08/2015
Camino - Droga, która wciąż mnie woła...
« Starsze wpisy | Nowsze wpisy » |
Wiola :: 29.08.2015 13:08
9. Idź dalej...
Castroverde – Lugo 22,2 km
Dziś pospałam ciut dłużej, wychodzę o 7. Nie spieszę się, chcę zatrzymać się w Lugo, a że wczoraj nadrobiłam trochę drogi, to na dziś zostało mi tylko nieco powyżej 20 km. Zastanawiam się czy iść szosą, czy jednak wejść na szlak, obawiam się błota po wczorajszym popołudniowym i nocnym deszczu. Ostatecznie jednak decyduję się iść szlakiem, przecież w końcu po co tu jestem? Chcę iść wytyczonym, „prawdziwym” szlakiem Camino, nie chcę znów zbaczać i szukać udogodnień.
Początkowo asfaltową ścieżką, potem wzdłuż jakiejś łąki…
… a potem już głównie leśnymi ścieżkami przemierzam kolejne kilometry, mijając małe wioski.
Co jakiś czas pojawiają się stare pielgrzymie krzyże. Jak długo tu stoją? Iluż ludzi zatrzymywało się przy nich na chwilę modlitwy i zadumy? Krzyż – Drogowskaz na Drodze Życia…
Za horyzontem
krzyża
jest dal
nieogarnięta myślą
w słowie niezamknięta
święta
ks. Marek Chrzanowski
W Gondar jest samoobsługowy full serwis dla głodnych i spragnionych pielgrzymów, jest nawet zlew i mikrofalówka. Przecieram oczy ze zdumienia. Jak to, to tak może być? Ładne krzesełka i stoliki, nic nie jest zniszczone, nie wysprejowane ściany, czysto i przyjemnie. W naszej polskiej mentalności to zdumiewające, że to sobie tak stoi i nikt tego nie zniszczył. Może wstyd tak myśleć, ale czy u nas byłoby to możliwe?
Za Gondar przez niedługi czas idę asfaltem. Wokół cisza, spokój i sielskie widoki na pola i łąki...
Potem przechodzę obok, nie jestem pewna, ale wygląda to jak kopalnia wapienia…
…a potem mijam soczyście zieloną łąkę…
…i znów skręcam w przyjemną leśną ścieżkę…
„Idę sobie drogą taką
Jaką wolny sam obrałem
Idę, śpiewam dumny z tego
Że swej duszy nie sprzedałem.
(…)
A ja sobie idę i wybijam takt
I czuję się wolny, wolny jak ptak
I wiem, że mi więcej do szczęścia nie trzeba
Prócz dachu nad głową i kromki chleba”
Dom o zielonych progach „Idę”
Po chwili oczy wędrowców cieszą dzikie róże
9. Idź dalej
“Nawet, kiedy dopadnie cię kryzys, zawsze znajdziesz jakieś wyjście, aby iść dalej.”
Kolejne jakże prawdziwe przykazanie pielgrzyma. Jak bardzo ważne jest trwanie na obranej Drodze, niejednokrotnie pomimo wielu przeciwności.
Siłą pielgrzyma są nie tylko fizyczne umiejętności pokonywania kolejnych kilometrów, ale przede wszystkim jego serce. To właśnie serce jest siłą napędową pielgrzymowania… Chwile trudu, bólu, kryzysu czy nawet psychicznego zniechęcenia, to także elementy pielgrzymiego życia… W takich chwilach to właśnie serce (rozumiane bardzo szeroko) nie pozwala odpuścić, zrezygnować, poddać się, ale pcha wciąż naprzód, czasem nawet trochę wbrew sobie i pomimo wszystko każe iść dalej…
Wędruję dalej to polną drogą...
...to znów lasem.
Gdy szlak łączy się z szosą, rzeczywiście, tak jak wspomina Przewodnik, przez dłuższy czas idę szosą, tu oznakowanie mogłoby być lepsze. Za Carbalido skręcam w prawo do Luzuri, ale tu na szczęście są wyraźne żółte strzałki, nie ma problemu.
Pojawiające się rumianki przywodzą na myśl Polskę i nasze również piękne urumiankowane łąki
Po chwili, po raz n-ty dzisiaj, wędruję wspaniałą leśną ścieżką.
Szlak wiedzie nad autostradą...
...a dalej spokojną drogą w stronę Lugo.
Na przedmieściach miasta mam jeszcze okazję zachwycać się pięknymi kwiatami…
… a po następnych kilku minutach marszu pojawia się stary rzymski most i zabudowania miasta.
Po wejściu do Lugo studiuję zamieszczoną gdzieś na budynku mapę i zanurzam się w miejski zgiełk.
Szczerze mówiąc nie lubię wędrować przez duże miasta. Ta miejska przestrzeń, gwar, słyszany wokół obcy język, konieczność bacznego wypatrywania znaków Camino, które czasem są strzałkami czy słupkami, czasem muszlami na chodniku, a czasem w ogóle nikną z oczu, to wszystko na początku mnie przytłacza. To takie pierwsze zderzenie z większym miastem, ale potem gdy człowiek się z nim oswoi, jest już całkiem sympatycznie :)
W końcu przez bramę przekraczam mury starego miasta i odnajduję albergę.
Spotykam tu znajomych Francuzów i chłopaka od żółtej parasolki i razem oczekujemy na otwarcie albergi.
Wkrótce możemy się zadomowić. A tutaj ups prysznice bez zasłonek. Nie potrafię tego pojąć, w XXI wieku, w cywilizowanym kraju, w dużym mieście, takie dziwne niespodzianki. Skwapliwie korzystam z tego, że jeszcze nie ma zbyt wielu pielgrzymów i zanim zrobi się tłok, udaje mi się w samotności zażyć kąpieli.
Po południu szkoda „tracić” czas na odpoczywanie w łóżku. Niech spacer i zwiedzanie miasta, będą innym rodzajem relaksu :)
Szlak Jakubowy wyznaczają tu muszle na chodniku...
Wąską uliczką zmierzam w stronę centrum starego miasta...
Wieże Katedry Santa Maria strzelają wysoko w błękit nieba...
Wieczorem w końcu mamy możliwość uczestniczenia we Mszy Świętej....
Na tyłach Katedry niesamowite wrażenie robi "pojazd", domyślam się, że wykorzystywany podczas procesji z Najświętszym Sakramentem...
Całości zwiedzania Lugo dopełnia przyjemny spacer po murach starego miasta...
... oraz za murami.
Lugo to sympatyczne miasto, założone p.n.e., z piękną Katedrą i murami miasta pamiętającymi jeszcze czasy rzymskie. Będąc na Camino Primitivo warto zabawić tam dłuższą chwilę :)
Wieczorem, po powrocie do albergi, zauważam, że jest tu sporo ludzi. To ciekawe, bo poprzedniego dnia w Castroverde było nas tylko 9 osób. Część zapewne nocowała wcześniej w Cadavo i dobiła dziś dłuższy etap do Lugo. Spotykam więc sporo znajomych pielgrzymów. Niemniej jednak są też nowe osoby, które dopiero zaczynają swoje Camino, wszak Lugo to 100,5 km do Santiago - punkt startowy dla wielu turysto-pielgrzymów.
