleg, do alberge w Santiago. My mieliśmy w planie Monte del Gozo ,centrum Rekolekcyjne im JP.II.W alberge poznaliśmy parę młodych czechów, którzy w ciągu 28 dni przeszli camino del norte. Dziewczyna była mała i niepozorna, chłopak wyższy i szczupły,byli to studenci z Pragi. Ja pomyślałem i powiedziałem na głos, że skoro takie dziecko mialem na myśli tą Czeszkę, dało rade pokonać camino del norte ,to powinienem i ja w następnym roku .Zaczeliśmy rozmawiać trochę rozumieli Polski, jeszcze lepiej język Angielski. Od nich się dowiedziałem że bardzo dużo Polaków wybrało i wybiera camino del norte i dlatego jest tak mało naszych ziomków na camino frances. A w przyszłym roku będzie jeszcze mniej bo mnie nie będzie hahahahaha.Ja jeszcze zrobilem wyprawę do mercado żeby coś kupić na śniadanie ,a zwłaszcza że posmakowala mnie szynka Hiszpańska jamon. Bardzo smaczna .po powrocie toaleta i spać jeszcze tylko wziąłem ulotkę alberge z Santiago, prywatnej oferującej nocleg za 10 euro niedaleko katedry, można było zadzwonić i zarezerwować miejsce .
Komentarze (6): Pokaż/ukryj komentarze »
- chuliganka :: 10.09.2013 19:18 mam pytanie napisz czy spotkales ludzi po zawale serca czy oni by tam dali rade. dziekuje.
- krzysztof kiełek starachowice :: 10.09.2013 20:02 droga chuliganko na CAMINO DE SANTIAGO kazdy da radę ,ja ludzi po zawale nie spotkałem ,a przynajmniej mnie nikt o tym nie mówił ,ale skoro są albergi przystosowane dla niepełnosprawnych ,taka jest w Portomartin to ty tym bardziej dasz radę .Zwlaszcza że nie musisz gonić jak my ,uwierz mnie możesz sobie robić etapy od 15 km do 20km a to potrafi nawet osoba po zawale .Ja wierzę że ty też słuchaj mam propozycję wejdź na stronę wydawnictwa wam sklep internetowy i dowiedz się o poradnik i przewodnik pana Kołaczkowskiego -Bochenka i pana Iwańskiego ja kupilem go wlasnie tam bo oni mają w magazynie egzemplarze ktore nie są ujęte w spisie bo liczą mniej niż 10 sztuk ,.Mnie pani znalazła i przyslala za zaliczeniem pocztowym i mnie ten przewodnik bardzo się przydał ,tobie też się przyda bo będziesz miala okazję zapoznać się z trasą na sucho i wtedy sama ocenisz po ile km dziennie chcesz iść .Sluchaj chuliganka jak tego przewodnika nie dostaniesz już a księgarnia ma wznowić nie wiadomo w kiedy nowe wydanie to ja ci bezpłatnie wyślę bo mnie już nie będą potrzebne a ucieszę się jak jeszcze ktoś z nich skorzysta .Ja w domu będę pod koniec miesiąca września i na początku października to ci mogę wysłać a będzie to dla mnie duża satysfakcja i radość jak coś tp pisz na krzysiek1719@onet.pl i jak tylko będę ci mógł pomóc i doradzić to z chęcią to zrobię BUEN CAMINO
- chuliganka :: 10.09.2013 20:23 dziekuje za podpowiedz.odezwe sie z zestawem pytan. buen canino.
- danusia :: 10.09.2013 20:49 Chuliganko...dają radę ludzie po zawałach, wylewach i innych historiach.
- danusia :: 10.09.2013 20:53 chyba spotkaliśmy tych samych Czechów...albo było więcej takich par jak oni :)
- krzysztof kiełek starachowice :: 10.09.2013 21:56 pani Danusiu bardzo możliwe że to ci sami czesi to bylo 14 lipca oni zeszli z camino del norte ona drobna mala szatynka lekkkrudawa dziewczyna on wysoki chlopak dlugie wlosy związane w kucyk ,czarna broda i okulary i jeszcze ta czeszka byla bardzo ladnie piegowata ,czy to ci sami?
krzysztof kiełek :: 09.09.2013 19:41
moje 21 dni camino
I wedle tradycij 6,15 wymarsz z alberge, śniadanko skromne z dnia poprzedniego kawa ,herbata i start. Ruszyliśmy we czworo ja ,Janek Ula i Genevie ,bo podczas wczorajszej kolacij, powiedziałem Jankowi że mamy już Dartagnana ,spytał się kto? ja powiedziałem że Genevie. Bo przecież szliśmy, i spotykaliśmy się razem od Foncebadon.Janek zaakceptował to co powiedziałem, Genewie nie zrozumiała o co chodzi. Janek jej wytłumaczył że jesteśmy jak trzej muszkieterowie ,trzymamy się razem ,razem nocujemy w tych samych albergach ,razem chodzimy na menu peregrino i tylko nam brakowało czwartego muszkietera. Genewie mile zaskoczona, nie sprzeciwiła się nawet jej się to spodobało, że znalazla się w grupie ludzi , tym bardziej że została Dartagnanem .Genewie okazała się sympatyczną, i zaradną kobietą ,zresztą musiała bo dzień wcześmiej jak mnie powiedziała, byla drugi miesiąc w drodze. A tacy ludzie muszą sobie radzić .No to ruszyliśmy, z drogi nie wiele pamiętam etap łatwy do Palas de Rei tylko 26 km, etep luzik. Dużo wiosek i barów po drodze, było więc się gdzie zatrzymać na popas. .Zwłaszcza że jak się okazało byliśmy z czasem idealnie wymierzeni ,jak obliczyłem do Monte de Gozo powinniśmy dotrzeć 15 lipca wieczorem. A był 13 lipca ,i tak sobie pomyślalem że coś się kończy ,coś wspaniałego gdzie poznało się dużo luidzi i mimo że to obcy ludzie to na szlaku jak byś potrzeboawał, pomocy to raczej każdy pielgrzym ci pomoże .No i oczywiście Janek wystartował ,Ula za nim ja jakiś czas szedłem z Genewie, ale po drodze żeśmy się gdzieś rozdzielili i każdy szedł sam do Palas. Droga byla ładna pielgrzymów nie było wbrew pozorom dużo, mogłeś się nacieszyć samotnością i przyrodą tylko przyroda i ty. Po drodze było dużo lasów, między innymi osławione lasy eukaliptusowe. Których bylem ciekaw, jak wyglądają oczywiście zdjęcia mus a dzwigałem na piersiach lustrzanke Olympusa z futerałem. Coś koło dwóch kilo, a wiadomo że każde pół kilograma przelicza się na km i nogi ,ale jak to później powiedziała pewna holenderska pani profesor, od języka niemieckiego że to mam balans i przeciwciężar do plecaka ,nie zaprzeczyłem .A skoro już niosłem na szyii aparat, to pstrykałem zdjęcia jak wariat. Ogółem pstryknąłem coś koło 2000 tys zdjęć ,co mnie zastanowiło to jak szedłem przez prowincje Palencje, później Leon, to na każdej wieży koscielnej było od jednego do trzech gniazd bocianów .Tylko na katedrze w Burgos nie było i w Leon na katedrze też nie było, ale jak pamiętam to na kościele pół km dalej i chyba było to w Leon gniazdo już było. Więc zacząłem robić zdjęcia bocianom i gniazdom, bo budowle były naprawde ciekawe ,bociany nie darowały nawet słupom wysokiego napięcia i tak było do Galicij. .I tu jak ręką odiął do samego Santiago, już nie widziałem ani jednego gniazda bocianiego ani boćka ,jak by jakać linia oddzielała ,to tak na marginesie .W Palais ja byłem koło 12,30 po drodze minąłem nowoczesną alberge obejrzałem ją sobie od środka nie spodobała mnie się więc dalej w drogę. Była to alberge dla pielgrzymów, kończących trasę jak to wyczytalem w przewodniku Pana Kołaczkowskiego i Pana Iwańskiego .Tak więc poszedlem dalej i w centrum doszedłem do muncipialnej i kogo widzę Ulę i Janka. Po drodze minąłem jeszcze Czecha młodego chłopaka i w sumie razem doszliśmy do alberge ,przed albergą było jak na razie osiem osób. Alberge była na podobno 60 osób i bylła otwierana o trzeciej, więc czekaliśmy ,nadeszły dwie Czeszki matka z córką, bo się mijałem z Czechami a było ich na camino więcej niż Polaków. Ale to szczegół, po pół godzinie nadszedł nasz Dartagnan czyli Genewie, byliśmy w kąplecie.Był z nami jeszcze Szwed Thomas, sympatyczny blondyn który znał trochę niemiecki język, i dobrze angielski. Ja po angielsku nie kumałem wiele, więc starałem się rozmawiać po niemiecku. Genewie dołączyła do nas, zaczeło się robić wesoło,nadeszła hostaliera otworzyła alberge i zaczeliśmy czekać w kolejce na zapis. Każdy się załapał a jeszcze zostały wolne miejsca ,jak się okazało 200m niżej byla kolejna alberge. Tak więc z noclegiem nie było jak na razie większego problemu , zwlaszcza że od Sarii zaczynał się mały wyścig szczurów kto pierwszy do alberge. Bo z Sarii jest 110 km do Santiago, a żeby otrzymać Compostellę, trzeba przejść tylko 100 km taki wymóg. Z Sarii zaczyna Camino bardzo dużo młodych Hiszpanów, i zaczyna robić się ruch bo łączą się camino primitivo i camino del norte. Zaczyna być ciasno na camino frances .Po zakwaterowaniu kąpieli i praniu ruszyliśmy na zwiedzanie miasta, i szukanie menu peregrino ,ja Janka postraszyłem że po drodze widzialem Josego, naszego kucharza z Portomartin. Janek jak nam powiedziałał rano, nie chce go znać a raczej unikać ,więc ja zacząłem Jankowi docinać że jak widziałem Josego, to że Jose o niego się pytał ,na szczęście ten nasz Kangurek miał poczucie humoru i potrafił docenić dowcip ,sam potrafil zażartować .W mieście nic szczególnego nie było, upatrzyliśmy gdzie pójść na menu peregrino i powrót do alberge i oczekiwanie na godzinę siódmą. Bo to jest dziwne trochę w jednym miescie menu możesz otrzymać o każdej godzinie, a w innym tylko od godziny siódmej i na to żeśmy trafili. .Ja zacząłem rozmowę z Czeszką matką , córka słuchała ale nadszedł ten chłopak Czech ja ich poznałem, więc młodzi poszli w swoją drogę a ja zostałem z Janą bo tak miała na imię. Była moją rówieśnicą ,Jana okazało się pochodziła ze Słowacii i dla tego mogliśmy pogadać bez problemu. Jana spytała się mnie czy byśmy nie zrobili wspólnej kolacij ,ja powiedziałem że muszę się spytać pozostałej trójki, nie byli zbyt zachwyceni więc odmówiłem. Ale na spacer się wybraliśmy bardzo fajnie nam się gadało, i spacerowało Jana mnie się podobała, była atrakcyjną i zgrabną kobietą ,ale niestety mężatką .Więc pozostał nam spacer i znajomość. Poszliśmy na menu we czwórkę, zamówiliśmy jedzenie podali i wino, ja odmówiłem, wypicia wina ,cała trójka się zdziwiła i pytanie dlaczego, odpowiedzialem że do Santiago jest trzy dni i postanowilem zrobić sobie takie wyrzeczenie .Tak im odpowiedziałem ale prawda byla trochę inna ,otóż jak miałem tą przygodę w Portomartin, z tą nieszczęsną komórką to sobie obiecałem że zero alkoholu do samego Santiago. To nie byla kara a może i tak, ale chciałem ponieść konsekwencje swojej głupoty i nierozsądku ,bo powiedziałem o tym Uli co się mnie przytrafiło. Uli powiedziałem że może mnie od dzisjaj nazywać głupcem ,ale stanowczo odmówila i powiedziała że za sórowo się oceniam, ale ja byłem innego zdania. Nie moja wina że jakiś niemiec się do mnie przyplątał i chodzi za mną cały czas, nazywa się Alzhajmer chyba tak się to pisze.No nic zjedliśmy ja popiłem kolację wodą, Janek się ucieszył i powiedział że będzie dla nich więcej ,jak zauważyłem ta moja abstynencja zaimponowało Genewie . Po kolacij powrót do alberge i szykowanie się do snu bo Janek i Ula chodzili wcześno spać. A ja byłem raczej nocnym Markiem,.zszedłem na dół Czeszki kończyły kolację. Posiedziałem z nimi trochę pogadałem i wyciągnąłem Janę na jeszcze jeden spacer .Nie odmówiła a muszę powiedzieć że mnie się bardzo podobała, ale niestety mężatka i szły z córką stanowczo za wolno bo szły po około 20 km na dzień. A nas gonił czas, tak więc rozstanie było nie uniknione ,ale spacer wieczorem okazał się całkiem miły i bardzo miło nam się gawędziło. Ale niestety nie wziąłem kontaktu z Janą bo zapomniałem ,więc wróciliśmy do albergi i poszliśmy spać.
