Camino de Santiago

Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago

03/2020
Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago

Grzegorz Szkibiel :: 27.03.2020 20:30
11 sierpnia 2019: Trier -- Saarburg

Ładna pogoda, totalna cisza, tylko barki na Mozeli szumią regularnie. Jest 7:30, ruszamy. Jest niedziela i chcemy zdążyć na mszę w Konz. Z daleka mijamy bazylikę Świętego Mateusza Ewangelisty i wzdłóż szosy, takim chodniko - drogą dla rowerów, czy po prostu alejką idziemy nad Mozelą.

Przy dojściu do Konz zwalniamy dość istotnie, utylizujemy jakieś ławeczki piknikowe, a i tak czekamy pod kościołem prawie godzinę na mszę. 

Słońce wygląda coraz śmielej i całkiem ładnie przygrzewa, choć jest parno. Na ulicy jest bardzo dużo arabstwa. W końcu przeczytałem, że jest tu jakaś gmina muzułmańska. Przechodzimy przez most i wchodzimy na ścieżkę rowerową. Tą idziemy dość długo, kilka godzin. Asfalt zamienia sie w szutr, pole w las, a cały czas idziemy łagodnie pod górę.

Po wejściu na górę i przejściu miejscowości się tam znajdującej idziemy oczywiście, w dół, najpierw drogą, potem ścieżką, a potem znowu drogą.

 Jakoś tak niespodziewanie wchodzimy w ulice Saarburga. Ponieważ nadciągają chmury, rozglądamy się, gdzie tu można się schować. Po przeliczeniu czasu i skonfrontowaniu z mapą, decydujemy, że idziemy możliwie najszybciej na kamping.

Deszcz zaczyna się dokładnie o 15:30. Brakuje nam jeszcze jakichś 800 metrów. Pod drzewem zakładamy pancerze i dajemy uczciwie. Deszcz pada mniej lub mocniej, ale cały czas. Kamping ma recepcję i świetlicę pod dachem -- bardzo przyjemne miejsce i sympatyczna obsługa -- polecam każdemu kogo zaniesie w te strony. W końcu decydujemy się rozbijać w deszczu, Kolejny punkt zaliczony!

 

 

 


Dodaj komentarz »

Grzegorz Szkibiel :: 22.03.2020 12:24
10 sierpnia 2019: Kluesserath -- Trier

Z wieczora, kombinowaliśmy, żeby namiot był blisko drzew, przez co deszcz tak bardzo nie przeszkadzał. W efekcie, ranek obudził nas przenikliwy zimne wzmaganym wilgocią. 

Ruszyliśmy po wsi odwiedzając kościół (minimalnie trzeba było nadrobić drogi). Zaraz za wsią zaczyna się droga krzyżowa, którą odprawiamy. Stacje są wśród lasu, wzdłóż drogi asfaltowej prowadzącej nad winnicę. Tu zaczyna się szutr. Jak zwykle, Mozela robi długi łuk, a my "skracamy go" przez wzniesienie.

Idąc skrajem lasu i jednocześnie szczytem winnicy możemy podziwiać piękne widoki. Mając jednak na uwadze, że zaraz trzeba zejść do Mozeli, trochę niepokoi stromizna zbocza. I w końcu dochodzimy do punktu widokowego. Stąd mamy dwie opcje: łagodną z serpentynami, długą lub hardkorową krótką. Ta druga zaczyna się jakby zejściem po drabinie (tylko że bez drabiny) kilka metrów w dół, a potem ścieżka ginie wśród winorośli. Jest w miarę sucho (wywiało wilgoć), więc idziemy po tej drabinie.

Czasami są schodki, ale zwykle to jest bardzo wąska ścieżka, w sumie to nawet nogi obok siebie się nie mieszczą.

Po osiągnięciu poziomu Mozeli idziemy najpierw wzdłóż rzeki, przekraczamy ją i ruszamy w górę w stronę imponującej estakady autostrady. 