Komentarze (2): Pokaż/ukryj komentarze »
- maria :: 08.11.2018 19:48 Czytam Twój blog z zaciekawieniem. Jednak ostatnie tutaj zdanie nie podoba mi się-dlaczego oceniasz ludzi którzy przechodzą te wymagane 100 km z takim lekceważeniem i pogarda "turysto-pielgrzymów". Ja też przeszłam Camino 120 km, jestem po operacji kolana, było mi bardzo trudno przejść te 120 km. Ale nie czuję się turysto-pielgrzymem, ale Pielgrzymem. Szłam sama, sama dźwigałam plecak, czasami kolano mi tak dokuczało, że łzy same leciały z oczu. Ale zawierzyłam, zaufałam i dałam radę. Tak, więc, jeżeli nie znasz przyczyny to nie pogardzaj, nie czuj się lepsza od innych.
- Wiola :: 12.11.2018 16:08 Droga Mario, może nie wyraziłam się zbyt dokładnie. Zwróć proszę uwagę, że napisałam "wielu" a nie "wszystkich". Zdarza się, że na tych ostatnich 100 km spotykamy "turysto-pielgrzymów". Może zabrzmiało to z mojej strony zbyt sarkastycznie, ale na pewno nie jest wynikiem pogardzania z mojej strony czy czucia się lepszą, bo tak po prostu nie jest. Szkoda że tak źle mnie oceniłaś. Na ostatnich 100 km jest zdecydowanie więcej ludzi niż wcześniej i część z nich (podkreślam: część, niektórzy, a nie wszyscy) traktują to jako pewnego rodzaju zabawę, sport, tanie wakacje czy co tam jeszcze można wymyśleć. Ale też mają prawo iść i być na Camino, choć ja wcale nie muszę tego rozumieć. Chylę natomiast czoła przed wszystkimi, którzy pokonują własne słabości, dźwigają plecak i wędrują kilometr po kilometrze, choć czasem może kosztuje to sporo wysiłku i samozaparcia, niezależnie od ich światopoglądu ani od tego czy przeszli kilkadziesiąt, sto czy osiemset albo kilka tysięcy kilometrów. Bycia pielgrzymem nie mierzy się ilością kroków, ale tym co mamy w sercu, jak zachowujemy się w Drodze i jakie świadectwo po sobie zostawiamy. Cieszę się, że pomimo problemów z kolanem, podjęłaś trud tej wspaniałej Drogi, że udało Ci się pielgrzymować i dojść do św. Jakuba. Buen Camino :)
Wiola :: 22.08.2015 17:34
8. Idź z wdzięcznością...
Padron – Castroverde 33 km
W nocy padało, rano też. Ociągam się z wyjściem, licząc na to, że może przestanie padać. Niewielki, ale jednostajny deszczyk raczej nie wróży, by miał szybko ustać. Trudno, zakładam więc pelerynę i wychodzę… a po kilku minutach przestaje padać. No tak… Jeszcze niejeden raz dzisiaj będę się szamotać z peleryną. Wbrew pozorom, wcale nie jest tak łatwo bez niczyjej pomocy założyć pelerynę tak by dobrze ochraniała plecak.
Witają mnie ścielące się w dolinach mgły…
Wchodzę na wyznaczony szlak Camino, który za Padron biegnie wąską ścieżką i po kilku kolejnych minutach już wiem, że to był duży błąd. Trzeba było się wycofać gdy tylko zobaczyłam te wysokie trawy, trzeba było, zamiast szlakiem, iść szosą. Nic nie pomogły stuptuty, które przezornie założyłam przed wyjściem. Ilość wody, która w trakcie deszczu osiadła na źdźbłach i kłosach bardzo szybko pokonuje moje zabezpieczenia. Bardzo wysokie mokre trawy, obijając się o nogi, zostawiały na udach i kolanach krople deszczu, a te z kolei ściekały w dół, umiejętnie znajdując sposób, by wcisnąć się pod ochraniacze i dalej ściekać wprost do butów. Trawy sięgające chwilami powyżej pasa i ociekająca z nich woda… a teraz w butach chlup, chlup, chlup…
Gdy tylko szlak styka się z szosą, powracam na asfalt, ale jest już po temacie – w butach chlupie. No ale przynajmniej nie ściekają tam kolejne porcje wody. Perspektywa całego dnia w tak przemoczonych butach nie nastraja mnie optymistycznie. Nie ma wyjścia, trzeba iść dalej i nie ma co dłużej nad tym rozmyślać, co nawet prawie mi się udaje. Zamiast na mokrych butach, skupiam się na mgłach, snujących się w dolinach…
Gdzieś w okolicach Vilardongo próbuję jeszcze powrócić na szlak, ale pojawiające się po chwili ścieżki przez wysokotrawiaste łąki, tym razem skutecznie zawracają mnie w stronę asfaltowej drogi. Muszę jednak przyznać, że pielgrzym, którego akurat tam spotkałam, mężnie zanurzył się w te trawy…
Idę dalej szosą… jest jakoś nieswojo bez żółtych strzałek i bez słupków, ale cóż zrobić. Śledzę uważnie mapkę w przewodniku i położenie drogi względem szlaku.
A po mojej lewej stronie nadal rozpościera się morze mgieł...
8.Idź z wdzięcznością
„Sens wszelkich uciążliwości Drogi odkryjesz później.”
Rzeczywiście, przykazanie idealnie pasujące do dzisiejszego dnia. Łatwo jest czuć w sercu wdzięczność, gdy wszystko jest ładne, łatwe i przyjemne, gdy wszystko idzie „jak po maśle”. Trudniej o wdzięczność, gdy napotykamy na trudności, niepowodzenia, gdy coś staje się uciążliwe i nie takie, jakbyśmy chcieli. Ale czy chodzi o to, by było zawsze „po naszemu”? Chyba nie…
Camino uczy nas, że każdy trud, każda niedogodność, każde niespełnienie naszych wyobrażeń, jest nam jak najbardziej potrzebne. Nawet jeśli na początku tego nie rozumiemy, to wcześniej czy później, odkryjemy tą prawdę, zrozumiemy, że właśnie te trudności mają sens, że nas ubogacają i przynoszą piękne owoce.
Więcej nawet – Camino uczy nas przeogromnej wdzięczności za różne uciążliwości, jakich doświadczamy w czasie Drogi. Nieraz zdarza się, że ta wdzięczność przychodzi z czasem, odkrywamy ją dopiero później, do tego też musimy dorosnąć. I wielu, wielu pielgrzymów nie chciałoby zmienić ani jednej chwili tej wędrówki, bo Camino to Droga skrojona wprost dla nas, ze wszystkim co nam niesie…
Cieszę się, że niedaleko idzie dwójka znajomych pielgrzymów. Suche spodnie, suche buty – szczęściarze, szli od początku szosą :)
Przed Montouto pojawia się oznakowanie wprowadzające z powrotem na szlak. Zastanawiamy się co robić. Według mapki, na kolejnym etapie, szosa sporo oddala się od szlaku, co pewnie wiązałoby się z nadłożeniem kilku kilometrów. A poza tym chciałabym zobaczyć znajdujący się tam dawny szpital dla pielgrzymów. Tym razem decyduję się na wędrówkę szlakiem. Francuzi, widząc mapkę, też wybierają ten wariant i dość szybko znikają mi z oczu. Mają niezłe tempo ;)
Początkowo ostro pod górę… skąd jeszcze piękniej wyglądają mgły poniżej.
