Camino de Santiago

Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago

11/2018
Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago

Grzegorz Szkibiel :: 01.11.2018 10:40
13 Sierpnia: Kahlsmuelle -- Marburg

W sumie, to nie wiem, czy etapy były za krótkie, ale faktem jest, że na noclegi przychodziliśmy wcześnie, a co za tym idzie, o 21 często już grzecznie spaliśmy. W każdym razie, wstawaliśmy bez budzika, zwykle przed szóstą rano. Tak było i tym razem -- my czekaliśmy na śniadanie, a nie śniadanie na nas.

Dworek zamieniony na gospodarstwo agroturystyczne był ciekawie urządzony. Porządek iście niemiecki zwracał uwagę. Na dworze trochę przeszkadzały osy i muchy, wewnątrz nie był to problem.

Jeszcze nie wiemy, jak przebiegnie ten etap, ani czy znajdziemy nocleg w Schroecku. Spokojnie kończymy jajecznicę i popijamy kawę.

Jeszcze zapłata, wymiana uprzejmości i wychodzimy. Jest chłodno, ale inaczej. Tak na wyczucie, dzień nie zapowiada się upalnie.

Idę powoli, a w zasadzie zostaję z tyłu i fotografuję co się da.

Pies towarzyszy nam w "Bauerhoffie", a następnie odprowadza przez szosę i w stronę lasu. próbowałem go przegonić, ale widocznie nie rozumiał po polsku. W końcu gospodyni go zawołała i to zadziałało.

Lasu za dużo nie było. Szybko wyszliśmy na pole i typowe długie proste. Drogi są tu wysypane łupkami bazaltowymi. W sumie nie ma błota, ale nie zawsze jest równo.

Robi się coraz bardziej chmurno. Jakoś tak mocno przyśpieszamy. Dochodzimy do otwartego kościoła. Siadamy w ławkach i dzwonimy do Schroecka. Definitywnie, nie ma miejsc. W sumie, to dziwi mnie to. Przecież na trasie nie ma nikogo oprócz nas. Chyba dofinansowanie na Jacobsweg z Unii się skończyło, a pielgrzymi nie są dobrymi klientami.

Znowu idziemy przez pole. Droga jest częściowo asfaltowa, a częściowo wysypana łupkami. Jest chłodniej niż rano. Różnicę temperatur nadrabiamy szybszym marszem. Zaczyna padać deszcz. Wchodzimy do kościoła i rozsiadamy się w ławkach. Po krótkiej modlitwie podejmujemy decyzję: zamawiamy Flixbusa z Marburga do Szczecina. Oznacza to, że mamy o osiem kilometrów więcej, ale koniec tegorocznej wędrówki jest blisko.

Z jednej strony, nie chcemy się ruszać, ale rozsądek podpowiada żeby iść. Nadszedł czas, by wykorzystać kurtki przeciwdeszczowe. Ruszamy. Przed nami góra w deszczu. Jej zbocza są strome, ponieważ w okolicach wydobywano bazalt i pewnie wykorzystywano zbocza góry jako łatwą odkrywkę.

Po drodze mijamy kaplicę, a w zasadzie zabezpieczone ruiny kaplicy. Zamiast okien są kraty i w sumie nie ma gdzie przysiąść, bo leje.

Ta plama na prawym zdjęciu, to jest kropla deszczu, która mi spadła na obiektyw. Droga jest coraz bardziej stroma, a ścieżka węższa. Można się poczuć jak w górach. W końcu wchodzimy na szczyt i do miasteczka. Tam jeszcze trochę pod górę do kościoła. Z jakąś taką radością witam czerwoną lampkę przy tabernakulum - kościół katolicki - tutaj wiem jak się zachować.

Deszcz w sumie przestał lać, a;e nadal padał. Pomimo to przeszedłem się po okolicy. Są tam pozostałości po twierdzy i cmentarz. Nieopodal był też jakiś ośrodek z dużą liczbą młodzieży. Dzieciaki były dosłownie w całej miejscowości, tylko w kościele ich nie było. Przez dłuższy czas siedzieliśmy tam sami.

Drogowskazy przypominają, że czas w drogę. No to idziemy. Deszcz powoli zanika.

Schodzimy stromym asfaltem do parkingu. Za parkingiem robi się juz ścieżka. Idziemy nią w dół, przecinamy szosę i idziemy prostą drogą polną. Błoto czepia się butów. Potem, na asfalcie mocno tupię, żeby błoto odpadło.

W kolejnym kościele, już na samym dole robimy odpoczynek. Następna miejscowość, to Schroeck - tu gdzie mieliśmy nocować. Droga jest prosta, oczywiście przez pole, chociaż dziś akurat, pola mi nie przeszkadzają. Zaczynamy idąc asfaltem, który jest coraz starszy i gorszej jakości, potem asfalt zamienia się w łupki, a na końcu mamy pod nogami trawę. 

Zachodzimy do kościoła, ale ostatecznie odpoczywamy na ławce pod kościołem. Sporadycznie wygląda na nas słońce. Deszcz kończy się definitywnie. No i ruszamy dalej. Za wzgórzem jest już Marburg. Idziemy wzdłóż szosy. Na skraju lasu jest źródło Świętej Elżbiety.

Przy źródle spotykamy jakiegoś rowerzystę. I znów mamy pod górę, dość ostro, lasem, droga wysypana łupkami. Na szczycie wychodzimy na parking i pętlę autobusową. Potem idziemy koło rozjazdów drogi dwupasmowej. To już jest Marburg. Idziemy w dół ulicami według strzałek. trafiamy do parku i wychodzimy na taras widokowy. 

Z tarasu idziemy w dół i po wyjściu z parku wchodzimy w uliczki (jak z bajki na kanale TV Puls).

W mieście panuje całkiem spory ruch. Jest tu dużo pieszych i rowerzystów. Ale tylko my idziemy z plecakami. Most na rzece, po którym prowadzi szlak jest zamknięty. Idziemy do drugiego mostu. 

Dochodzimy do nowoczesnego kościoła Piotra i Pawła. Sprawdzamy dwoje drzwi. Są zamknięte.

Na ścianie jest graffiti ze świętymi. Zaraz potem dochodzimy do Katedry Świętej Elżbiety. Znów paszport robi za przepustkę. Obsługa wita nas wręcz z otwartymi ramionami. Dochodzimy do grobu świętej. KONIEC.

Dość długo błąkaliśmy się po Marburgu. Autobus odjeżdżał dopiero po północy. Jedliśmy kebab, siedzieliśmy w McDonadsie, a potem po prostu na ławce. Gdzieś tam po drodze powiedziałem, że skoro doszliśmy do Świętej Elżbiety, to w następnym roku trzeba dojść do kolejnego znaczącego świętego. "No, przecież w Trierze jest grób Świętego Mateusza Ewangelisty". no tak, to jest dobry cel.


Dodaj komentarz »