12/2022
Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago
« Starsze wpisy | Nowsze wpisy » |
Grzegorz Szkibiel :: 30.12.2022 13:19
14 lipca 2022: Longchamp-Sur-Aujon -- Camping du Marais
Pobudki w okolicach godziny piątej i wymarsz przed godzina szóstą stają się rutyną. Dobrze jest przejść zdecydowaną większość trasy przed południem, bo potem jest coraz gorzej z każdą godziną.
Póki co, przed świtem, żwawo idziemy pod górkę. Nie wiem czy byłby to taki żwawy marsz poprzedniego dnia, gdyby gospodarze nie zaoferowali nam kateringu... Parę drzew na wzgórzu i idziemy w dół do Clairvaux -- miasta Świętego Bernarda -- kolejny Święty do pomocy!
Na początku miejscowości, a w zasadzie pierwsze, co rzuca się w oczy, to restauracja "2 km od noclegu". Dojście do niej, żwawym, porannym, krokiem zajęło nam około 100 minut -- przelicznik lokalnych odległości wymaga korekty.
Święty Bernard przedstawiony jest tu raczej jako ciekawostka historyczna. Pomnik na wzgórzu, ale raczej nie rzuca się w oczy. Klasztor, poza maleńką częścią, został zamieniony na więzienie. Jedyne, co zwraca uwagę, to duża liczba szlaków. Z internetu dowiedziałem się, że Święty jest autorem modlitwy po Litanii Loretańskiej (Modlitwa Św. Bernarda).
Decydujemy się dojść do Źródełka Świętego i tam zjeść śniadanie. Nie może być zbyt daleko, bo droga, choć asfaltowa, to z zakazem. Samo źródło jest prawie wyschnięte, ale to przez suszę. Druga sprawa, że miejscem raczej nikt się nie opiekuje: mostki spróchniałe, ławki połamane i to jeszcze w gęstej i wysokiej trawie. I tu decydujemy się na śniadanie.
Dalej to już było długo po lesie. Kiedy robiłem te zdjęcia, to pomyślałem sobie, że to jest seria; oblicza lasu. No cóż, przyznam się, że pola unikaliśmy na tyle, na ile się to dało. Ale faktem jest, że okolica jest w zasadzie nie zamieszkana: jakieś farmy i ewentualnie wioski.
Przez jedną z tychże farm trzeba było przejść. Powitał nas byczek Fernando. Towarzystwa ludzi, to za bardzo on nie ma. Farma to bardziej jakiś skansen. Może dlatego szlak akurat tamtędy idzie. No i trudno ominąć pole. Decydujemy się na taką niby dróżkę pod lasem. Właściwie, to nie jest nawet dróżka tylko kawałek pastwiska ze śladami pojazdów. Las obok jest na tyle gęsty, że nie próbujemy w niego wchodzić.
Dalej, jednak mapa pokazuje ścieżkę w lesie, zamiast tego co na lewym zdjęciu. Ścieżka okazała się obwarowana jakimiś napisami po francusku, których nawet spamiętać nie idzie, ale pewnie chodzi o to, żeby tam nie chodzić, bo zaraz musieliśmy pokonywać jakieś zapory z drutu. A później nasza dróżka okazała się mocno zarośnięta jakimiś krzakami. Po przedarciu się wyszliśmy na drogę, która jednak miała kierunek nijak nie pasujący do naszego azymutu. W efekcie ścinamy do szosy (po prawej) po ściernisku (środek).
Kamping okazał się wyjątkowo przyjemny -- z cieniem i restauracją -- kaczka na czerwonym winie -- wyśmienita!
Grzegorz Szkibiel :: 29.12.2022 14:41
13 lipca 2022: Vouencourt -- Longchamp-Sur-Aujon
Etap jubileuszowy: numer 50. Kilometrowo, też zbliżamy się do jubileuszu. Od Szczecina są już 1452 kilometry. A w etapie, ponownie bardzo dobry start. Opuszczamy śpiący kamping, a następnie uśpione miasteczko.
Wschód słońca nad polem... W sumie to już było widno. Po trzech kilometrach szykujemy śniadanie. Butla z gazem kończy się i woda gotuje się dosyć długo. Po wymianie butli jest mniej do noszenia. Jakoś tego nie odczuwam.
Kawałek trasy idzie po drodze krajowej. W sumie krótko, około 1 kilometr, ale ruch jest duży. Zastanoawiam się, skąd i dokąd oni wszyscy jadą o tej porze. Chwilę później skręcamy w drogę asfaltową, ale ta już jest spokojna. Po drodze mijamy dworek z pawiami.
W sumie nie był to długi odcinek, ale faktycznie, kilkaset metrów przeszliśmy czymś, co trudno nawet nazwać ścieżką. Potem było już coraz lepiej.
Asfalt, który sie zmienił w szutr, a właściwie to się nie zmienił, tylko my tak akurat skręciliśmy. Jeszcze jest znośnie, chociaz słońce można odczuć coraz to mocniej. Te takie małe chmurki, kompletnie nie dają cienia.