A potem już widać szczyt, dawną kaplicę…
… i stary szpital, który ponoć był jeszcze czynny na początku XX wieku.
Jest przepięknie
rankiem
w zachwycie mgieł
zastygła ulotnie
łza
anioła
przycupnęła na chwilę
drgnieniem wieczności
w kropli rosy
zamykając świat
Dalej szlak prowadzi w dół, przyjemną ścieżką przez las, co jakiś czas odsłaniając piękne widoki.
Żeby nie było zbyt łatwo, potem znów mam powtórkę z porannej rozrywki, leśna droga zmienia się w wąską ścieżkę poprzez wysokie trawy. Nie dość, że są mokre to jeszcze chyba kwitną, na wilgotnym ubraniu, rękach i nogach pozostawiają mnóstwo jakiś pyłków. Muszę wyglądać „zjawiskowo”, heh ;)
W barze w Paradavella spotykam porannego pielgrzyma, który dzielnie cały czas szedł szlakiem. Wcześniejsze, poranne trawy, dały mu trochę w kość, biedak jest o wiele bardziej mokry niż ja. Ale to nie mąci jego pielgrzymiej radości, szczerzy zęby w szerokim uśmiechu znad obfitego śniadania ;) Jak miło jest spotykać takich pozytywnych ludzi
Przewodnik przestrzega, że dalej podczas deszczu może być ogromne błoto. Jako, że wczoraj po południu i w nocy sporo padało, wnioski nasuwają się same. Jestem już nieco zmęczona po dzisiejszych trawiastych wojażach, nie mam ani siły ani ochoty jeszcze zmagać się z błotem. Przemoczone buty i piekące stopy też nie ułatwiają marszu. Nie decyduję się ponownie wchodzić na szlak, lecz stosuję się do wskazówki z Przewodnika – w tych okolicznościach lepiej podążać szosą.
Ledwo doczłapałam się do A Lastra. Tutaj zatrzymuję się w napotkanym barze. Przygotowanie kawy trwa w nieskończoność. Dziwne to wszystko, jestem jedynym a jakby nieproszonym gościem. Nie podoba mi się to, że kawa jest robiona na zapleczu, lubię widzieć co mi wlewają do filiżanki. Zresztą zawsze spotykałam się z tym, że kawa jest przygotowywana przy barze, tym bardziej więc dzisiejsze zachowanie właścicieli wydaje mi się dziwne. No ale jak mam wyrazić swoje wątpliwości po hiszpańsku? Ostatecznie jednak biorę tą kawę, ciastko i siadam przed barem, by choć na chwilę zdjąć mokre buciory. Dłuższa chwila błogiego odpoczynku i kawa, dodały mi nowych pokładów sił i chęci do wędrowania. Ruszam więc dalej. Idę znowu szosą by ominąć błoto, przed którym przestrzega Przewodnik.
Za Fontaneira ponownie wkroczyłam na wytyczony szlak Camino, by ten ostatni etap przed Cadavo przejść już prawdziwym szlakiem. Ten odcinek to bardzo przyjemna wędrówka w dół, z wciąż pięknymi widokami.
A tu taki szczyt z chmur
Czasem pojawiają się roje "wściekłych" much, niemalże jakby chciały mnie zjeść. Jak się później okazało, to chyba była zapowiedź zbliżającego się deszczu, o czym na szczęście w tym momencie jeszcze nie wiedziałam.
A do Santiago pozostało tylko 135 km, jest już coraz bliżej
Wczoraj była taka piękna Msza Święta i jeszcze przed błogosławieństwem piękna modlitwa Psalmem Pielgrzyma.
„Pan jest moim Pasterzem, nie brak mi niczego. (…)
Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach (…)
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach (…)”
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach… Choć dziś dzień niejednokrotnie obfitował w trudności, choć czasem inaczej od moich wyobrażeń i tak „nie po mojemu”, to tak naprawdę nie chciałabym zmienić ani jednej chwili. Bo te wszystkie momenty radości, zachwytu przyrodą, nielicznych spotkań, ale też chwil trudnych, narzekania, zmęczenia, mokrych traw i przemoczonych butów – to wszystko, to chwile najodpowiedniejsze i najwłaściwsze na dziś. Wszak Bóg „wiedzie mnie po właściwych ścieżkach…”
Z takiej górki schodziło się przyjemnie. A przede mną długa nitka drogi... Uwielbiam taki widok :)
Niebawem pojawiają się zabudowania Cadavo.
Dziś jest niedziela. Z moich notatek wynika, że w Cadavo powinna być wieczorem Msza Święta. Na miejscu dowiaduję się jednak, że była wcześniej, w południe. No tak, po hiszpańskojęzycznych stronach w internecie poruszam się trochę po omacku i jak widać, nawet translator czasem zawodzi.
W takim razie zmieniam swoje plany co do dzisiejszego dnia i zamiast zostawać w Cadavo, postanawiam iść dalej do Castroverde. Może tam będzie wieczorna Eucharystia? Później okazało się, że jednak też nie i o niedzielnej Mszy Świętej mogę jedynie pomarzyć. Jak to dobrze, że byłam chociaż wczoraj w sobotni wieczór…
Bardzo przyjemna droga, ponad 8 km, początkowo asfaltową ścieżką, a potem głównie lasem. W tym czasie deszcz kilkakrotnie drwi sobie ze mnie, zaczyna mżyć, czekam trochę, ale pada coraz mocniej, wyciągam pelerynę, szamoczę się z nią i kiedy wreszcie udaje mi się odpowiednio ją założyć – przestaje padać. I tak kilka razy. Rzeczywiście, dzisiejszy dzień to istna szkoła cierpliwości ;)
W końcu w okolicach Vilabede zaczyna naprawdę mocno padać, zza gór wyłaniają się czarne chmury i dochodzą złowieszcze pomruki.
Przyspieszyłam więc kroku jak tylko potrafiłam najszybciej, coraz wyraźniejsze grzmoty motywowały mnie aż nadto. Już nawet nie przeszkadzała mi ulewa, pragnęłam tylko zdążyć uciec przed zbliżającą się burzą. Uff, udało się…
Alberga w Castroverde jest świetna, nowa, dużo przestrzeni, piękne łazienki, dwa duże dormitoria, nie ma ciasnoty, jest bardzo przyjemnie. Oczywiście jest też ładna kuchnia, ale prawie bez wyposażenia, jeden garnek, jeden talerz, jedne sztućce.
A pielgrzymów jest niewielu, 8-9 osób. Inni idący godzinę czy dwie później, wobec powyższych okoliczności pogodowych pewnie zatrzymali się we wcześniejszym Cadavo. Po raz pierwszy spotykam tutaj pewną Holenderkę, która łączy Camino del Norte z Primitivo. A reszta to już znajoma pielgrzymia brać. Tak mało osób w dużej alberdze – jest cicho, kameralnie, naprawdę można wypocząć, co jest błogosławieństwem po dzisiejszym niełatwym dniu. Pieczołowicie zajmuję się stopami - piekły mnie w tych mokrych buciorach i obawiałam się, co zobaczę po kąpieli. Na szczęście były tylko lekko odparzone, żadnych pęcherzy, super. Po odpowiednim nasmarowaniu, zażyciu świeżego powietrza i nocnym odpoczynku będą "jak nowe" ;)
Wieczorem, wygłodniali, co i rusz sprawdzamy pogodę za oknem. W końcu trochę się przejaśnia. Skwapliwie z tego korzystamy, razem z dziewczynami z Litwy i chłopakiem od żółtego parasola wyruszamy na poszukiwanie kolacji i przy okazji na mały spacer po miejscowości. Okazuje się, że jedna z dziewczyn, Bożena, ma polskie korzenie i perfekcyjnie mówi po polsku. Wspaniale :) To niesamowite słuchać o tym jak na Litwie, w rodzinnych domach dba się o zachowanie ducha polskości...