Komentarze (2): Pokaż/ukryj komentarze »
- chuliganka :: 09.09.2013 20:47 pieknie napisane. zazdroszcze i wrazen i wyprawy. moze za rok albo dwa i mi sie uda. dziekuje
- krzysztof kiełek starachowice :: 09.09.2013 20:58 ja również dziękuję za ladny wpis a tobie co mogę polecić to wierz a camino ci się uda buen camino
krzysztof kiełek :: 08.09.2013 18:06
moje 21 dni camino
Podchodzę trzeci raz do pisania bloga, nie wiem może za dużo pisze na jeden raz. Albo internet mnie się wyłącza. a mam mobilny, albo mnie wylogowuje ze strony Camino de Santiago, ale jak się to mówi do trzech razy sztuka. Postaram się streszczać chociaż co dziwne im więcej piszę, tym więcej mnie się przypomina szczegulów ,no to do dzieła buen camino w pisaniu Krzysiek.Z Samos wyruszyliśmy w piątkę czyli ja, Gosia, Ula,Genevie i Janek koło 6 tej godziny. Po wyjściu z miasta weszliśmy w las, a że o tej godzinie rano jest ciemno to trzeba było skorzystać z pomocy latarek . Udawało się znajdywać strzałki, zresztą przed tobą i za tobą szli inni pielgrzymi, tak więc z drogą nie było większego problemu.Wedle zwyczaju Janek i Ula wyrwali do przodu, bo przed nami był długi dzień i dużo km bo aż 37 do Portomartin. Ja z Gosią i Genewie szliśmy razem, potem Genevie gdzieś nam się zawieruszyła i zostałem ja i Gosia ,i tak sobie szliśmy. Po drodze mineliśmy amerykankę Cyntię ,ja poprosiłem Gosię, by się spytała Cynti czy spotkała wczoraj babcie z nalesnikami. Cyntia odpowiedziala że nie, ale ta babcia jest opisana w przewodnikach amerykańskich ,czyli jest żywą historią camino. Jak się spytałem Janka i Uli czy mieli spotkanie, powiedzieli że tak ,chcieli babcię sfotografować ale nie pozwoliła i zrobili zdjęcie talerzowi z naleśnikami.A że Cyntia miała swoje tempo, my więc ją wyprzedziliśmy i tak dotarliśmy do Sarii. Zatrzymaliśmy się w barze na kawie ,gdzie po zrobieniu kanapek rozstaliśmy się ,mnie się zrobiło smutno bo jakoś nie lubię rozstań, ale cóż takie jest życie jak to mówią Francuzii. A propo nadeszła wtedy Genevie i razem ruszyliśmy w drogę, szlak skręcał w lewo a prosto wiodła droga do alberge i noclegów .Idąc z Genevie po drodze mineliśmy Cyntie, mnie coś napadło i zaspiewałem o may daling z misia Yogi, piosenkę i kreskówkę którą pamiętają troszkę starsi Polacy. Cyntia ją podłapała i skończyla i zaczela śpiewać aluette aluette.Ale Genevie się to nie spodobało i zaczeła nucić ferejake ,nie wiem jak to się pisze ale piosenka muzykalna.A znaczy bracie Jakubie ,piosenka na czasie ,bo się szło przecież do św Jakuba. Po śpiewie zostawiliśmy Cyntie za nami ,a sami ruszyliśmy do Portomartin ,niestety znowu rozbolały mnie plecy i musiałem zacząć robić przerwy. Na szczęście stopy mnie się zagoiły i to był jeden problem mniej ,gdy zrobiłem sobie postój Genevie też chciała się zatrzymać, ale powiedziałem jej żeby szła dalej. I poszła a ja zostałem sam ,ops sory nie sam bo byłem z Bogiem i św Jakubem ,i zacząłem człapać powoli. Po drodze odmówiłem modlitwy których słuchałem z mp 4, i tak jakoś mnie się szło .Po pewnym czasie zobaczyłem Genevie, kochana dziewczyna czekała na mnie i już razem dotarliśmy do Portomartin. Weszliśmy na długi most wiodący nad zalewem i po schodach i bramie i tak doszliśmy do alberge ,po drodze spotkaliśmy się z Jose Hiszpanem który nam zrobił kolację w Foncebadon.Degustował się w barze jakimś lokalnym alkoholem i był już trochę podchmielony. Chciał nas poczęstować ale odmówiliśmy, bo ważniejszy był dla nas nocleg.Po wejsciu do alberge pytanie czy są wolne miejsca ,hostaliera odpowiedziała że tak zapisała nas i dała nam pokój do którego weszliśmy ja i Genevie. I zaskoczenie pokój byl czteroosobowy z łazienką i toaletą, mile zaskoczeni poczuliśmy się jak w apartamencie ,dołączyla do nas jeszcze Baskijka rowerzystka i jescze jedna pani. Tak znalazłem się ponownie między niewiastami, i jak tu nie wierzyć w opiekę świętego do którego się szło .Zwłaszcza że wcześniej dzwoniłem z trasy do Janka, by zarezerwował nam miejsce jak by dało radę. Ale nie dało ,po toalecie i praniu znalazłem Ulę i poszliśmy, na schody bo Ula nie miała sił już robić zdjęć, jak wchodziła do miasta. W przeciwieństwie do mnie no ale wiadomo słaba płeć, czy aby na pewno słaba?. Ale jak odpoczęła trochę to miło się z Ulą zwiedzało miasto, zeszliśmy nad sam zalew ja sobie poplywałem. Woda super i wróciliśmy do alberge, by znaleść Janka i pójść na menu peregrino ,ale po drodze zatrzymał nas Jose i zaprosil na kolację którą on miał przyżądzić. Przystaliśmy na to, ponieważ mieliśmy trochę czasu, do mszy a chodziliśmy codziennie na mszę na godzinę ósmą, wróciliśmy do alberge. Ula poszła na swoje łóżko, ja jeszcze wyszedłem do sklepu kupić wino i piwo .I tu przygoda zgubiłem komórkę, zacząłem dzwonić z drugiej, ale sygnału nie było jak by ktoś wyjął kartę sim. Wróciłem nad zalew i zacząłem szukać do samej alberge niestety. Po wejściu do pokoju i nazwaniu siebie od idiotów i kretynów, zacząłem przed mszą i kolacją pakować plecak na jutro, ,i tu niespodzianka znalazła się komórka była pod kapeluszem. Ucieszony znalazlem Janka i Ulę i czekaliśmy na kolację, Jose był ale nic nie robił mimo że zakupy zrobił za swoją kasę. Kupił sześć królików, po godzinie czekania, ja podszedłem do Jose i powiedziałem że niedługo masza a kolacij nie ma. Odpowiedział że po mszy ,ok jak po mszy to po mszy ,poszliśmy do kościoła po mszy wróciliśmy do alberge i Jose wziął się za kolację. Króliki byly smaczne acz kolwiek trochę twarde, ale cóż jak człowiek głodny to wszystko mu smakuje. Janek po minie jego jak widziałem, nie był bardzo zadowolony a lubił sobie pojeść, no nic kolacje zjedliśmy mnie smakowała i poszliśmy spać .