Jest w miarę łagodnie i osiągamy całkiem szybkie tempo. Odmawiamy różaniec i pomimo soboty, w naszym pielgrzymkowym rytmie jest część bolesna. Po przewyższeniu mamy każdą możliwą drogę. Są ożyny, jest szutr, potem troche po trawie, jakby na przełaj, jest asfalt i jest betonowy jakby zjazd zboczem winnicy. I znów opuszczoną winnicę opanowały ożyny.

Dochodzimy do Trieru. Jest to typowe, duże miasto z ruchliwymi ulicami i imponującą przeszłością sięgającą czasów rzymskich. W związku z tym na ulicach pełno jest turystów. Zastanawiam się, czy znajdzie się jakieś schronisko. Wchodzimy do kościoła, fasada jest jednoznaczna -- barok. W środku próba chóru i imponujący, wręcz zapirający dech sufit.

Kolejny punkt to Czarna Brama pamiętająca Rzymian. Olbrzymie tłumy przewalają się, a wiatr jest tak silny, że kilka razy gonimy swoje czapki.

Deptakiem dochodzimy do rynku i zwiedzamy katedrę. Jest tu kilka sklepów z pamiątkami, ale biura pielgrzyma nie ma. W sumie, reklamy zapraszają do wielu hoteli usytuowanych w centrum.

Opuszczamy zatłoczoną katedrę i zahaczamy o protestancki zbór urządzony w rzymskiej bryle. Teraz idziemy już prosto do Mateusza Ewangelisty. Opuszczamy zatłoczone centrum i ruchliwą ulicą idziemy w kierunku bazyliki. Jeszcze kebap, podładowanie telefonów. Idziemy do Lidla? Bazylika blisko, może uda się załatwić jakieś schronisko...

Biuro pielgrzyma zamknięte na głucho, w bazylice jest jakieś nabożeństwo. Klękamy przy Mateuszu. Zastanawiam się, czy nie zagadnąć księdza, ale nabożeństwo przedłuża się. Spotykamy jakichś Niemców, też szukają informacji. Dzwonimy do mnichów. Przez jakiś czas jeden z nich rozmawia przez telefon na temat naszego noclegu. Podobno na północy coś mają. No cóż, idziemy na zakupy do Lidla i przez most na kamping. A tu niespodzianka: uwaga na lisy, które potrafią kraść buty - będzie się lepiej spało z butami w namiocie. 

 


Dodaj komentarz »

Grzegorz Szkibiel :: 21.03.2020 17:11
9 sierpnia 2019: Bernkastel-Kues -- Kluesserath

Chyba przez pogodę, ale jakoś nie chciało się wychodzić. Zebraliśmy się dopiero o 9:00. Nie to, że było brzydko, ile że zapowiedzi były nieciekawe. Co by nie mówić, Święty Jakub oszczędza nam opadów. W zasadzie, to pamiętam tylko dwa takie solidne deszcze, potem muszę długo myśleć, żeby przypomnieć sobie kolejne. Ten dzień nie był wyjątkiem. Padało, ale jakoś to nie przeszkadzało.

Ruszamy i  idziemy asfaltem, jakby starą szosą przerobioną na drogę spacerowo-rowerową.  Ciągnie się to jakieś 2km. Mijamy piękny pałacyk i wchodzimy w uliczki.

Bezpośrednio z ulic wchodzimy w winnice, tu asfaltem, który zmienia się w szutr i wchodzi w las. W zasadzie cały czas wchodzimy pod górę. Kiedy słońce przedrze się przez gęstą zasłonę chmur robi się niesamowicie parno.

Kontynuujemy lasem po równym. Jesteśmy wysoko, albo Mozela jest nisko. Półka z wystawy pokazuje, że jesteśmy na szlaku. Krótkie deszcze nieco chłodzą, a pomiędzy nimi jest parno. Parówa przeszkadza głównie przy wchodzeniu, a tu póki co jest płasko. 

Wciąż idziemy po lesie, czasem pod górę, nawet stromo, ale generalna tendencja to w dół.

Teren się wypłaszcza i wchodzimy w szczere pole. Ktoś przed nami idzie. Szlak kreci się po polu i gdyby nie mapa, to nie wiem, czy byśmy trafili gdzie trzeba.