Dzisiejszy dzień przebiegał pod hasłem "po raz pierwszy na Camino". Po raz pierwszy na Camino tak mi chlupało w butach, że aż przysłowiowo mogłabym wylewać wodę. Po raz pierwszy na tak długo pozostawiłam szlak, by iść wzdłuż szosy. Po raz pierwszy szłam w takiej ulewie, ale na szczęście nie przemokłam, plecak i jego zawartość pozostały suche.
Mimo wszystko, to był i tak piękny dzień
Wiola :: 16.08.2015 11:37
7. Idź uważnie...
Castro – Padron (Fonsagrada) 24 km
Spało nam się wyśmienicie. Małe pokoje, w naszym akurat same kobiety, nikt nie chrapał, jesteśmy super wypoczęte :) Z ochotą witam poranek i przed 7 wyruszam na szlak. Jest piękne niebo, zapowiada się ładny dzień.
Szkoda, że nie ma tu Cris. Jesteśmy w kontakcie, ale już wiemy, że jednak się nie spotkamy. Nogi Cris wciąż nie mają się lepiej, nawet te kilka dni odpoczynku nie przyniosło poprawy, a przynajmniej nie na tyle, by mogła podjąć dalszą wędrówkę. Musi wracać do domu. Jaka szkoda…
Idę pięknymi leśnymi tunelami... wśród porannych ptasich śpiewów.
Czasem drzewa przerzedzają się na tyle, by móc zachwycać się pięknem krajobrazu i nastającym właśnie dniem. Słońce powoli wynurza się zza gór...
Cudowny wschód słońca...
Dalej wędruję lasem i przechodzę obok kaplicy San Lazaro, oczywiście jest zamknięta. Prześwitujące pomiędzy liśćmi promienie słoneczne radośnie "uśmiechają się" do mnie na murze kaplicy i na trawie.
Wkrótce dochodzę do szosy, skąd zaczynam lekko iść do góry.
Podziwiam krajobrazy wokół i niewielkie mgły tańczące w dolinach.
Spory kawałek idę szosą. Wokół cisza, spokój, czasem przemknie tylko jakiś samochód.
Błękit nieba idealnie współgra z zielenią i pojawiajacymi się żółtymi żarnowcami...
Za Penaflor, ku mojej radości, szlak wiedzie już polną drogą...
Cudowna górska droga, wspaniałe mozolne wędrowanie do góry. Pogoda idealna, świeci słońce, jest bajecznie. Zdobywam wysokość kierując się na Puerto del Acebo.
W okolicy zaczynają dominować żarnowce. Jest przepięknie: żółto-zielono-niebiesko
Tymczasem droga doprowadza mnie do ogrodzenia, ale słupek i wymalowane na sztachetkach strzałki doskonale pokazują, którędy iść.
Znany himalaista, George Mallory, na pytanie dlaczego chodzi po górach odpowiedział: „Bo one po prostu są.” Wiele razy powtarzałam jego wypowiedź, gdy ktoś nie mógł zrozumieć, dlaczego tak kocham nasze Tatry. Potem, kiedy odkryłam i zakochałam się w Camino, tak trochę przewrotnie odpowiadałam wszystkim sceptykom moich wędrówek szlakiem św. Jakuba. Dlaczego idę na taką pielgrzymkę, poświęcam mnóstwo urlopu, jadę tak daleko, by w zmęczeniu pokonywać kolejne kilometry i to na dodatek pieszo, dlaczego idę Camino? Bo ono po prostu jest, dlatego Najprostsza odpowiedź ;), choć rzeczywisty sens kryje się oczywiście znacznie głębiej.
Radości wędrowania nie zrozumie ktoś, kto spędza cały urlop smażąc się na plaży albo wylegując przed telewizorem. Ot, takie moje małe dzisiejsze refleksje.
Idę górską drogą, mozolnie pod górę, w zmęczeniu i… jestem szczęśliwa. Tak po prostu
Dziś po drodze kilkukrotnie spotykam czworo poznanych już wcześniej pielgrzymów. Panowie dzisiaj postanowili iść razem i co jakiś czas wzajemnie się mijamy. Mam takie poczucie jakby otaczali mnie „bratersko-ojcowską” duchową opieką, chwile spotkań upływają nam w atmosferze wzajemnej życzliwości i uśmiechu.
A tak oto przedstawia się pomysłowość na przytroczenie do plecaka różnych niezbędnych rzeczy z pielgrzymiego ekwipunku. No i ta duża żółta parasolka, która początkowo budziła moje zdziwienie (no bo jak to tak, na Camino z parasolem?), a z której de facto któregoś następnego dnia nawet przez chwilę skorzystałam :D
O godz. 10 osiągnęłam przełęcz, idealna pora na śniadanie i kawę w tutejszym barze.
El Acebo to już Galicja, następuje więc zmiana oznakowania. Trzeba przyzwyczaić się do tego, że teraz odwrotna strona muszli wskazuje kierunek. Dobrze, że początkowo oprócz muszli, jednocześnie są też strzałki, to daje czas, by zmienić w głowie sposób odbierania znaków drogi i przywyknąć do „odwrotnego” oznakowania.
Po krótkim odpoczynku wyruszam dalej. Panowie zostają jeszcze w barze, ale wiem, że niebawem mnie dogonią.
Dalsza wędrówka jest samą słodyczą…
Serce wyrywa się ku Niebu z uwielbieniem i ogromną wdzięcznością za ten piękny świat.
"(…) stąd do ziemi dalej niż do gwiazd
zachwytu swego nie wysłowisz.
Rosną skrzydła u ramion
czas się w wieczność przemienia
góry i wolność dokoła
chyba dostąpimy tu wniebowstąpienia"
SDM "Ballada z gór"
Czasem pojawiają się inne strzałki, takie słoneczne :)
I oczywiście mija mnie wspomniana wcześniej czwórka pielgrzymów.
7. Idź uważnie
„Jeśli idziesz świadomie, zaakceptujesz Drogę, jaką ona jest. Trzeba przejść długi (czasowo) proces poznawczy, aby to zrozumieć.”
Być uważnym to dostrzegać wokół piękno przyrody i drugiego człowieka… to słuchać, co dzieje się w naszej duszy… To także nie przegadać drogi, umożliwić by przeniknął nas duchowy wymiar wędrowania... To w końcu także bycie wyczulonym na problemy i potrzeby współpielgrzymów... Iść świadomie to cieszyć się każdą chwilą, każdym krokiem i każdym oddechem… to także otworzyć swoje serce i pozwolić, by kształtowała je Droga, z całym jej bogactwem… To wszystko nie dzieje się tak ot, jak za pstryknięciem palcem. Potrzeba czasu, by wiele z tych aspektów dojrzało w nas w czasie Drogi…
Jest coś takiego w Camino, że uczy nas ono całkowitej akceptacji każdego dnia i Drogi, ze wszystkim co nam niesie… a to z kolei daje nam przeogromną radość :)
Ależ wspaniale… Jak co dzień, dziś również nie sposób nie zachwycać się cudami natury. Piękna przyroda, śpiewające ptaki i kolorowe motyle...