krzysztof kiełek :: 07.09.2013 09:22
moje 21 dni camino
Z O Cebreiro wyruszyliśmy jak we zwyczaju o 6,15, po wyjściu na szlak po trzech km jest pomnik pielgrzyma ,w marszu i pod wiatr. Było jeszcze ciemno jak tam dotarliśmy, pstrykneliśmy kilka zdjęć i dalej do pierwszego czynnego baru na zastrzyk kofeiny.Po odpoczynku ruszamy dalej ,przed nami ostre zejście w dól ,zejście okazało się ambitne popdobne do tego spod Cruz de Ferro ale daliśmy radę, Oczywiście ja i Gosia bo Janek i Ula już nas zostawili. A my we dwójkę zwłaszcza że też musiałem zwolnić tempo do tempa którym szła Gosia, może to i głupie ale nie sądzę ja już taki mam charakter, że skoro skusiliśmy Gosię aby szła z nami to mimo że mnie zależało na czasie to szedłem z Gosią. Nie powiem całkiem przyjemnie zwłaszcza że Gosia okazała się dobrym towarzyszem, w drodze bo było o czym rozmawiać .Ale jalk napisałem wcześniej Gosia nie była ograniczona czasem, i szła poznawać Hiszpanię i Hiszpanów a także innych pielgrzymów. Do Gosi trzeba było mieć cierpliwość i czas, na którą ja nie grzeszę. A to dla tego że jak duży stary dom, to Gosia oglądała go pod względem założenia Polskiej alberge, i tak tu dom tu kwiatek tu zwierzątko tu don lub dona z którą oczywiście trzeba zamienić parę słów. Gosia tak potrafila ,mnie takie tempo męczyło ale cóż nie zostawię kobiety samej, skoro ją namówiłem na wędrówkę z nami .Tak więc idziemy sobie podziwiając krajobraz i ludzi i oglądając pustostany i tak doszliśmy do Triacastelli. Według przewodnika to miasteczko gdzie jest pięć alberge, ale ja tego nie zauważyłem nie wiem czemu, my żeśmy szli całkiem uboczem nie skręcając do miasta. Dla mnie to wyglądało na wieś .Idziemy sobie spokojnie słońce dogrzewa konkretnie, nagle słyszymy-ola ola oglądamy się i tu niespodzianka, dopadła nas żywa historia camino. Jak się później dowiedziałem opisana nawet w przewodnikach amerykańskich,była to sympatyczna babcia z talerzem naleśników. Podała byśmy się poczęstowali ,gdy to zrobiliśmy powiedziala że należy się po jednym euro, ja wyciągnołem drobne i dałem jakieś 80 centimów. Babcia zażądała jeszcze przynajmniej jednego euro, i wtedy przypomniałem sobie że o tej babci z naleśnikami pisał Pan Kołaczkowski -Bochenek. W swojej książce pod tytulem Nie idź tam człowieku ,polecam, książka super że mimo żę ją czytałem i teraz siedzę z laptopem na kolanach, i piszę tego bloga to jak przyjadę na urlop do Polski to tę książkę przeczytam jeszcze raz. Tak samo jak po powrocie obejrzałem, jeszcze raz film Droga życia ,film który mnie zainspirował abym odbył pielgrzymkę do Santiago. Ale do rzeczy ja sięgnołem głębiej, do kieszeni i wyciągnołem euro, Gosia chciala się targować ale ja zapłaciłem bez słowa sprzeciwu. Wziąłem Gosię pod rękę, babci podziękowalem, i poszliśmy dalej ,gdy Gosia się spytała czemu zaplacilem dwa euro za dwa naleśniki, wyjaśniłem jej że ta babcia to żywa historia camino. O której czytałem w książce ,i powiedziałem że książkę pożyczę Gosi. Ja w dobrym humorze bo przecież spotkać żywą historię to jest prawdziwa gratka ,Gosia trochę mniej ale mineło jej .Koło godziny trzeciej Gosi zaczeło brakować sił, były po drodze ławeczki i drzewko które dawało trochę cienia. Postanowiłem się zatrzymać na odpoczynek ,Gosia była padnięta, ja naszykowałem kanapki, zjedliśmy popiliśmy wodą i odpoczywamy . Widzimy a tu idzie czworo koreańczyków a było ich na camino frances bardzo dużo, krzyknąłem pozdrowienie którym się witałem czyli vamos peregrinos desperados i pokazałem aby się zatrzymali posłuchali. Dołączyły do nas jeszcze dwie dziewczyny ,mimo że do Samos było tylko dwa km bo tam planowaliśmy się zatrzymać .Po jakiś 40 minutach ruszyliśmy dalej, Gosia coraz bardziej padnięta dla niej 33 km to był etap za duży ,doszliśmy do Samos i na zakręcie dojrzeliśmy klasztor Benedyktynów . W którym jest alberga którą prowadzą właśnie bnedyktyni, widok na klasztor z góry niesamowity, zrobił na mnie kolosalne wrażenie i nie mogłem się doczekać kiedy do niego dotrę. Ale z Gosią było coraz gorzej, mnie też plecy zaczynały się odzywać, po kolejnym zakręcie znaleźliśmy się na ścieżce prowadzącej do klasztoru. Gdy tam dotarliśmy resztkami sił, po zajęciu miejsca i kąpieli i zrobieniu przepierki ,spotkaliśmy Ulę. A co ciekawe mimo że trzymaliśmy się razem, na szlaku już osobno to mimo to nie umawiając się, trafialiśmy do tych samych alberg przypadek..... nie sądze .Po wejściu do klasztoru i alberge, ja od razu poczułem atmosferę tego miejsca, od razu przemówiły do mnie wieki i zapach stęchlizny ale to już szczegół. Kilkaset lat alberge którą prowadzili benedyktyni to jest coś, klasztor jeszcze starszy. Sala była duża na około sto osób, większa niż w alberge parafialnej w Leon. Gdzie poznałem Ulę i Janka, zająłem łóżko między kobietami czyli Ulą i Gosią ,przy okazij Genevie odnalazła się . Łóżka były piętrowe a dopiero przed snem, okazało się że jestem między paniami. nie narzekałem na takie towarzystwo .Po toalecie ja ruszyłem na zwiedzanie Samos, ale niestety na zwiedzanie klasztoru spóźniłem się. Po spotkaniu Janka i Uli poszliśmy z Gosią na obiad, na menu peregrino za 10 euro czyli standard, jedzenie było bardzo smaczne, posiedzieliśmy pożartowaliśmy. Janek postawił po koniaku na wzmocnienie, bo powiedział że musimy mieć siły na jutrzejszy dzień a przed nami był cel Portmartin 37 km. Gosia powiedziała że idzie tylko do Sarri i musi wracać do domu, a pielgrzymkę dokończy we wrześniu. Jak do niej dzwoniłem to jedzie do Hiszpani a raczej wylatuje 11 września, zazdroszcze jej jakże bym chciał się znaleść na szlaku. Ponownie odczuć ten codzienny trud maszerowania, tęsknię za tym ale niestety muszę poczekać do następnego roku do urlopu. A planuję camino del norte i w Owiedo skręcić na camino primitiwo .Po wypiciu koniaku, poszliśmy spać, tak się skończył kolejny dzień mojego camino .
krzysztof kiełek :: 07.09.2013 00:02
moje 21 dni camino
Z Awe Fenix wyszliśmy o 6.15 wedle zwyczaju, po zejściu do miasta od razu na szlaku spotkaliśmy Genevie, naszego przyszlego Dartagnana. Ale o tym później ,zaczeliśmy iśc razem i jak wedle zwyczaju po wyjściu na szlak, Janek ruszył ostro do przodu dopiero go zobaczyliśmy w O Cebreiro. Ula poszla za nim, ja jakiś czas szedłem z Genevie ale miała jak dla mnie za małe tempo i też ją zostawiłem w tyle .Dogonilem Ulę w pierwszym barze na cafe con leche i już szliśmy razem ,było pod górkę ale najważniejsze że do przodu, chociaż raz udało mnie się Ule wyprzedzić. Ale tylko do pielgrzyma zrobionego z kijów i ubrań pielgrzymów ,bardzo sympatyczny pielgrzym i fotogeniczny i nie marudzący że go pielgrzymi zaczepiają. Dogonila nas Genevie, po zrobieniu zdjęc dalej do przodu i pod górkę ,i ja znowu z Ulą idziemy razem i podziwiamy widoki a były piękne. Ścieżka była wąska i kręta ,ja się wysunąłem do przodu i szedłem przed Ulą. Ale i tak minął nas pielgrzym okazal się być Niemcem, oczywiście konieczne pozdrowienie buen camino i poszedl dalej.Ja za nim, Ula za mną .Przed sobą usłyszałem rozmowę kobiety i mężczyzny, był to Niemiec i gadał z blondynką, jak mnie zobaczył poszedł dalej. Ta pani czekała aż podejdę pozdrowiłem ją, obowiązkowym buen camino ,a ona do mnie czy jestem Polakiem. Odezwała się po Polsku, była to Gosia, Polka mieszkająca i pracująca w Anglii. Ja powiedzialem że tak , wtedy powiedziała że idzie za nią małżeństwo polskie, miała na myśli mnie i Ulę i chciała z nami się skontaktować.Jak to szybko ludzie ludzi swatają, chociaż szczrze ja bym nie miał nic przeciwko by Ula byla moją żoną .Ale cóż marzenia ściętej głowy ,jak się okazało później miala kogoś .Po dołączeniu do nas Uli, poszliśmy dalej razem, tak doszlismy do słupa granicznego z napisem Galicja. Oczywiście obowiązkowe zdjęcia, chwila odpoczynku