Koło kościoła na zboczu znaleźliśmy trochę trawy i cienia. W sumie to możnaby nawet trochę pospać... Ostatnie 8 km nie było ciekawe. W zasadzie, była to walka z upałem i asfaltem, który dodatkowo potęguje upał. Nogi w sumie przyzwyczaiły się do przebierania, więc ciągną resztę.
Doszliśmy, zapewne z pomocą Świętych. Na nocleg trafiliśmy jak po sznurku. Gospodarze rozumieją tylko francuski. No cóż telefony i google w ruch. Wynegocjowaliśmy posiłek -- doradzali nam restaurację jakieś dwa kilometry stąd -- według mojego przelicznika: kilometr miejscowych równa się dwa trzy kilometry metryczne, musielibyśmy jeszcze dreptać przynajmniej godzinę tam i drugą z powrotem. W końcu gospodarze zadeklarowli się pojechać samochodem i przywieźć nam coś do jedzenia. Wyszło coś koło 34 euro. Dałem 35, to dostałiśmy butelkę wina jeszcze. Także dzień skończyliśmy ucztą, I był to najlepszy nocleg w tym roku...
Grzegorz Szkibiel :: 26.12.2022 15:38
12 lipca 2022: Forge de Santa Maria -- Vouecourt
W sumie nie przywiązujemy wagi do liczb, ale tym razem warto, bo mamy etap numer 49, czyli 49 dni dreptania od Bazyliki Świętego Jakuba w Szczecinie. Oznacza to też, że szykujemy się do jubileuszu!
Ale jeszcze zostało nam kilka (kilkadziesiąt w zasadzie) kilometrów do przejścia. A idziemy do rzeki Marny. Zaczynamy o 5:40, czyli wstaliśmy o piątej. Od tego dnia będziemy kontynuować ten trend. Odparzenie, odbicie i nie wiem co jeszcze na lewej stopie -- decyduję się na zmianę butów, a że mam tylko sandały, to tak idę. Oczywiście, skarpety założyłem coby mi nie rysowało stóp -- podeszwy są już wystarczająco zmasakrowane.
Tego rodzaju obuwie jest idealne do chodzenia po asfalcie, toteż z rana idzie się całkiem dobrze. Drogi i dróżki asfaltowe prowadzą nas długo. Lasu, a wraz z nim cienia, trudno zaświadczyć, co nie zmienia fakt, że upał jeszcze nie przeszkadza. W sumie, to nie ma jeszcze nawet ósmej i cienie są dość długie i głębokie.
Gdzieś po drodze, z braku ławki, jemy śniadanie na trawie. Jakaś pani z psem mówi nam "bon żur". Odpowiadamy tak samo. Około godziny 11 zaczyna się gorąco. Jeszcze trochę po asfalcie i zaczynają się kamyczki. No i tu zaczyna się też problem z sandałami -- co chwilę coś w nie wpada, a generalnie, nic nie wypada...
Kamyki, kamykami, słońce zaczyna prażyć, ale idziemy z górki. Mijamy jakąś miejscowość i znowu ruszamy w górę. Tu łapiemy stary nasyp kolejowy, z którego podziwiamy drogę do nikąd w ładnym cieciu w dole. Nasz nasyp wchdzi w całkiem przyjemne wąwozy i jest całkiem dobrze i przyjemnie przez kilka kilometrów.
Korzystając z cienia, odpoczywamy przez chwilę. Nasyp skończył się, zaczyna się asfalt pod górę. Idziemy doliną i osłania nas las. W pewnym momencie cień się kończy, ponieważ wychodzimy na wyręby, a słońce bezlitośnie korzysta z okazji, by przygrzać. Ładna, zacieniona droga podąża w prawo. Nawet jakiś drogowskaz jest przy niej... Pomyślałem, że szkoda, że nie skręciliśmy... Po 1240 metrach orientujemy się, że jednak należało tam skręcić...
Droga, a w zasadzie ścieżka jest naprawdę ładna. Idziemy ostro pod górę, a następnie schodzimy jeszcze ostrzej w dół. W zasadzie, to odbijam sie od drzewa do drzewa i za każdym razem wytrząsam to, co mie naleciało do sandałów. Na samy m dole dochodzimy do Froncles. Dostaję odpowiedź po wysłaniu nazwy na WhatsAppie: "No w końcu, coś, co jest w atlasie". W naszym przypadku istotny jest Carrefour, który tu się znajduje.
Miasteczko jest jednym, z tych, gdzie to czyły sie walki w ramach bitwy nad Marną. Jest bardzo gorąco i trudno znaleźć cień. Ludzi na ulicach praktycznie nie ma. Robimy zakupy i startujemy na ostatni odcinek trasy.
Nie pamiętam, a w zasadzie nie wiem, czy były to 2 km, 3, czy 5. W każdym razie był to najbardziej męczący odcinek. Nudny marsz wzdłuż kanału Marny, koszmarny upał, chociaż w cieniu było znośnie. Czasem były nawet jakieś ławeczki i to w cieniu, ale pomyślałem, że jak siądę to już nie wstanę. Zastanawiałem się, którego Świętego prosić o pomoc w przejściu: Jakub jako dyżurny, Krzysztof jako patron podróżnych... W końcy stanęło na Ricie -- od spraw beznadziejnych. Dzięki Rito, doszedłem!