Mnóstwo radośnie fruwających motyli upiększa dzisiejszą wędrówkę.
Pogoda zaczyna się zmieniać. Pojawia się coraz więcej chmur. Ale wędrówka nadal jest bajeczna :)
Oprócz wspomnianych motyli, towarzyszą mi również ptaszki, a jakże :)
Jest coraz więcej chmur, słońce skryło się już na dobre. Na horyzoncie pojawia się Fonsagrada.
Nie zatrzymuję się w mieście, idę ok. 1,5 km dalej do Padron.
Mimo, że jest już popołudnie, w alberdze nie ma nikogo, ale na drzwiach wisi kartka z numerem telefonu. Hmm, no to dzwonię. Jakim cudem udało mi się porozumieć mieszanką hiszpańsko-angielsko-polską tego nie wiem, grunt, że mogę wejść i się rozgościć.
Niebawem docierają kolejni pielgrzymi. To są właśnie uroki Camino Primitivo, w przeważającej większości już się znamy. Im dłużej jestem na szlaku, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że spotkam jeszcze nie widzianego pielgrzyma. Niezbyt częste usytuowanie alberg i stosunkowo niewielka liczba pielgrzymów, sprawiają, że prawie wszyscy się znamy, a to rodzi poczucie więzi wspólnoty.
O 17 zjawia się hospitalero i dopełniamy formalności.
Chmurzyło się, padało, potem przejaśniało się i znów padało. Istny popołudniowy „zawrót głowy” dziś na niebie.
Korzystając z takiej chwili przejaśnienia, wieczorem wybrałam się z powrotem do Fonsagrady. Spotykam tu wiele znajomych osób. Po tygodniu pielgrzymowania nareszcie mamy możliwość uczestniczenia we Mszy Świętej. Po Eucharystii następuje błogosławieństwo pielgrzymów. Jakże bardzo było nam tego potrzeba… Stajemy wokół ołtarza, każdy przedstawia się skąd jest i… otrzymuje tekst psalmu „Pan jest moim Pasterzem” oraz tekst błogosławieństwa i modlitwy w swoim ojczystym języku. To było cudowne, w wielu językach jednocześnie, wielka moc szczerej modlitwy zanoszonej z głębi pielgrzymich serc… W niejednym, zwłaszcza kobiecym oku, zalśniła łza wzruszenia…
„Panie, Ty strzegłeś swojego sługi Abrahama na wszystkich jego drogach. Ty przeprowadziłeś suchą ścieżką przez morze synów Izraela. Przez gwiazdę wskazałeś Mędrcom ze Wschodu miejsce narodzenia Chrystusa.
Prowadź także tych zgromadzonych tutaj wiernych w ich pielgrzymce do Świętego Jakuba. Obroń ich od wszelkich niebezpieczeństw i zachowaj od wypadków. Prowadź ich szczęśliwie do celu ich podróży i pozwól w zdrowiu wrócić do domu. Pozwól im wreszcie osiągnąć cel ich ziemskiej pielgrzymki i doprowadź ich do życia wiecznego. O to prosimy Cię, przez Chrystusa Pana naszego. Amen.
Niech Pan prowadzi was na waszej drodze i uczyni wasze życie świętym i szczęśliwym. Amen.
Niech Pan towarzyszy wam i będzie waszym przewodnikiem. Amen.
Niech On sprawi, abyście drogę, którą rozpoczęliście na tym świecie mogli szczęśliwie dokończyć i zostać przez Niego przyjęci do Nieba. Amen.”
Wiola :: 08.08.2015 15:59
6. Idź długo...
Berducedo – Castro 24,8 km
Wczoraj w Berducedo jadłam kolację z sympatyczną Holenderką, która z powodu braku miejsc w alberdze miejskiej, zatrzymała się w prywatnej, aż 15 euro, szok. Takie ceny za przeciętne albergowe warunki, budzą zdziwienie nawet wśród ludzi zachodniego świata. No cóż, widać jest to niezły interes, gdy miejskie jest już zapełnione, a zmęczeni długą trasą pielgrzymi nie mają już sił, by iść do następnej miejscowości... Holenderka ma swój sposób przemierzania Camino – jeden dzień dłuższy, jeden krótki. I tak na zmianę, o ile oczywiście pozwoli na to rozmieszczenie alberg na trasie. Poznałyśmy się w Borres, wczoraj również przeszła trasę starych szpitali, więc dziś planuje króciutki etap, tylko kilka km do La Mesa. Ja z kolei zamierzam iść dalej, prawdopodobnie już się nie spotkamy, a więc Buen Camino :)
O świcie opuszczam albergę. Najpierw idę trochę pod górę i niebawem z oddali spoglądam na Berducedo.
Wędruję wśród tysiąca żółtych żarnowców…
...a wokół mnie tradycyjnie już, przepiękne widoki
I oczywiście ćwierkający towarzysze drogi
„Chwalę Cię, Panie, całym sercem,
Opowiadam wszystkie cudowne Twe dzieła” (Ps 9,2)
Dziś to rozśpiewane ptaki i piękno przyrody, opowiadają o wielkości Stwórcy, o cudownych Jego dziełach… A serce ludzkie zanurza się w dziękczynieniu i uwielbieniu za te wszystkie cuda…
A tu takie małe ptasie śniadanko ;)
Następnie idę lekko w dół, a potem dłuższy kawałek szosą do La Mesa. Jest tutaj bardzo wietrznie, wręcz zimno. Przejmujący wiatr przeszywa mnie aż do szpiku kości. Zakładam więc kaptur i aby nie myśleć o moich gołych nogach smaganych wiatrem (jestem w krótkich spodenkach), staram się skoncentrować na pięknie krajobrazów :)
W La Mesa szlak jest dobrze oznakowany, wbrew temu co czytałam w internecie. Mijam albergę...
...i zaczynam podchodzenie do góry. Po lewej stronie szumią wiatraki, a ja długo i mozolnie, asfaltową drogą wspinam się do góry.
Słońce toczy bój z zasnuwającymi je, ciemnymi chmurami. Chciałoby troszkę ogrzać pielgrzymów, ale udaje mu się to tylko na chwilkę, póki co, ten pojedynek zdecydowanie wygrywają chmury :)
Po osiągnięciu przewyższenia wchodzę na ścieżkę wzdłuż pastwiska...
...i niebawem po raz pierwszy widzę zbiornik wody.
A potem już idąc ścieżką cały czas naprzeciw zbiornika mogę napawać się tym pięknym widokiem.
Wygląda to fascynująco… choć z relacji wyczytanych w internecie wiem, że czeka mnie dziś ciężki dzień, przecież muszę zejść aż tam, na sam dół. Oby tylko kolana się nie zbuntowały :)
Potem zanurzam się w las, drzewa co jakiś czas rozstępują się ukazując wspaniały widok na zbiornik. W lesie znajduję mnóstwo pięknych, wielkich szyszek.
Droga przez las jest długa, ale całkiem przyjemna. Idę leśnymi ścieżkami i serpentynami, mnóstwo ciszy i spokoju...