i dalej w drogę .Ja z Gosią szliśmy swoim tempem, Ula wyrwala do przodu. Gosia okazała się wspaniałą towarzyszką podróży ,ale do niej trzeba było mieć czas i cierpliwość dlaczego?. Bo Gosia jak szła to szła poznawać Hiszpanię i Hiszpanów ,zresztą męża miała z Kostaryki ,Gosia znała dobrze język hiszpański i angielski co się dalej okazało pomocne. I tak ja i Gosia doszliśmy do O Cebreiro, i oczywiście zaczeliśmy szukać wolnego miejsca w alberge. Znaleźliśmy i alberge, Ulę i Janka. Po poznaniu my się oporządzili, czyli obowiązkowa kąpiel i pranie ,i poszliśmy zwiedzać wioskę . O Cebreiro jest pozostalością po celtach i wszystkie chaty są kryte strzechą i zbudowane tak jak budowali dawni celtowie. Wygląda to bardzo malowniczo i uroczo ,jest to typowa miejscowość turystyczna i nastawiona na turystów, alberge była muncipialna i w miare nowoczesna, ale najważniejsze że mieliśmy nocleg .O Cebreiro jest małą wioską ale jest co zwiedzać ,zaczeliśmy dyskusję ja i Janek o miniętej trasie, ja zacząłem mowić o podejściu do Fromisty. Janek mówił że jest inaczej ,więc założyliśmy się o butelkę wina kto ma rację i okazało się podobno że to Janek miał rację ,więc poszliśmy na wino, ja wziąłem tym razem butelkę białego wina .Siedliśmy we czwórkę ja Gosia ,Janek i Ula, przed barem ,przy stoliku siedziało dwoje Hiszpanów.Hiszpanka miała zamówioną pulpę czyli ośmiornice po galicyjsku na ostro, zaczeliśmy rozmawiać a raczej Gosia ponieważ znala najlepiej język hiszpański .Pulpa dla Hiszpanki okazala się za ostra i poczęstowala nas, pulpa okazala się bardzo smaczna. Tak że i my do wina zamówiliśmy pulpę i chleb, Janek poprosił również o olej z oliwek i moczył w nim chleb i jadł.Chleb okazał się bardo smaczny, ,zwłaszcza że chleb w Galicij jest podobny w smaku do wiejskiego chleba polskiego, a z oliwką z oliwek smakuje świetnie. Do tego pulpa uczta dla podniebienia ,i gdzie tu post i wyrzeczenie, nie jest to możliwe.Ale już ojciec Marek w Ponferadzie powiedział że w tym klimacie i wino, jest wskazane do posiłku i dobrze jest zjeść i wypić. Zwłaszcza że po trasie jak się idzie to się traci dużo kalorii , a z winem jak się nie przsadza to nie grzech.Ja po takim rozgrzeszeniu już dalej byłem spokojny o posiłki, i picie wina w koncu hostaliero powiedział że con el pan y vino se anda el camino.Po posiłku poszliśmy do kościała na mszę dla pielgrzymów, o 20 tej ,po czym wróciliśmy do alberge.Mszę odprawial zakonnik chyba franciszkanin Hiszpan, po mszy zobaczyłem go jak pali papierosa ,w końcu to też ludzie ale muszę powiedzieć że palenie osób duchownych budzi we mnie takie dziwne uczucia. Że to jest coś nie tak ,chyba za bardzo jestem staroświecki. Po kupieniu paru pamiątek powrót do alberge i tam poznałem wspaniałą i orginalną rodzinę.Otóż ojciec jechał z czwórką dzieci z Kastyli do Santiago, napisałem jechał ponieważ zrobił dla dzieci dwukółkę z zadaszeniem i tą dwukółkę ciągnął z pomocą córki dorosłej , z pierwszego małżeństwa. Mieszkającej i pracującej w USA i spędzającej urlop w Hiszpani na Santiago de Compostella ,dzieci małe dwoch chłopców i dziewczynka ,cała trójka od 9 do 12 lat wspaniała rodzIna. Zwłaszcza że ojciec dzieci to Polak ze Śląska albo z Wielkopolski, jakoś tak .Gdy zacząłem rozmowę z jego starszą córką a później z nim, to się okazało że ten wózek ciągnoł z Barcelony z tą trójką małych dzieci i dorosłą córką .Jak się spytałem jak dali sobie radę z zejściem z pod Cruz de Ferro, powiedzieli mnie że dzieciaki szły a raczej biegly na dół, a on z tym pojazdem schodził na dół. .Do Santiago zamierzali dotrzeć za miesiąc czasu ,po rozmowie pożegnałem się z nimi i we czwórkę podziwialiśmy zachód słońca, piękny. Nawiasem mówiąc pogodę na moje camino miałem wymarzoną , oprócz tego że cały czas słońce to większość drogi chłodził mnie i potem nas łagodny wiaterk. Jak tu nie ufać Św Jakubowi, bo że tak mnie sprzyjał z pogodą to nie wątpilem ani trochę, bo i płaskowyż Meseta też się obszedł ze mną łagodnie. Słońce i wiatr czegóż potrzeba więcej człowiekowi . Po zachodzie slońca Gosia postanowila iść z nami jeden etap, a namówił ją do tego trochę Janek i ja. Jak Gosia szła dziennie do 25 km ,to my robiliśmy po 35 km, przynajmniej się staraliśmy i nam się przeważnie udawało. I tak Gosia skuszona przez nas, postanowiła iść z nami i poszliśmy spać.Jeszcze jedno jak szedłem sam to miałem okazję brać udział we mszy św co drugi dzień , to po spotkaniu Janka i Uli braliśmy udział we mszy św codziennie ,czegóż potrzeba pielgrzymowi więcej do szczęścia. Nic bo i błogosławieństwo miałem ze sobą, i opiekę św Jakuba tak że przez całą trasę nie miałem większych problemów zdrowotnych. Zwłaszcza że odciski i bąble się pozasklepiały, i już do samego Santiago nie miałem problemu ze stopami i nawet plecy przestały mnie boleć.
Komentarze (4): Pokaż/ukryj komentarze »
- krzysztof kiełek starachowice :: 07.09.2013 00:24 proszę wszystkie osoby co czytają tego mojego bloga o recenzje wiem że nie piszę gramatycznie ale cóż jestem po szkole zawodowej i z gramatyką i ortografią a tym bardziej narracją u mnie nie jest dobrze więc proszę wszystkich czytelników o opinię i ewentualną recenzje każdą postaram się poprawić buen camino
- Tamara :: 08.09.2013 20:35 Piszesz szczerze, masz wiele ciekawych obserwacji, poznałeś wielu ludzi, nabrałeś doświadczenia... Po prostu pisz dalej o tym co przeżyłeś i nie przejmuje się, gdy masz jakąś wpadkę ortograficzną albo gramatyczną. Ja z zainteresowaniem zaglądam na Twojego bloga. Pozdrowienia
- Jacek63 :: 15.01.2015 00:06 Fajnie piszesz , prostymi dla kazdego rozmianymi slowami i bardzo ciekawie . Ja ruszam 28.04.2015 z SJPdP. Buen Camino.
- ela :: 20.10.2018 20:30 Bardzo dobrze czyta się to co napisałeś. Piszesz ciekawie i ciekawe są twoje spostrzeżenia. Dziękuję.
krzysztof kiełek :: 05.09.2013 13:50
moje 21 dni camino
Przepraszam pomyliłem się pamięć ludzka bywa zawodna, chcieliśmy tam dojść ale niestety nastąpiła weryfikacja planów. Zrobiło się tak gorąco od samego rana, że doszliśmy tylko do Villafranca del Bierzo. Ja nawet mówiłem że serce chce iść dalej, ale rozum mówi zostać tutaj gdzie jesteśmy, tak zrobiliśmy, znowu z czasem do tyłu tak nam się wydawało. Zatrzymaliśmy się w alberge Ave Fenix, po drodze Janek znowu nas wyprzedził a my razem z Ulą szliśmy sobie powoli. .Po dojsciu do Villafranca przed albege spotkaliśmy Janka, i też postanowiliśmy zostać. Po zameldowaniu się zostawieniu plecaków, poszliśmy do miasta, fajnie się schodzilo z górki ,trochę gorzej się wchodziło ale to już szczegół .Miasteczko ładne rynek też, kościół św Jakuba z atmosferą i bardo ładny. W centrum szukaliśmy oczywiście baru z menu peregrinos. Za mną chodziła paella, ale Janek znalazł bar z menu peregrino ,taki jakiś nowoczesny nie spodobał się mnie i trochę byłem zły. Ale się podporzadkowałem większości, po kolacij powrót do alberge sjesta, ja jeszcze dwa razy schodziłem do miasta na takie drobne zakupy. Po kolacij we własnym zakresie poszliśmy spać z myślą że jutro uda nam się przejść tyle ile zdołamy. To już był 9 lipiec, wpis jest krótki bo i wspomnienia z noclegu takie sobie. Jeszcze wspomnę że w centrum spotkałem pielgrzyma, który powiedział że idzie z Rzymu do Santiago. Miał biwak pod kościołem w centrum i prosil o datki, pomyślałem że jesli kłamie to będzie obciążało jego sumienie i dałem mu pięć euro i podzieliłem się zakupami które zrobiłem. Jeszcze jedno, koło alberge Ave Feniks był kościól pod wezwaniem św Jakuba z tak zwaną małą bramą przebaczenia ,że jeśli jakiś pielgrzym zachorował ,lub nie miał sił iść dalej ,to wystarczyło by przeszedl brzez bramę w tym kościele .I już mógł wracać do domu ,kościól był co prawda otwarty ale brama przebaczenia nie ,tak więc współcześni pielgrzymi musza iść dalej .
