09/2016
Moja Droga
« Starsze wpisy |
Paweł Łączkowski :: 06.09.2016 11:11
Esencja... ps. Już nie będę Was męczył; Dziękuję!
Na koniec ostatnia garść przemyśleń. Droga do SdC jest zupełnie inna od znanych nam w Polsce pielgrzymek. Tam idziesz sam. To głównie dlatego, że każdy ma nieco inne tempo marszu. Patryk z Kanady powiedział mi, że idąc wolno, męczy się bardziej, niż zasuwając swoim tempem. To zrozumiałe. Ja szedłem wolniej. Choć, jak twierdzi Agnieszka, szło mi przez lwią część Drogi „nadspodziewanie dobrze”, fizyczny i psychiczny kryzys nadszedł pod koniec, choć zmęczenie prawej nogi było zapewne skutkiem wysiłku całej wyprawy.
Polubiłem żółte strzałki. Malowali je bezimienni dla mnie ludzie. Te strzałki prowadziły do celu, przez analogię myślę, że inni ludzie często prowadzą nas do Jezusa.
Życie ludzkie składa się z wielu cudów, nieomal codziennie. Z tym, że zabiegani nawet ich nie dostrzegamy. Na Camino było inaczej. Stale spotykały mnie nadzwyczajne zdarzenia. Gdy byłem głodny - nadjechał samochód piekarni i mogłem kupić bagietkę. Gdy było mi źle, Hiszpan zaśpiewał Mazurka Dąbrowskiego. Gdy nie miałem noclegu, pojawił się Knut z Grenlandii. By dojść, dostałem kije. Na ostatniej prostej jak anioł opiekował się mną Jacek.... Dziękuję Bogu za wszystko, za wszystko, co mi dał, bym mógł dojść.
Jezus jest Drogą! Drodze trzeba zaufać!!
PS Kulałem po powrocie przez trzy miesiące :)
Komentarze (1): Pokaż/ukryj komentarze »
- Gośka :: 20.10.2018 19:45 Jeszcze raz podkreślę- świetna relacja. Mam sporo pytań tzw. organizacyjnych. Napisz więc, czy możesz i chcesz mi odpowiedzieć. Najlepiej byłoby mailowo. Pozdrawiam.
Paweł Łączkowski :: 05.09.2016 09:09
Osiągnięcie celu powoduje... zagubienie :)
Dzień dwudziesty dziewiąty, 2 października, czwartek, z Monte do Gozo do Santiago de Compostella 7 km. Bez żalu żegnamy Monte do Gozo, trochę z powodu niemiłego kapłana. Idę z Jackiem, który co kilkanaście metrów zwalnia, pozwala się dogonić. Twierdzi, że odpowiada mu takie powolne wejście. Z ciemności wchodzimy do miasta, początkowo przy światłach, później po brzasku zaczyna się dzień. Jacek po drodze zamawia miejsce w hostelu, ma zamiar zostać w Santiago jeszcze dzień. Ok. 9.00 wchodzimy na plac przed katedrą. Jesteśmy!!! Dzwonię do żony i przyjaciela. Agnieszka krzyczy zadowolona: "Hurraaa!”. Pyta mnie, czy się cieszę, czy jestem szczęśliwy. Szczerze odpowiedziałem, że... nie wiem... Jestem zagubiony... Osiągnąłem cel... A przyjaciel skomentował: „Aleśmy się z tobą umęczyli pod koniec” :)
Po zebraniu myśli poszliśmy z Jackiem najpierw do biura pielgrzyma, a później oddać plecaki do przechowalni, bo do katedry z bagażem nie wpuszczają. W biurze pielgrzyma czekaliśmy długo w kolejce, ze dwie godziny, mimo że okienka obsługiwało kilka osób. Pokazałem mój credencial ze stemplami, które wbijano mi obowiązkowo na każdym noclegu. Zapłaciłem za dwa ozdobne dokumenty compostelki i specjalną tubę, by móc zabrać to do domu. Manewrujemy tak, by dotrzeć na Mszę św. dla pielgrzymów o godz. 12.00. Była bardzo uroczysta, szczęśliwie dla nas zakończona wyjątkowym pokazem bujania olbrzymiej kadzielnicy pod sam sufit bazyliki. Mieliśmy szczęście, bo podobno nie dzieje się tak codziennie. Ale za to nie zwiedzamy wszystkiego, bo i na zewnątrz, i w środku remonty. Szczególne wrażenie robi na mnie nawiedzenie grobu św. Jakuba, idę po schodach wyświeconych, wydeptanych przez setki lat, przez stopy milionów pielgrzymów. Pełen wzruszenia, z pokorą wobec tradycji. A wejście za ołtarz, gdzie można dotknąć z tyłu figurę Świętego, powoduje emocje trudne do opisania. Zachęcam do spojrzenia na zdjęcia, które wszystko mówią - po prostu powiesiłem się na plecach figury świętego :) Powoli kończy się moja pielgrzymka. Spacerujemy po mieście, spotykając Maxymilious i jej ferajnę, czekających na zewnątrz kafejki na swój samolot. Jacek i ja znajdujemy lokalną pulperię, specyficzny lokal, ozdobiony starymi beczkami po winie czy oliwie. Jemy pożegnalne ośmiorniczki. Później jeszcze siadamy na placu, zamyślamy się. Odnajdujemy przystanek autobusowy z którego, po pożegnalnym piwie z Jackiem, sam odjeżdżam na lotnisko.