6. Idź długo
„Potrzeba dni i tygodni wędrówki zanim znajdziesz właściwą Drogę.”
Potrzeba dni i tygodni wędrówki… No właśnie. Im dłużej idziemy tym lepiej. Potrzeba czasu, by znaleźć właściwą Drogę. Tą Drogą dla każdego będzie coś innego, bo każdy z nas ma swoje sprawy, intencje, pytania… Potrzeba wielu dni, by wrosnąć w Camino, by stać się jego częścią, by ono stało się częścią nas… Potrzeba dni i tygodni, potrzeba wielu kilometrów… m.in. dlatego wracamy na Camino…, dlatego po powrocie do domu marzymy o kolejnym… Niejednokrotnie ograniczają nas zwykłe ludzkie, a przecież ważne sprawy – czas urlopu, praca, finanse, sprawy rodzinne itd. I nie jeden z nas marzy o tym, by kiedyś pójść jeszcze więcej, jeszcze dłużej, może nawet od progu własnego domu…
Idzie mi się bardzo dobrze i wcale nie odczuwam trudu schodzenia w dół. Ostatnie kilkaset metrów trzeba przejść wzdłuż szosy, po drodze jeszcze chwila na tarasie widokowym z doskonałym widokiem na tamę i okolicę.
Kilka minut później jestem już przy tamie i przechodzę na przeciwległy brzeg.
Spojrzenie w dół powoduje szybsze bicie serca. Niezła zjeżdżalnia ;)
Taka ilość schodów przyprawia o "zawrót głowy" ;)
Potem znowu podążam do góry. Od tamy w stronę Grandas idę asfaltem cały czas mozolnie pod górę. Po porannym wietrze od dawna nie ma już śladu. I choć nie ma słońca, jest bardzo, bardzo duszno, a to nie jest sprzyjającym czynnikiem do wędrówki pod górę.
Podziwiam krajobraz i zbiornik wodny z drugiej strony.
Międzyczasie mija mnie poznana wczoraj para z Ukrainy. Są tak samo oblani potem i czerwoni jak ja ;) Żartujemy trochę z tej duchoty i naszych purpurowych policzków. Zawsze powtarzam, że na wędrówkę wolę choćby nie wiem jaki upał czy nawet duszne powietrze, niż deszcz. I tego się będę trzymać. Trzeba się cieszyć, że nie pada – idę dalej
Na ostatnim odcinku 1,5 km szlak Camino skręca w las. Zastanawiam się czy skręcić czy jednak trzymać się szosy i tak dojść do Grandas. Podążam jednak za strzałkami i idę typowo górską, leśną ścieżką, która wyprowadza mnie wprost do Grandas de Salime.
Jest prawie 14, myśl o tym, by wejść do Kościoła okazuje się złudnym marzeniem. Kościół oczywiście jest zamknięty, a szkoda, bo czytałam o pięknym ołtarzu i niespotykanej rzeźbie Chrystusa.
Postanawiam jednak zmodyfikować lekko swoje dzisiejsze plany i zamiast zostawać w Grandas, przejść jeszcze 5 km do Castro. Ale zanim wyruszę dalej, czas na kawę i mały odpoczynek. W pobliżu Kościoła poszukuję baru Occidente, wiem, że pracuje tu Polka. Nie jestem pewna czy to na pewno ta dziewczyna, więc kawę kupuję po angielsku, ale potem już nie wytrzymuję i zagaduję po polsku. Hurra, miła pogawędka w języku ojczystym :)
Niebawem za Grandas zaprasza mnie polna droga wiodąca przez łąki i pastwiska. Słychać tu cudowną cykadę świerszczy i pewnie różnych innych żyjątek. Ooo, mogłabym tak iść bez końca poprzez tą przepiękną muzykę…
To dziwne
że może być takie miejsce
gdzie czas się zatrzymał
jak zmęczony człowiek
gdzie ptaki i świerszcze
grają Panu Bogu
droga tutaj jest ścieżką
ledwie wydeptaną
na trawie widać
krople srebrnej rosy
a ludzie
daleko daleko daleko
ks. Marek Chrzanowski
Klaudia była trochę zaskoczona tym, że idę sama, że nie boję się iść w pojedynkę na tak pustym szlaku jakim jest Primitivo. Czy się nie boję? To nie tak. Czasami się boję. Ale to też jest mój wybór – Camino w pojedynkę to mój sposób przeżywania Drogi.
I jest coś jeszcze, czego zupełnie się nie spodziewałam, a co jest dla mnie wspaniałe na tej Drodze – „zaprzyjaźniam się” z moim Aniołem Stróżem. Na skutek pewnych spraw na początku tego Camino, umacnia się ufność w pomoc mojego Niebiańskiego Opiekuna. Sprzyjają temu godziny samotnej wędrówki, pusty szlak, również chwile niepewności czy zwykłych ludzkich obaw. Nikt mi nie powie, że samotnie wędrująca kobieta, wchodząc gdzieś w ciemny las, ze świadomością że od kilku godzin nie widziała żadnego współpielgrzyma, nie poczuje ani odrobiny strachu. Czasem pojawiają się takie chwile lęku czy niepewności. Jakże bardzo wówczas pomaga wiara…
„Niedola nie przystąpi do ciebie,
a cios nie spotka twojego namiotu,
bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie,
aby cię strzegli na wszystkich twych drogach.” (Ps 91, 10-11)
Dalsza droga wiedzie przyjemnie przez niesamowite tunele drzew.
Albergue w Castro jest wspaniała, 4 pokoje 4 osobowe i aż 4 czyściutkie łazienki, w ogóle jest bardzo czysto i przyjemnie. Hospitalera wspaniałomyślnie najpierw przydzieliła nam pokoje, a wszelkich formalności dopełniliśmy później, gdy każdy odpoczął i wykąpał się. Niesamowita kobieta, całym sercem otwarta na pielgrzymów.
Po południu przyszedł czas na tradycyjny spacer i podziwianie okolicznych krajobrazów
Castro to mała miejscowość. Brak baru i sklepu sprzyja integracji pątników w alberdze.
A wieczorem, wśród ogólnej życzliwości i uśmiechu, wspólna kolacja pielgrzymów dopełnia radości kolejnego pięknego dnia Camino
Wiola :: 02.08.2015 20:17
5. Idź sam...
Borres – Berducedo 27 km
Wczoraj postanowiłam, że jeśli nie będzie padać i pogoda będzie chociaż znośna, to wybiorę wariant Ruta de los Hospitales.
Wyruszam rano, gdy tylko mrok zaczyna ustępować przed nadchodzącym dniem. Większość pielgrzymów jeszcze śpi, ale wiem, że jeśli chcę spokojnie i bez pośpiechu przejść Drogę Starych Szpitali, to muszę wyjść wcześnie. To dość długi odcinek przez góry, właściwie bez domów, baru, źródełka, możliwości noclegu, czegokolwiek. Trzeba pamiętać o tym, by wziąć zapas wody, względnie również żywności, na cały dzień. A więc idę… Na rozstaju dróg mijam odnaleziony wczoraj słupek, dający mi jeszcze możliwość wyboru drugiej drogi. Ale trwam przy swoim wcześniejszym postanowieniu i skręcam w prawo na Hospitales. Potem już prowadzą mnie kolejne słupki…
Trochę się boję, wszędzie pusto, głucho i mgliście…
Po drodze mijam jakąś miejscowość… i zaczynam mozolne podchodzenie do góry.