krzysztof kiełek :: 05.09.2013 13:09
moje 21 dni camino
Foncebadon godzina 6ta rano, nikt już nie śpi każdy się szykuje w drogę, do Cruz de Ferro tylko dwa km. Ja założylem buty trekingowe, sandały spakowałem, wypiliśmy kawę i w drogę. Ja nastawilem się że podejście pod Cruz de Ferro będzie jeszcze bardziej ciężkie niż podejscie do Foncebadon. Muszę przyznać że się rozczarowałem, podejscie okazało się bardo łatwe ,po dojsciu ja zostawilem swój kamyk pod krzyżem a ważył ten kamyk kilogram. Pomalowany w barwy biało czerwone z napisem Starachowice 2013, co się okazało był to kamień nawet w kształcie Polski, tylko ja go pomalowałem odwrotnie ale to już szczegół, ciekawe czy jeszcze tam leży. Mam nadzieję że tak, Janek zostawił muszelkę z Australii, zrobił zdjęcie kamyka mojego a swoją drogą jak go pokazałem wieczorem w Foncebadon, w alberge, to każdy zaczął się śmiać życzliwie i mówić że oni tak dużych kamieni nie niosą i że musiałem nieźle nagrzeszyć, skoro taki kamyk wiozłem i niosłem aż zPolski. Nie zaprzeczyłem zostawiłem jeszcze swoje zdjęcie i obrazek Jezu ufam tobie, których zapas wziąłem z sobą w języku niemieckim i francuskim. Z myślą o dawaniu ich po drodze pielgrzymom, co też tak robiłem, albo zostawiałem do wzięcia w alberge kościelnych .Na dzisiejszy cel wzieliśmy Ponferade , zejscie spod Cruz de Ferro już było dla mnie bardzo ambitne, w skali trudności dałbym 8 punktów na 10 dało mnie się we znaki . Jak w zwyczaju Janek Kangur vel Portos wyrwał do przodu ,Ula vel Aramis też ruszyła ostro, ja Atos swoim tempem szedłem sobie spokojnie. Podczas zejscia minęliśmy alberge z napisem Santiago 222km, to byla alberge bardzo prymitywna i zatrzymali się w niej ci pielgrzymi co nie chcieli nocować w Foncebadon. Zaczęło się robiś gorąco ja się doczłapalem do Ponferady, poszedłem do punktu informacji pielgrzymkowej, wyrobić sobie nowy credenciał, bo stary już mialem pełen pieczątek. Sympatyczny pan spisał dane moje skąd jestem, skąd idę i wystawił nowy credenciał za jedno euro. Ja wtedy nie miałem kasy i spytałem się gdzie jest bankomat, dał mnie plan zaznaczył bankomaty, ja zostawilem plecak i poszedlem do banku. I tu przygoda, po wypłaceniu pieniędzy i powrocie do punktu, zapłaciłem za credencial i już miałem wychodzić gdy wpadł starszy Hiszpan. Zwrócił się do mnie, ja zdziwiony o co mu chodzi zrozumiałem że zostawiłem kartę w bankomacie. I już ktoś ją wziął a on zauważył odebrał tą kartę i zaniósł do banku. Specjalnie mnie dogonił żeby mnie o tym powiadomić, ja ucieszony serdecznie mu podziekowałem dałem obrazek ze św Jakubem, których 100 sztuk wziąłem z sobą ,podziękował mu również ten pan z informacij. A ja chciał nie chciał, obolały, brudny, spocony i zmęczony poszedłem do banku. Odebrałem kartę podziękowałem bardzo i wróciłem do informacij .Nota bene taka przygoda zdarzyła mnie się już drugi raz, pierwszy raz w Astordze po wypłacie pieniędzy podszedłem do trzech panów z pytaniem gdzie jest super merkado, to było jakieś100 metrów od bankomatu. Dogoniła mnie starsza pani i podała kartę kredytową, mówiąc że ją zostawiłem w bankomacie. Grzecznie podziękowalem pocałowałem w rekę co wywołało miłe zdumienie na twarzy tejże pani .Po powrocie do punktu informacij i skierowaniu do alberge a była ona oddalona jłakieś 300do 400 metrów od punktu. Po dotarciu miłe zaskoczenie, na środku jakuzi, duże patio, dużo miejsca zająłem miejsce i dowiedziałem się że jest tutaj Janek i Ula. Spotkaliśmy się, powiedziano mnie że jest też polski ksiądz, ucieszyłem się ale go spotkałem dopiero przed mszą. Okazał nim się ojciec Marek franciszkanin konwentualny, ja mówię na nich franciszkanie czarni, bo takie habity noszą a było tych zakonników czterech, jeden Polak dwóch z USA i jeden chyba Hiszpan. Pełnili w Ponferadzie misję, mieli być do 15 lipca . Po naszym spotkaniu postanowiliśmy iść na menu peregrino, dołączyła do nas francuzka Genevie, jak później się okazało to był wlaśnie Dartagnan. Ale to wyszło później, po kolacij wróciliśmy do alberge. Koło 19,45 a bylo wtedy 39 stopni w cieniu , poszliśmy na mszę dla pielgrzymów, wysłuchując wczesniej koncertu na hiszpańskich dudach .Podczas mszy i po przyjęciu komunii znowu zaczęły mnie płynąc łzy z oczu, ale teraz zauważyłem że nie tylko mnie, bo płakać zaczęła też znajoma amerykanka i parę innych osób. Ja pomyślałem że to musi być ten fenomen drogi do Św Jakuba, że tak wpływa na ludzi i chyba się nie pomyliłem w swojej ocenie. Po mszy i rozmowie z ojcem Markiem, opowiedzeniu mu o moich przeżyciach a powiedział że to może tak wlasnie działa Św Jakub na ludzi. Pokrzepiony rozmową poszedłem zrobić sobie zabieg na moich stopach, jak mnie poradziła Ula, żebym wziął iglę i nitkę, odkaził je w środku odkażającym. Który kupiłem w aptece a stopy wyglądały fatalnie, doszły nowe pęcherze od butów. Na dwóch palcach od stóp i to duże pęcherze, wcześniej sobie stopy wymoczyłem w baseniku z jakuzi i chciałem zrobić sobie zabieg przekłuwania bąbli. Igłę i nitkę zobaczył hostaliero i spytał się co zamierzam zrobić, gdy mu pokazałem stopy, powiedział że on ma do tego sprzęt i że chętnie mnie pomoże na co przystałem .Przyniósł sobie apteczkę z igłami do strzykawek z opatrunkami i płynem dezynfekującym. Wziął się za moje stopy, ja caly czas z uśmiechem na ustach, zacząłem żartować że nie boje się akupunktury , był wtedy jeszcze ojciec Marek. Powiedział że ten hostaliero nie widział jeszcze tak uśmiechniętego i śmiejącego się serdecznie pielgrzyma, po zabiegu moje stopy wyglądały jak mumia egipska. Aż dwie osoby zrobiły zdjęcia, jak by było co fotografować ale skoro chcieli!. Po mnie jak zuważyłem taki zabieg miało jeszcze trzy osoby.Po zabiegu Janek i Ula poszli spać a ja z butelką wina siadłem przy stoliku. Do zgaszenia światła miałem jeszcze koło godziny. Zaprosiłem do tej butelki znajomych pielgrzymów,a miałem w plecaku jeszcze piersiówkę z nalewką śliwkową swojej roboty, z przed dwóch lat, Janek i Ula spróbowali powiedzieli że dobra. Spróbowała i Genevie i też pochwaliła ale nie chcieli więcej pić, powiedzieli że na inny raz, co też tak się stało. Ja wobec tego zostałem z butelką wina, zaprosiłem na lampkę wina hostaliera, ktory chętnie przyjął i napił się ze mną. Wtedy mnie powiedział że chleb i wino czyni camino, EL PAN Y VINO SE ANDA EL CAMINO. bardzo mnie się to spodobało. Po wypiciu wina poszedłem i ja spać, bo jutro czekał nas długi odcinek z Ponferady do Vega de Valcarce 41km i doszliśmy.
krzysztof kiełek :: 05.09.2013 11:45
moje 21 dni camino
Z Astorgi wyszliśmy 6.15 i po strzałkach doszliśmy do autostrady i wtedy zgubiliśmy jedną strzałkę i zaczeliśmy iść . Po przejsciu km, wiedzieliśmy że coś jest nie tak. Zwłaszcza że za nami szły jeszcze trzy osoby ,wróciliśmy do miejsca i strzałka się znalazła, po prostu my skręciliśmy w lewo zamiast iść troche prosto i skręcić w prawo przechodząc przez rondo ,ale jak to mówiła Ula na początek mały bonus .Postanowiliśmy dojść dzisiaj do Foncebadon, udało się było pod górkę i trochę pod górkę, w Murias de Rechuvaldo oczywiście obowiązkowa cafe con leche i dalej w drogę. Podejście pod Foncebadon nie okazało się trudne, podobne jest w Górach Świętokrzyskich gdzie mieszkam. Zaczyna się z Nowej Słupi na Święty Krzyż,to jest Trakt Królewski którym chodził sam król Jagiełło .Po dojsciu do Foncebadon, a byliśmy tam koło pierwszej, poszliśmy do alberge Domus Dej znajdującej się w starym kościele, bo tak w przewodniku napisali że to alberge z atmosferą typową dla camino . Oczywiście była zamknięta, hostaliera Martha pozwoliła zostawić bagaże w sali i poleciła bar celtycki, gdzie było można dobrze zjeść .Tak zrobiliśmy ja obolały, plecy i bąble na nogach a w dodatku obtarcie w pachwinie, nie wesoło ale mnie humor nie opuszczał i wesoło poszliśmy do baru .Szef wyglądał sympatycznie, z brodą jak średniawieczny karczmarz, bar był zrobiony na dawny dom celtycki. Wino podawano w kamiennych dzbankach i kubkach.Janek polecił mnie wziąść sarninę z warzywami tak zrobiłem, on zamówił jakiegoś morskiego węgorza. Ula była nie głodna ale nam towarzyszyła. Po zamówieniu przynieśli porcje, że trzy osoby spokojnie jedną porcją by mogły się najeść. Janek zażartował po spróbowaniu sarniny, że ją musiał upolować sam gospodarz a była przepyszna. Tylko za 10 euro menu peregrino, najadłem się za wszystkie czasy. Pomyślalem że to pielgrzymka czas wyrzeczeń i postu, a tutaj takie obżarstwo i oczywiście wino i woda .Po obiedzie wróciliśmy do alberge, czkać aż ją otworzą więc zaczeliśmy robić pranie. Jak w zwyczaju, ja moczyłem stopy w zimnej wodzie, na werandzie chyba ze dwie godziny, upał był coraz bardziej nieznośny. Ludzie ciągle dochodzili, wkrótce brakło miejsca w sali i hostaliera oferowała materace w kościele. Mieli dobrze bo było tam chłodniej, niż na sali. W Foncebadon poznaliśmy osoby, z którymi już się dalej spotykaliśmy na trasie, takie małżeństwo z synem z USA i Dniela z siostrzenicą też z USA. Francuzkę Geneview jak się później dowiedzialem, szła, z Francij z Le Puy spod Lyonu .Po zawiązaniu naszej trójki i nazwaniu się Trzej Muszkieterowie, przy okazji zaczeliśmy szukać Dartagnana .Hostaliera na ósmą godzinę zapowiedziala wspólną kolację, którą szykował Jose Hiszpan, o którym myślalem że jest pomocnikiem a był pielgrzymem. Potem na trasie się spotykaliśmy, w tych samych alberge, nie wiem czy to było celowe czy nie, ale z nami było tak samo .Nasz dzień wyglądał tak, wyjscie o 6 do 6,15 marsz do najbliższego baru na kawę, było to od dwóch do ośmiu km na początek ,później ostre tempo by przejsć jak najwięcej km przed upałem. Nadeszla fala upałów ,wtedy co byłem na camino, wychodziliśmy we trójkę razem i na szlaku każde miało swoje tempo. Janek docierał pierwszy, Ula druga, ja na końcu, tak więc samotności na szlaku nie brakowało. Nie zdarzyło się tak byśmy nie spotkali się w tej samej alberge, nie umawialiśmy się wcześniej. Też to był jakiś znak, że tak się działo ja wiedzialem że to dzialanie Św Jakuba, które odczułem na camino nie raz. Jak coś było źle, ja od razu Św Jakubie pomóż i nie miałem takiego przypadku żeby pomoc się nie znalazła. Wiem że sam Św Jakub korygowal nasze plany, ale o tym dalej .Alberge szybko się zapełniła, każdy się umył i uprał, żeby innym nie przeszkadzać, to czas spędzaliśmy przed tiendą przy zimnych napojach 20 metrów niżej. Ja co jakiś czas moczyłem te swoje odciski i tak doczekałem kolacji. Przy stole zebralo się około 40 osób i po modlitwie, którą odmówila hostaliera a byla to modlitwa indian Nawaho, o podróżnikach, tę modlitwę przetłumaczył Daniel, na polski mnie przetłumaczyla Ula . Na kolacje było dwa rodzaje sałatek, chleb i woda i było to jedzenie bardzo smaczne, zwłaszcza dla mnie po takiej dawce sarniny. Po kolacji chciałem pozmywać talerze, ale zostałem skutecznie aczkolwiek bardzo grzecznie wyproszony przez panie, więc nie nalegałem. Po spakowaniu plecaka na wieczór, żeby rano nie budzić pielgrzymów, poszliśmy spać tak minął kolejny dzień.