Dochodzimy do skraju płaskowyżu. Stok jest niesamowicie stromy i trudno jest znaleźć jakąś sensowną ścieżkę. W końcu trafiamy. Schodzimy, a w zasadzie spadamy odbijając się od kolejnych drzew. W końcu osiągamy drogę na szczycie winnicy.

W dole, przy rzece widać nasz kamping. Wystarczy dojść. Na górze dla odmiany mamy niechybnie deszczowe chmury. Pozostaje szybko zejść przez winnicę. Na kampingu zastaw za klucz do toalety kosztuje 10 euro, więcej niż za niektóre noclegi w schroniskach. Deszcz nie ułatwia wieczornego obrządku. Dodatkowo jakaś rodzinka okupuje jedyne, rozsądne miejsce pod daszkiem. No cóż, pozostało siedzieć w namiocie.


Dodaj komentarz »

Grzegorz Szkibiel :: 14.03.2020 11:35
8 sierpnia 2019: Reil -- Bernkastel-Kues

Refugium Thanatcha -- tak nazywa się miejsce, w którym nocowaliśmy. Jak zwykle, nocleg pod dachem jest bardzo przyjemny i w razie deszczu, nie budzi nas intensywne stukanie o tropik. Tego dnia mieliśmy piękną, słoneczną, pogodę przez cały dzień. Zaczynamy tradycyjnie idąc uliczkami Reila. mijamy Mozelę i tu przez prawie 5 km nie działo się kompletnie nic. Do tego stopnia, że zapomniałem o tym kawałku już wieczorem i prz pierwszym wpisie, po prostu pominąłem go. Faktem jest, że szliśmy praktycznie po równym najpierw przez winnicę, a potem przez miejscowość Burg. 

Za Burgiem zaczął się Enkirch i tu zaczyna się górka. Najpierw spokojnie uliczkami, a następnie ostro pod górę. W zasadzie idziemy wzdłóż winnicy, ale mamy sporo drzew i krzaków, więc upał nie daje się we znaki. Dochodzimy do punktu widokowego.

Tu, kolejny raz podziwiamy widoki. Przemierzamy las nad winnicą wąską ścieżką podążamy w górę a potem wzdłóż grzbietu. Do stromego zbocza przypięta jest szosa, którą wchodzimy do miejscowości. Tu okazuje się, że kościół luterański jest otwarty, a w nim jest pieczątka -- jak za dawnych czasów -- nad Mozelą i Lahnem nie był to częsty widok. Za miejscowością idziemy w dalszym ciągu w górę, ale potem już po równym wchodzimy ścieżką w las.

Znów na drogę -- tym razem szutrową i serpentynami idziemy w dół. Mamy najpierw ożyny na opuszczonych (wyższych) winnicach, a potem winnice opadające do miejscowości o długiej nazwie Tarach-coś-tam-Tara.

Jest to typowa miejscowość o długiej historii sięgającej I tysiąclecia i żyjąca z produkcji wina. 

I znów wchodzimy w ulice między winnicami, potem idziemy drogą konsekwentnie pod górę i przez las.

Dwóch rowerzystów, bez wspomagania elektrycznego pedałuje pod bardzo stromą górę, ustępujemy im drogi. Cos tam nawet im powiedziałem. Na samym szczycie mamy autostradę i stąd mamy już tylko w dół. Gdzieś tam w dole majaczy rzeka Mozela z polem namiotowym, do którego zmierzamy. Droga idzie w dół najpierw lasem, a potem zamienia się w asfaltową wijącą się wśród winnic.

Bezpośrednio z winnic wchodzimy w uliczki, mijamy tablicę poświęconą Żydom i idziemy tak jakby przez centrum handlowe - pełno sklepików i kawiarenek.

Wychodzimy bezpośrednio nad rzekę i przechodzimy na drugą stronę. Tutaj już tylko pozostaje zrobić zakupy i dojść do kampingu.

 

 

 


Dodaj komentarz »