Znów mogę podziwiać koszyczki pajęczyn…
Po jakimś czasie dochodzę do zamkniętej bramy. Szlak usilnie wiedzie właśnie drogą przez tą bramę. Wymalowane żółte strzałki nie pozostawiają tu żadnych wątpliwości. Tak trochę nieswojo wkraczać na zamknięty teren... Próbuję rozszyfrować co jest napisane na zawieszonej tam kartce. Jest coś o zwierzętach, a na końcu „gracias”. Tłumaczę więc sobie, że pewnie chodzi o to, by zamykać bramę… Rzeczywiście, pod naciskiem, ciężkie żelastwo uchyla się i mogę przejść na drugą stronę. I to też dla mnie taki symboliczny znak – gdzieś za tą bramą, wcześniej, zostawiłam lęki i obawy, a teraz już całą sobą chłonę Drogę…
Mgła jest coraz gęstsza, niewiele widać, a momentami nie widać nic…
Za słupkiem mgła rozlewa się jak mleko i tworzy dookoła po prostu białą przestrzeń. Ukształtowanie terenu wskazuje na to, że jest to zbocze. Prawdopodobnie jest tam piękna dolina, kolejne strzelające w niebo górskie szczyty... Mogę sobie tylko wyobrażać, jak piękne widoki skrywają te tabuny mgieł…
Skoro na razie nie mogę podziwiać krajobrazów, to koncentruję się na tym co mniejsze – krople rosy na gałązkach wyglądają uroczo :)
A widok drogi prowadzącej w tą mgłę też ma swój urok...
W niektórych miejscach słupki ze strzałkami usiane są bardzo gęsto, co jakieś 20 metrów. To tylko świadczy o tym, że czasami widoczność bywa tu naprawdę znikoma – czego w tym momencie rzeczywiście doświadczam. Mgła jest bardzo gęsta. Co dwa-trzy kroki przystaję, oglądam się za siebie i sprawdzam czy jeszcze widzę poprzedni słupek… i tak do chwili kiedy zobaczę następny przed sobą. Jest to konieczne zwłaszcza w momentach, gdy nie ma ścieżki. Nie chciałabym się zgubić w tej mgle, o nie.
W pewnym momencie „wyrastają” przede mną konie. W tej mgle pojawiają się jakby spod ziemi. Chwila konsternacji… Ten najbliżej chyba się przestraszył, zaczął biegać wkoło mnie, potem dołączył do niego drugi, a potem ruszyły pędem przed siebie, a za nimi reszta stada. I tyle je widziałam. Swoją drogą, ciekawe kto bał się bardziej, ja czy one?
Wiele razy mijam też stada luzem pasących się krów…
Ta trasa wiedzie przez Natural Park z Somiedo i ponoć można tu nawet spotkać niedźwiedzia (to z mojego Przewodnika). Na moje szczęście nie miałam wątpliwej przyjemności spotkania takiego osobnika ;)
W pewnej chwili w tej mgle pojawia się dziura. Dosłownie, dziura, przez którą uśmiecha się do mnie słońce. To było niesamowite… miałam wrażenie, jakby sam Pan Bóg puszczał do mnie oko… To dało mi pewność, że to będzie wspaniały dzień.
A tymczasem znów zanurzam się we mgle i mimo braku pięknych widoków, rozkoszuję każdym metrem drogi i zdobywanej wysokości.
Znów bawię się w fotografowanie kropelek rosy zwisających z kwiatka. Tu jednak trochę brakuje mi cierpliwości, by pomyśleć nad jakimś ciekawym ujęciem.
Po jakimś czasie w końcu widać skrawek nieba. Ten błękit wlewa do serca kolejną porcję radości…
Wreszcie mgły rozstępują się… i aż zapiera mi oddech z zachwytu. Jak cudownie… Na myśl przychodzą mi Izraelici, przed którymi rozstąpiło się Morze Czerwone…
5.Idź sam
„Lepiej poznasz siebie i staniesz się bardziej otwarty na potrzeby współpielgrzymów”
Dzisiaj, jak często w poprzednich dniach, przez większość czasu idę praktycznie sama, nikogo przede mną, ani za mną. Na razie spotkałam tylko jednego pielgrzyma. Idź sam… Całym sercem popieram i zgadzam się z tą wskazówką. Samotna wędrówka jest czymś wspaniałym… poszerza serce i horyzonty duszy… otwiera człowieka na piękno przyrody i na współpielgrzymów… pozwala wsłuchać się w swoje wnętrze… i nawiązać ten swoisty dialog z Bogiem… Oczywiście nie mówię, by cały czas iść samemu, by stronić od ludzi. Nie. Są przecież piękne spotkania, ubogacające rozmowy, wspaniali pielgrzymi… i to wszystko też daje radość i jest potrzebne. Ale ważne jest, by kurczowo na siłę nie trzymać się ludzi, by nie bać się chwil samotności, ciszy… by pozwolić, by ta samotność na szlaku nas przeniknęła… by nas zachwyciła… O tym sporo już pisałam w czasie mojego poprzedniego Camino… Samotność w czasie wędrówki daje nam możliwość pogłębienia relacji z Bogiem… wsłuchania się w Jego głos… ale też lepszego poznania siebie…
Pogoda płata sobie figle, a słońce bawi się ze mną w ciuciubabkę ;) Jest, by po chwili schować się za nadchodzącym tabunem mgły, a potem znów roztacza wkoło wspaniałe ożywcze promienie… Uśmiecham się, jaka radość Jest cudownie
Po drodze mijam ruiny kolejnych szpitali... a myśl ucieka daleko wstecz. Iluż już ludzi szło tą drogą? Zwłaszcza dawniej, gdy był to jedyny znany ówczesnym szlak do Santiago...
Tak po ludzku idę sama, nikogo w zasięgu wzroku… Ale tak naprawdę, duchowo, wcale nie jestem sama, bo:
„Dziś na tych drogach idę z mym mocnym Bogiem.” W.Olszewski
Tak. Zawsze staram się wyruszać na wędrówkę ze świadomością Bożej Opatrzności i Jego przewodnictwa.
Jak śpiewa SDM:
„Trzeba umieć odejść pustym szlakiem,
W góry, tam, gdzie mieszka Miłość”
Idę tym pustym, górskim szlakiem… Parafrazując słowa naszego papieża Jana Pawła II, w górach lepiej i bardziej namacalnie czuć obecność Boga i Jego Miłość. Spotykając się z Nią, doświadczając Jej, siłą rzeczy patrzy się wtedy inaczej na wszystko. W górach ta Miłość pierwsza biegnie do mnie, z daleka rozpościera ramiona… rzucam się w nie całym swoim jestestwem, bo tam odnajduję radość, spokój, siłę… W górach doświadczamy cudownego poczucia wolności. Jak bardzo się cieszę, że tu jestem...
Nic mnie nie boli, po moich zakwasach sprzed kilku dni nie ma już śladu, wędrówka jest czystą przyjemnością, idzie mi się wyśmienicie.