krzysztof kiełek :: 04.09.2013 13:00
moje 21 dni camino
Z Hospitals doszliśmy do Astorgi etap krótki ale postanowiliśmy zwiedzić Astorge po zajęciu miejsca w alberdze poszliśmy do katedry i do Pałacu Biskupiego zaprojektowanego przez słynnego Gaudiego ,jest tam teraz muzeum camino.Palac był piękny piękne witraże łuki naprawdę było co podziwiać. Po zwiedzeniu zaczeliśmy zwiedzać miasto Astorga stolica Hiszpańskiej czekolady okazała się ladnym miastem i było co zwiedzać ja oczywiście nie oparłem się i musiałem kupić i spróbować słynnej czekolady okazała się dobra ale jak to czekolada wszystkie o podobnym smaku czy to milki czy wedla czy innej nie powiem smakowała mnie i tabliczkę wziąłem ze sobą. Według przewodnika rozgościliśmy się w alberdze San Javier między innymi żeby skorzystać ze smacznego menu peregrino hotelu Gaudi. No i się nie rozczarowaliśmy za standartowe 10 euro dostaliśmy wspaniałe i smaczne jedzenie, aha w Astordze dogonil nas Janek Kangur mimo wszystko się ucieszylem. I we trójkę poszliśmy do restauracij po posiłku udaliśmy się na dalsze zwiedzanie miasta. Od razu żeśmy ustalili że idziemy dalej razem i w planie mieliśmy dojść do Foncebadon, udało się w sklepie ja zrobilem zakupy przyniosłem do albergi schowałem do lodówki. Janek to samo zrobił i pszliśmy spać rano wstajemy zaglądamy do lodówki a z naszych zapasów nie zostalo wiele, Janek się trochę zdenerwował ja wcale raczej mnie to rozbawilo no to zrobiliśmy śniadanie z tego co zostało i w drogę .
krzysztof kiełek :: 03.09.2013 13:56
moje 21 dni camino
5 lipca wyszliśmy po 6 tej parę minut, przez miasto szliśmy razem szukając żółtych strzałek, było jeszcze ciemno więc latarki poszly w ruch. Pielgrzymi szli różnymi drogami jedni skręcili z albegri w lewo, my w prawo a poźniej każdy szukał swojej drogi. Nam tylko raz ciężko było znaleść szlak, ale żeśmy się spytali rannego ptaszka i wyszliśmy na szlak. Akurat otwierano bary i Janek musiał się zatrzymać na zastrzyk z kofeiny, czli popularną kawę z mlekiem ,my z Ulą poszliśmy dalej. Po godzinie słyszymy ktoś tupie ,no i kto to był oczywiscie Janek zacząłem żartować że w tej Australii jak byl młody to musiał się z kangurami ścigać. Nie zaprzeczył był wysokim mężczyzną z dlugimi nogami ,najmniejsza z nas Ula ale z dużą praktyką górską, już szliśmy .razem na szlaku ja wrzuciłem swój rytm marszu i szedłem swoim tempem jak przez ostatni tydzień a Ula z Jankiem wypoczęci ruszyli ostro i ja zacząłem zostawać w tyle. Z początku mnie to odpowiadało bo słuchalem godzinek, po odmówieniu różańca zacząłem ich doganiać. Dogonilem ale znowu zaostałem w tyle wracając do swojego tempa i zaczynałem być na nich zły jak to mieliśmy iść razem a oni gonią jak na wielkiej pardobickiej. Janek z Ulą szli razem i rozmawiali a ja zaczynałem być zazdrosny takie jakieś głupie uczucie mnie opanowało ale pomyślałem że tak musi być na razie. W planie mieliśmy dojść Hospital de Obrigo ale po drodze Janka rozbolało kolano i został w Willar de Mazarif my tam przeczekaliśmy największy upał i poszliśmy dalej .Nie powiem żebym się nie ucieszył bylem razem z Ulą bez konkurencji. Nieźle to wyglądało szliśmy razem i nie wiedziałem jak Ula da sobie rade a przed nami było do przejscia 14 km bez wody i cienia, według przewodnika był tylko jeden bar po drodze. A ja na samym początku dostalem po nosie myślałem że Janek i Ula będą szli wolno i mnie chamowali, a się okazali lepszymi piechurami odemnie , moja pycha została ukarana, idąc dalej z Ulą upał dawał się we znaki ale Ula szla świetnie a mnie znowu zaczely plecy boleć. Już musiałem iść do przodu bo nie mialem innego wyjscia a wracać od połowy nie mialem zamiaru. Po pewnym czasie Ula wymknęła do przodu i ja zostałem sam, Ula dobrze zrobila bo za dużo słońca bylo dla niej i chciala jak najprędej dotrzeć na miejsce i dotarła. . Ja sporo później a jescze buty zmienilem na sandały przed Hospital de Obrigo. Po zdjęci butow i skarpet i bandaża elastycznego myślałem że będzie katastrofa z moimi stopami, ale nie bylo tak źle. Założyłem sandały chwilę odpocząłem i w drogę, doczłapalem się do miasta i zacząłem szukać albergi muncipialnej znalazlem i Ula też się znalazła. Ucieszyłem się po kąpieli i upraniu rzeczy poszliśmy z Ulą zwiedzać miasto. Most z czasów rzymskich zrobił na nas duże wrażenie i miasto okazało się bardzo ładne i trochę starówki i park gdzie usiedliśmy na chwilę i Ula się opalala. Po sjescie poszliśmy jeszcze nad rzekę chcialem się ochłodzić, ale woda po kolana więc siadlem w wodzie i tyle moojej kąpieli było. A jeszcze wędkarz po drugiej stronie zaczął mówić że nie wolno, no to żeśmy poszli szukać menu peregrino. Znaleźliśmy fajny bar gdzie było menu i żeśmy sobie nieźle pojedli, stwierdziliśmy że nie ma za bardzo co gotować na wlasną rękę bo wiele taniej nie wyjdzie a jeszcze trzeba czas poświęcić. Menu kosztowało 9do10 euro a za zakupy trzeba by bylo zaplacić kolo 6 ,7 euro i co robic z resztą ktora by została? brać z sobą nie bardo dodadkowy bagaż, zostawić żeby ktoś skorzystał też nie bardzo nie było lodowki. Tak więc może wygodnictwo za nami przemawiało ale trudno po dniu marszu należalo się trochę wytchnienia ,ja kupilem butelkę wina i z Ulą usiedliśmy w alberdze i to wino żeśmy wypili. A w ogóle Ula okazala się super dziewczyną bo i wina można się bylo z nią napić i pójść na piwo jak to się mowi dziewczyna do tańca i do różańca i coraz bardziej mnie się podobala. Po wypiciu wina poszliśmy spać i to był kolejny dzień na Santiago de Compostella udany.
Komentarze (1): Pokaż/ukryj komentarze »
- Tamara :: 04.09.2013 08:23 Ja rozpoczęłam swoje Camino właśnie w Leon więc dalsze Twoje wpisy będę śledzić z tym większym zainteresowaniem, że będę mogła je odnosić do swoich doświadczeń na Camino. Pozdrawiam
krzysztof kiełek :: 03.09.2013 12:13
moje 21 dni camino
4 lipca wyszedłem z alberge koło 4 ,15. Wieczorem rozejrzalłem się gdzie jest wyjście z miasteczka ,więc rano nie miałem problemu. Z Burgos do Leon w większosci prowadzi pielgrzymkostrada, więc jak się wejdzie na szlak to nie ma prawa czlowiek zabłądzić. Ruszylem i było cudownie chłodno, ciemno choc oko wykol jak to mówią, niebo pełne gwiazd i przed tobą Wielki Wóz ktory cię prowadzi na zachod ,wtedy odczułem potęgę natury i Boga. Bylem sam na szlaku ciemno, ja Bóg i natura niezapomniany marsz, cudowne 13 km. Dzień wyglądał tak, mialem nagrane w mp-4 różne teksty religijne i tak zaczynalem od Godzinek, poprzez częśc Różańca Św. Po tym sluchałem albo Nowego Testamentu ,albo Dzienniczka siostry Faustyny, w przerwie słuchałem piosenek pielgrzymkowych ktore się spiewało jak szło się na Jasną Górę .Tak więc po około trzech godzinach, pokonaniu13 km, zrobiło się widno doszedłem do Mansilla de las Mulas .Sniadanie zrobiłem krotkie i dalej w drogę i znowu wszyscy znajomi zostali w tyle i byłem znowu sam. Nie narzekałem, po dojsciu doVillarente zrobiłem dłuższy postój przy źródełku obmórowanym, ładnym zadaszeniu, stolikami i zielenią. Tam poznałem parę z Argentyny, młode sympatyczne malżeństwo, na obudowie źródełka, pisało Santiago 307 km. Mialem coraz bliżej, na stoliku byla namalowana szachownica i rozlożone pionki z kamyków i skorupek orzechów. Udało mnie się namówić Argentynkę na mecz warcabów, przysiadł się do nas Francuz, pojedynek oczywiscie nie chwaląc się wygrałem ja. Francuz też się zmierzył ze mną i też przegrał, a ja w warcaby nie jestem dobry . Po nabraniu wody i sil ruszylem dalej , doszedlem do Leon i zacząłem szukać alberg. Na starówce strzalki były na chodnikach, ja idąc za strzałkami znalazlem się ponownie na szlaku, wrocilem i zacząłem się pytać o alberge. Hiszpanie dobrze mnie kierowali tylko ja się myliłem i po raz drugi minąłem wejscie do alberge. Znowu zawrociłem i ze łzami w oczach bo plecy rozbolały mnie wtedy strasznie , usiadłem na murku i poprosilem Św Jakubie pomóż i stał się maly cud. Podszedł mlody Hiszpan i spytał się co się stało, ja powiedzialem że nie mam sił iść dalej, a nie mogę znaleźć alberge, kiwnął reką na mnie i przyprowadzil mnie na miejsce. A tą bramę minąłem dwa razy, to była alberge parafialna .Wchodząc uslyszalem słowa młodego anglika że już jest komplet, ale tak bylo mnie to obojętne że powiedziałem sobie że na betonie ale się przespię i nie ruszę się na krok .Stanąłem posłusznie w kolejce, bo była i pomyślałem sobie a nóż widelec są jeszcze miejsca. Prze demną stał wysoki gość, gdy podszedł do hostaliery podał nazwisko polskie. Ja się spytałem czy jest Polakiem, okazało się że tak że jest Polakiem z Australii z Sydney powiedziałem więc że ja też jestem Polakiem i teraz niespodzianka, hostaliera odzywa się po polsku i mówi że też jest Polką mieszkającą i pracującą w Angli. Ma miesiąc wolnego i pełni obowiązki hostaliery . Nagle podchodzi jedna kobieta i mówi że ona też jest Polką z Bielska Białej i będzie zaczynała pielgrzymkę do Santiago z Leon. Jak nie było Polaków to nagle w ciągo 5 minut znalazło się czworo w tym hostaliera, ciekawy przypadek. Ja odczułem w tem rękę Św Jakuba, ktory nas ze sobą poznał, bo później już we trójkę doszliśmy do Santiago .Ten Polak to był Janek ,Polka miała na imię Urszula i tak po zakwaterowaniu poszliśmy na chorały zakonników. Wspaniała rzecz po mszy i śpiewach spotkaliśmy Ulę, bo się nam gdzieś zawieruszyła i ruszyliśmy na zwiedzanie Leon. Ładne miasto, ładna starowka .Katedra podobnie jak ta w Burgos, zrobiła na mnie duże wrażenie ,piękna a przed nami była jeszcze jedna w Astordze, ale o tym później. Po zrobieniu mnóstwa zdjęć i zwiedzeniu Leon, chociaż kilka godzin po południu to trochę za mało, ale lepszy rydz niż nic. Postanowiliśmy iść już razem, umówiliśmy się że wychodzimy o 6 tej rano.Ja poprosiłem Ulę i Janka ,że jak będę szedł za szybko żeby mnie hamowali,taki byłem zadufany w sobie.Wieczorem szok alberge parafialna ,a młodzi anglicy popijają alkohol,i oczywiście się opili,ja zdziwiony pytam się hostaliery czy tak można.Ona mnie odpowiedziała że każdy ma swój rozum i robi to co uważa za słuszne .A to jest camino,i takie rzeczy się zdarzają ,i z tym optymistycznym akcentem poszedłem spać .
krzysztof kiełek :: 03.09.2013 11:29
moje 21 dni camino
Na piąty dzień wyznaczyłem sobie trasę jak najwięcej przejść km i z Templarios doszedłem do El Burgos Ranero to było 37 km. W mieście byly dwie albergi, jedna muncipialna druga prywatna obie zajęte .Prywatna przez koreańczyków, druga przez innych pielgrzymów do miasta dotarłem coś kolo 15 godz. dlatego już miejsc nie było. Usiałem więc przed alberge prywatną nazywala się EL NOGAL i pomyślałem że odpocznę troche i będę musial przejść trzynaście km w upale i tak powiedziałem do siebie Św Jakubie do ciebie podążam, tobie zaufałem i wiem że mnie nie zawiedziesz . W miasteczku była tienda zrobilem więc drobne zakupy, wrócilem przed alberge i odpoczywam .Wyszedł hostaliero starszy sympatyczny Holender i pyta się czy szukam noclegu, ja odpowiedzialem że tak ale w obu albergach nie ma miejsca i będę musiał iść dalej . Byłem coraz bardziej obolały, więc hostaliero się spytał czy mam śpiwór, po twierdzącej odpowiedzi kazał mnie czekać koło kwadransa, pomyślałem sobie co mnie szkodzi 13 km poczeka na mnie jeszcze pare minut. Przyjechała hostaliera wlascicielka i zaczeli rozmawiać na mój temat ,hostaliero podszedł do mnie powiedział że bedzie mnie to kosztowało 10 euro . Zaprowadził mnie do pokoju czteroosobowego w tym pokoju była koreanka, opiekunka grupy młodych koreańczyków co zajeli calą alberge ..Przeniosla się do podopiecznych a ja miałem łóżko dla siebie, doszło jeszcze dwóch koreańczyków. Po upraniu rzeczy i kąpieli poszedlem do tiendy kupilem butelke wina wrociłem do alberge i to wino wypiłem z hostaliero, przy okazij spytalem się o Polaków. Sprawdzil księgę wpisów i było dwie Polki w maju i na początku czerwca dwóch Polaków, sprawdzilem później w drugiej alberge muncipialnej a tam nie było żadnych wpisów że byli Polacy. Pomyślałem sobie że na Camino Frances jest bardzo mało Polaków, jutrzejszy odcinek postanowilem przejsć rano zwlaszcza że to bylo 13 km. Powiedzialem o tym hostaliero czy będę mógł wyjść wcześnie rano koło czwartej, powiedzial że nie ma problemu ale żebym wieczorem zniósł plecak, żeby nie przeszkadzać w spaniu pielgrzymom..Tak zrobiłem i poszedłem spać tak się skończył kolejny dzień mojej pielgrzymki, na następny dzień planowałem dojść do Leon .
krzysztof kiełek :: 03.09.2013 10:57
moje 21 dni camino
Czwartego dnia wyruszyłem o 6 tej rano doszedłem do Terradilos de los Templarios po drodze przykra przygoda założyłem bieliznę dla aktywnych i tak się zatarłem że dobrze że mialem ze sobą krem od zatarć dla niemowląt, powiedziałem sobie że zero nowych rzeczy na droge.Do Carrion de los Condes doszedłem z tak bolącymi plecami że szok, od razu spytałem się gdzie jest sklep sportowy, byłem w tym mieście koło 10 rano. Gdy znalazlem sklep sportowy od razu wszedłem i kupiłem nowy plecak już calkiem profesionalny za 100euro ,po przepakowaniu się poszedlem do ładnego kościółka gdzie trafiłem na mszę do której śpiewały zakonnice, super msza po mszy klęknąłem przed księdzem i poprosiłem go o blogosławieństwo na dalszą drogę udzielił mnie go. Po wyjściu z kościoła plecak na plecy i w drogę zwiedziłem jeszcze jeden kościół nabrałem wody do picia, szło mnie się znacznie lepiej ale stary plecak wyrządził już szkody i tak musialem robić pięciominutowe przerwy , po pokonaniu 17 km odcinka trasy nie bez problemu zrobiłem przerwę w Calzadilla de la Cueza, po odpoczynku stwierdziłem że mało zrobiłem na dzisiaj drogi i muszę jeszcze iść i poszedłem przez pola gdzie strzałka pokazała prosto a jak doszełlem do polnej krzyżówki wtedy zdziwienie i konsternacja z mojej strony. Gdzie iść wrociłem z powrotem dwa km i spotkałem rolników i spytałem się jak dojść do Terradilios pokazał mnie żeby iść caly czas prosto,podziękowałem i poszedłem i znalazłem się w miejscu docelowym . W alberge się rozgościłem zjadłem menu peregrino i poszedłem delikatnie na zwiadzanie miasteczka, małe sympatyczne dwie albergi kosciółek z bocianimi gniazdami koniecznie, wrociłem posiedziałem jeszcze przy piwie trochę i obolały poszedłem spać.A,bolały mnie plecy odciski i pachwina na to ostatnie pomogła maść dla niemowląt, ale bielizny termoaktywnej już nie założyłem i dobrze .Jak na razie było super co drugi dzień udział we mszy św ogólne samopoczucie dobre było nieźle gdyby nie ten ból fizyczny ale zacisnąłem zęby i w drogę .