Kiedy jednak na środku szlaku spotykam karmiącą mamę-krowę, omijam ją szerokim łukiem :) Wciąż mam w pamięci bliskie spotkanie z krowami w okolicach Sarrii podczas mojego poprzedniego Camino. Więc gdy teraz pojawiają się krowy, które na tym szlaku raczej nie mają właściciela i biegają sobie luzem, a ja nie mam pewności czy czasem nie są na wpół dzikie, wolę trzymać się od nich z daleka :)
A nieco dalej znów widzę stado koni.
Jest bajecznie Czuję, że mogłabym tak iść i iść bez końca… Oczywiście, jest to trochę złudne poczucie, bo wiadomo, że ciało wcześniej czy później się zmęczy… Ale póki co, prawie „frunę”, mój organizm już się całkowicie zaklimatyzował, zgrał i zaprzyjaźnił z rytmem marszu … Nastawiałam się na ogromne trudności, myślałam, że to będzie mega ciężka wędrówka… a wcale nie jest tak ciężko, jestem bardzo miło zaskoczona. Oczywiście jest to górski szlak, wędruję po górach, zdobywam wysokość, ale dziś jestem w naprawdę dobrej kondycji i jest to dla mnie sama przyjemność :)
A krajobrazy są cudowne
I znów konie. Często je spotykam, ale jeśli trzymam się od nich w odpowiedniej odległości, to wcale nie zwracają na mnie uwagi. I bardzo dobrze :)
Zaufałem drodze
wąskiej
takiej na łeb na szyję
z dziurami po kolana
takiej nie w porę jak w listopadzie spóźnione buraki
i wyszedłem na łąkę stała święta Agnieszka
- Nareszcie - powiedziała
- Martwiłam się już
że poszedłeś inaczej
prościej
po asfalcie (…)
ks. Jan Twardowski
Ależ się cieszę, że dziś rano właśnie to zaufanie wzięło górę, pomimo mgły i obaw czy dam radę… A teraz mogłabym skakać z radości i wdzięczności za piękno tej drogi i cudowną wędrówkę trasą starych szpitali… Ścieżka, brak ścieżki, łąki, krowy i konie, strzałki, no i oczywiście te cudowne krajobrazy, ba, nawet poranna mgła, później rozstępująca się i nachodząca z powrotem – wszystko, wszystko jest takie wspaniałe…
I kolejne ciekawe kwiaty...
Powoli zbliżam się do przełęczy, na której łączą się oba warianty szlaku: Ruta de los Hospitales i droga przez Pola de Allande.
W końcu docieram na przełęcz El Puerto del Palo. Tu oprócz koni kilkadziesiąt metrów wcześniej, napotykam również kolejne, całkiem spore stado krów i aż uśmiecham się sama do siebie na taki sielski obrazek:
Kilka metrów dalej ciekawskie „krowie dziecko” z zainteresowaniem mi się przygląda. Jednak gdy tylko wykonuję krok w jego stronę, spłoszone ucieka :)
Zejście z przełęczy w stronę Montefurado to całkiem trudny odcinek, dosyć ostro w dół, zwłaszcza na początku. Momentami na tych kamykach buty same „wyjeżdżają” do przodu. Trzeba bardzo uważać, by nie nabawić się jakiejś kontuzji. Szłam powoli, chwilami nawet bokiem, asekurując się kijkami. To chyba najcięższy odcinek dzisiejszego dnia.
Trudy zejścia osładzają wciąż niebiańskie krajobrazy.
Montefurado to wioska jakby przeniesiona ze średniowiecza. Jak pięknie… Gdyby nie latarnia na domu, czułabym się jak w innej epoce. Bajecznie
W Montefurado spotkałam w końcu innych pielgrzymów, którzy przyszli wariantem tradycyjnym. Czułam ogromne szczęście i dumę, kiedy opowiadałam im o przebytej właśnie Ruta de los Hospitales. Uznanie i gratulacje – to było bardzo miłe :) Oscar, dwie Francuzki i Hiszpan – znamy się już z wcześniejszych dni, bodajże już od pierwszego noclegu w San Juan de Villapanada, więc kolejny etap przejdziemy razem. Dziś było bardzo dużo samotności na szlaku, więc dla odmiany, powędrujemy teraz wspólnie :)
Za Montefurado mamy małą zagwostkę, bo strzałki usilnie wiodą znów przez zamknięte ogrodzenie. Mój Przewodnik wspomina o tym, że tu przechodzimy przez pastwisko zamknięte bramkami. Biorę więc na siebie odpowiedzialność za tą decyzję i usilnie namawiam zdezorientowane Francuzki, by szły właśnie tędy, bo to właściwa droga. Idziemy więc razem, ale pastwisko to jest tylko na początku. Dalej już ścieżka przypomina mi typowy górski szlak. Nie ma strzałek, ale nie ma też innej drogi, więc wspinamy się do góry, na szczęście jest to krótki odcinek. W końcu docieramy do bramki zamykającej tą przestrzeń z drugiej strony, a potem dalej ścieżką schodzimy w stronę szosy.
I oczywiście podziwiamy wszystko wokół nas :)
Po dotarciu do szosy cieszymy się, że szlak nie wiedzie asfaltem, ale ścieżką, nieco oddalającą się od głównej drogi. Tak docieramy do Lago. Tutaj moi towarzysze postanawiają odpocząć w pierwszym tego dnia barze, mnie jednak rozpiera energia i idę dalej. Do najbliższej albergi pozostało już tylko 4 kilometry...
„Iść, ciągle iść w stronę słońca,
W stronę słońca, aż po horyzontu kres,
Iść, ciągle iść, tak bez końca…”
Ten ostatni etap do Berducedo to przyjemna droga przez las...
...oraz przez łąki i pastwiska.
W Berducedo zatrzymuję się na początku miejscowości w albergue miejskim. Na razie są dwie osoby, ale alberga bardzo szybko się zapełnia i kolejni chętni muszą już udać się do albergi prywatnej. Chyba nie ma się co dziwić, że jest tu sporo osób, bo schodzą się tu pielgrzymi z kilku miejscowości - jesteśmy my z Borres, są pewnie też osoby z wcześniejszego Campiello oraz ci, którzy szli wariantem alternatywnym z Pola de Allande. Spotykam znajomego Brazylijczyka (ech, jak ja nie mam pamięci do imion). Wczoraj rozmawialiśmy o trasie starych szpitali i dziś szczerze sobie gratulujemy przejścia tej drogi On gratuluje mi, bo raczej nie wyglądam na sportsmenkę; ja jemu, bo wiem, że ma nadwyrężone kolana, co na tej trasie musiało być dla niego sporą uciążliwością. Gdy spotykamy się na tych samych miejscach noclegu, chwilami mam go "dość". Smaruje te swoje biedne kolana jakimiś wynalazkami o aromacie wątpliwym dla osób postronnych. Unoszące się opary tych maści lekko nas przyduszają i wyciskają łzy z oczu. Rzecz jasna, nikt nie zwraca mu uwagi, bo takie są uroki pielgrzymiego życia. Trzeba przywyknąć :)
W Berducedo poznałam też kilkoro pielgrzymów z Ukrainy i Litwy. Od tego dnia nasze drogi będą się często przecinały, właściwie aż do samego końca pielgrzymki. To też takie fajne, między nami nawiązała się nić sympatii.
A wieczorem, tradycyjnie już, pora na mały spacer po miejscowości i kolejne, piękne, pielgrzymie rozmowy :)
To był wspaniały dzień