krzysztof kiełek :: 03.09.2013 01:16
moje 21 dni camino
Dzień 1- szy lipca ruszyłem około 6 -tej godz rano, po dojściu do San Anton ruin klasztoru które są opisane w przewodniku pana Kołaczkowskiego i pana Iwańskiego dotarłem do Castojerez ,tam się nie zatrzymałem tylko poszedłem dalej, minąłem granice Burgos i Palencii .Dotarłem do Fromisty po drodze podobało mnie się podejście 1050 m pod kątem 12 stopni i zejscie 350 m pod kątem 18 stopni,niestety plecak dawał mnie się coraz bardziej we znaki, po dojściu na szczyt a szedłem z Węgierką, po krótkim odpoczynku Węgierka włożyla słuchawki do uszu i wystrzeliła jak z procy do Fromisty. Bo dorwała ulotkę albergi z basenem ,ja swoim tępem zacząłem się człapać i się doczłapałem .Szedłem w sandałach i bez skarpet, po drodze gdzie była woda moczyłem nogi i sandały i szedłem dalej, bo mimo wszystko że sandały były bardzo wygodne to jednak mokre obcieraly skórę na stopach , nie dość że plecy mnie bolały, to jeszcze nabawilem się obtarć i pierwszych pęcherzy.Przed Fromistą spotkalem młodego chlopaka z Kijowa, który mnie zaczepił pytaniem czy jestem Polakiem a zadał to pytanie bo na plecaku miałem biało czerwony szalik, okazał się sympatycznym młodym człowiekiem po studiach w Krakowie. Miał na imię Paweł i powiedział że się jeszcze po drodze spotkamy ja ruszyłem dalej, on pozostał, plecak coraz bardziej dawał mnie się we znaki mimo że troki zawiązałem na supły to i tak się zsuwał z pleców. Wielu pielgrzymów mówiło mnie że ten plecak jest za duży na pielgrzymkę i jeszcze pełny rzeczy, mieli racje .Znalazłem się we Fromiscie po drodze pytałem się o pocztę miała być w mieście nie bylo, bo chcialem odciążyć plecak ,więc w alberge muncipialnej zatrzymałem się na odpoczynek rozładowałem rzeczy, połowę odłożyłem na bok i spytałem się hostaliery gdzie to moge wyrzucić. Nie kazala wyrzucać tylko pokazała regał gdzie pielgrzymi skladali niepotrzebne rzeczy, ja też tak zrobilem, mam nadzieję że coś z tych rzeczy przydało się komuś potrzebującemu. W alberge poznałem dwóch węgrów z ktorymi później jeszcze się widziałem, większość znajomych ze szlaku została we Fromiscie tylko ja ruszyłem dalej , przy okazij minąłem się z parą Hiszpanów którzy jechali konno na camino i jezdzili od alberge do alberge która ich przyjmie z końmi ale to nie było takie proste. Po drodze minąłem alberge z basenem zajrzałem tam, basen taki sobie i oczywiscie kogo ujrzalem Węgierkę z którą szedłem pod górkę jak pałaszowała menu peregrino ,i spotkałem ponownie Pawla a miał pecha bo zaraz po naszym rozstaniu skręcil nogę i z trudem doszedł do alberge, powiedział że wobec tego zobaczymy się w Santiago, pomyślałem czemu nie. I ja dalej w droge ruszyłem a jak ci moi nowi znajomi się pytali czemu idę, dalej i jak długie odcinki chcę robić, to jak się dowiedzieli że chcę robić codzień około 40 km to wtedy jedna sympatyczna amerykanka dała mnie ksywkę creyzy chyba tak to się pisze ,podziękowałem i ruszyłem dalej. Nastepną miejscowoscią było Villarmentero de Campos gdzie się zatrzymałem i calą alberge na 18 miejsc miałem tylko dla siebie, hostaliero przygotował menu peregrino a było tyle tego jedzenia że trzy osoby by się najadły, policzyl za to 8 euro i 10 euro za nocleg, dla mnie było w sam raz .Po spacerze dwiescie metrow do końca wioski i z powrotem wróciłem do alberge gdzie nawiązałem znajomość z osiołkiem ulubieńcem mieszkańców albergi o imieniu Emilio, nawiasem mówiąc sympatyczny osiolek i łaził i włazil gdzie chciał, ja po zrobieniu zdjęć poszedlem spać .bo czułem w kosciach te ponad 40 km które pokonałem, jak potem obliczyłem to było 42 km .tak upłynął dzień trzeci chorobcia wychodzi opis jak ze starego testamentu o stworzeniu świata .
Komentarze (1): Pokaż/ukryj komentarze »
- Karol :: 05.12.2018 14:00 Świetny opis Camino, ostatnie zdanie bardzo mnie ubawiło. Gratuluję.
krzysztof kiełek :: 02.09.2013 14:21
moje 21 dni camino
Dzień drugi zaczął się ciekawie o 6 tej rano większość pielgrzymów już była gotowa do wyjścia ja zresztą też i czekaliśmy aż otworzą drzwi ,drzwi otwarto o 6,35 każdy wypoczęty wyrwał jak z kopyta ja też i na początku nawet nie szukałem strzałek bo wszystcy szli w jedną stronę. Po godzinie dopiero się grupa zaczęła rozpadać, ale już wtedy było się na szlaku .Ja po pierwszych siedmiu km zrobiłem sobie przerwę w Willalbilla,drugi postój zrobiłem w Tardajos i potem w Rabelas las Calzadas ,droga mnie nie rozczarowała bardzo dobrze mnie się szło tylko plecy coraz bardziej bolały. I oczywiście co miasteczko to zbierałem pieczatki to ze sklepu to z baru to z alberge myślałem że im wiecej pieczątek tym lepiej .Po dojsciu do Hornilos del Camino a było południe, sporo pielgrzymów już zatrzymało się na nocleg ja sobie zrobiłem przerwę obiadową ,a że to była niedziela więc msza byla o 12 tej na którą poszedlem. I tu spotkało mnie przeżycie którego nie zapomnę do końca swoich dni, w kościele było chyba siedmioro starszych Hiszpanów ja i jeszcze jeden pielgrzym i ksiądz staruszek. Który zaczął odprawiać mszę, po podniesieniu poszedłem do komuni i po przyjęciu opłatka i powrocie do ławki gdy klęknąłem ,bez powodu zczeły mnie płynąć łzy z oczu i to strumykiem że nie nastarczyłem wycierać i wtedy pomyślałem że to moje grzechy wypływają ze mnie, takiego przeżycia nie mialem nawet na pielgrzymkach na Jasną Górę, których odbyłem jedenaście wtedy też poczułem obecność Boga w tym małym kosciółku. I to poczułem jak by stanął obok mnie a może to był Św Jakub nie wiem wiem, tylko że odczułem obecność, kogoś wielkiego a łzy w drodze do Santiago jescze popłyneły mnie z oczu bez powodu cztery razy, po drodze, ale o tym dalej .Po mszy i zrobieniu sobie posilku w alberge ruszyłem dalej, było coś koło drugiej,po drodze spotkałem tą koreankę która znalazła mój śpiwór i go mnie oddała i już z nią doszedłem do San Bol alberge okresowo otwartej od maja do października. Tam zrobiłem dość długi odpoczynek bo plecy bolały coraz bardziej ja wtedy myślałem że to nie od plecaka a po prostu od nieprzyzwyczajenia w alberge San Bol było dużo cienia dużo chłodnej wody, źródełko obmurowane a woda smakowała jak nektar, po odpoczynku ruszyłem dalej .Za towarzysza mialem Niemca i doszedłem do Hontanas goniłem tak bo chciałem gdzieś koło 15 ,lub 16 lipca być w Santiago. By trzy dni przeznaczyć na dojscie na Fisterre. tak minął mnie dzień drugi .Nawiasem mówiąc Hontanas jest całkiem sympatcznym i miłym miasteczkiem ale nie mam z niego wspomnień po prostu jescze jedno miasto na szlaku gdzie przenocowalem .
krzysztof kiełek :: 02.09.2013 12:48
moje 21 dni camino
Moje camino zaczęło się 29 czerwca 2013 roku z Atapuerci, po półtora dnia i dwóch nocach spędzonych w busie, wyruszyłem rano do Burgos. W czasie drogi w busie plecak zaczął się pruć a kupiłem nowy na alegro i żałuję bo dał mnie się we znaki tak że po czterech dniach musiałem go wyrzucić i kupiłem nowy w sklepie sportowym. To był plecak profesjonalny,ale ten stary szkodę już zrobił tak mnie nadwyrężył mięsnie ramion że już myślałem że nie dojde do Santiago, ale zacisnąlem zeby i w drogę ,i od pierwszego dnia pierwsze przygody idąc do Burgos urwał się trok od plecaka i zgubilem śpiwór a zorientowałem się dopiero wtedy kiedy zrobilem postój na ławce w Burgos, z początku myślałem że to plecy nie są zwyczajne, ale później okazalo się że to coś innego , bo tak mnie zaczeły ramiona boleć. To było jakieś cztery km od centrum ,po odpoczynku ruszyłem za żółtymi strzałkami do alberge i tak się złożyło że trafiłem na fiestę i nie mogłem przejść koło katedry, tylko musialem iść okrężną drogą ale i tak się cieszylem że dotarłem do Burgos. I jeszcze miałem siły spacerowac po mieście ,po dojściu do alberge i zapisaniu się na nocleg wyrobiłem sobie credenciał bo wcześniej nie było gdzie ,gdy zarezerwowałem łóżko wyszedłem do miasta na spacer, pierwsze kroki skierowałem oczywiście do Katedry i muzeum gdzie dostałem pierwszą pieczatkę do paszportu, po zwiedzeniu muzeum za pół ceny bo dla pielgrzymów muzeum jest za pół ceny wyszedłem na plac przed Kadedrę i trafiłem na koniec fiesty, posążek Matki Boskiej był ustawiony na podium i otoczony morzem kwiatów, po zrobieniu kilku zdjęć zacząłem spacerować po Burgos bardzo mnie się spodobało. Po powrocie do alberge przygoda ,znalazł mnie śpiwór otóż jak wyruszyłem z Atapuerci to po drodze minąłem paru pielgrzymów, w tym młodą koreankę która ten mój śpiwór znalazła i po spytaniu czy go nie zgubiłem oddała mnie, podziękowałem serdecznie ucałowalem i uściskałem z radości. Wieczorem poznałem dwie młode dziewczyny z Austrii które poprosiły mnie o otwarcie butelki wina, ja z chęcią to zrobiłem, moim nowym niezbędnikiem podobno legii cudzoziemskiej który nota bene kupiłem też na allegro i tu obciach i konsternacja i ogólny śmiech, gdy korkociąg wkręciłem i pociągnołem żeby wyciągnąć korek ,to korkociąg został w korku a ja z niezbędnikiem w ręku, tak więc przekonałem się że wybierając się na taką pielgrzymkę, trzeba mieć naprawdę dobre i sprawdzone rzeczy i przedmioty a ja miałem wszystko nowe spod igły .Po ogólnym śmiechu i żartach, po wypiciu butelki wina udaliśmy się na spoczynek, bo na następny dzień chciałem zrobić trasę z Burgos do Castojerez tak upłynął mnie dzień pierwszy.