05/2017
Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago
« Starsze wpisy | Nowsze wpisy » |
Grzegorz Szkibiel :: 26.05.2017 10:58
21 maja: Kostrzyn -- Słubice
Ten etap można opisać bardzo krótko: Idziemy po wale przeciwpowodziowym.
Jako że niedziela, wcześniej przeszukaliśmy Internet, by znaleźć kościół oferujący mszę możliwie najwcześniej. W Kostrzyniu są w sumie dwa kościoły, oba nowoczesne i oba Maryjne. Tylko jeden pw MB Rokitniańskiej, a drugi NMP Matki Kościoła. Jesteśmy na mszy w tym drugim. Jest całkiem sporo ludzi jak na tak wczesną porę.
Na niebie w ogóle nie ma chmur. Jest jeszcze trochę chłodno, ale już widać, że dzień będzie raczej upalny. Do przejścia 34 km. Najpierw jemy śniadanie na ławce w parku. Przy wyjściu z miasta, pijemy kawę i herbatę w McDonaldzie. Mieli ciekawą promocję: kawa gratis - tak po prostu, bez obowiązku kupowania czegokolwiek innego. Nie narzekam, a nawet pochwalam.
Tuż za końcową tablicą, przy ruinach starego targowiska (nowe minęliśmy wcześniej) wchodzimy na wał. Drogą krajową wychodzi 31 km, tyle co numer drogi. Wałem jest podobno kilometr dalej. A jelenie były na poprzednim etapie.
Początkowo mamy mokrą trawę po kostki, no może troszkę niżej. Buty lekko mokre. W pewnym momencie zaczyna się jeszcze nie skoszona trawa. Tu jest już gorzej. Ale obok wciąż jest droga i to nie krajowa, tylko taka lekko utwardzona. Korzystamy z niej.
Przez dłuższy czas nic się nie dzieje, chociaż idzie się całkiem dobrze. Odmawiamy różaniec, litanię do Świętego Jakuba, śpiewamy Godzinki aż słońce nie pozwala czytać z monitoru dalszego tekstu. Regularnie co 5 - 6 km odpoczywamy. Trawa już wyschła, więc jest gdzie usiąść.
W pewnym momencie robi się całkiem sporo ludzi. Wał jest już z polbrukowanym chodnikiem. Droga obok robi się ruchliwa. Mija nas sporo rowerzystów. Dziwne, wszyscy jadą w przeciwnym kierunku, jak oni wracają? Jeden z rowerzystów zostawia rower przy słupie granicznym i biegiem pokonuje odległość do poprzedniego słupa i z powrotem. Inny usiłuje nas pouczyć, że powinniśmy iść lewą stroną i upiera się minąć nas po prawej. Spotykamy też Niemkę idącą w przeciwnym kierunku. Zwróciła uwagę na muszelkę na mojej szyi: "Oh, Jakobsweg!" Pyta się, gdzie tu można coś zjeść. Odpowiadamy, że najbliżej to w Kostrzyniu: 22 km. Idzie konsekwentnie dalej.
Lebus, to jedyna miejscowość pośrednia na naszej trasie. Niestety jest ona po drugiej stronie Odry. Ale widać już Frankfurt. Wchodzimy w przedmieścia Słubic. Już blisko...
W zasadzie, to most Słubice - Frankfurt kończy polską część pielgrzymki. Tu zaczniemy w lipcu, gdy będziemy przemierzać Niemcy. Jak daleko zajdziemy? To już problem Jakuba, nie nasz.
Na stacji Shella zdobywamy ostatnią polską pieczątkę. Idziemy na PKS, a tu... najbliższy autobus jutro rano... Cóż robić: dzwonimy po taksówkę: 120 zł do Kowalowa. Stamtąd pociąg do Szczecina 25 zł. To chyba i tak taniej, niż gdyby iść do Frankfurtu i korzystać z DB. Taniej też niż hotel w Cedyni. W zasadzie trasa Szczecin-Frankfurt jest dopiero planowana, więc trudno tu mówić o bazie noclegowej. Ale faktem jest, że najtaniej, to pojechać do domu koleją, tam przenocować i wrócić na rano też PKP. I na zakończenie: w Kowalowie spotykamy polskie Camino:
Jacek i Grzesiek,
Buen Camino!
Grzegorz Szkibiel :: 22.05.2017 16:52
20 maja: Mieszkowice - Kostrzyn
To jest już piąty (przedostatni) dzień pielgrzymowania po Polsce. Droga Szczecin - Frankfurt jest wciąż planowana. Mamy kilka miejsc, gdzie powinniśmy być (Chojna, Boleszkowice, Chwarszczany i inne) i na podstawie tych danych "montujemy" trasę.
Tym razem wypadło przejście z Mieszkowic przez Boleszkowice, Dobromyśl i Chwarszczany do Kostrzynia. W pierwszym planie, chcieliśmy ominąć Boleszkowice (długą miejscowość położoną wzdłóż ruchliwej szosy i wśród rozległych pól). Chcieliśmy pójść lasem nadrabiając nieco drogi, ale okazało się, że miejscowość ta jest na wytycznych do planowanej trasy.
Obraliśmy więc szlak drogami lokalnymi, często polnymi, aby nie iść ruchliwą drogą wojewódzką. Do przejścia mamy 32 km. Kilka kilometrów za Mieszkowicami skończył się powiat Gryfiński - chyba najdłuższy powiat w Polsce. Weszliśmy w jego granice w Gryfinie, a wyszliśmy po prawie 100 km.
Na Kostrzyn! Droga na razie jest asfaltowa.
Asfalt skończył się w miejscowości Sitno (5 km). Tutaj też przysiedliśmy na chwilkę. Przywitało nas dwoje dzieci na rowerach. Dziewczynka przedstawiła siebie i kolegę. Na pytanie, czy jest tu jakiś sklep, gdzie można kupić lody, odpowiedziała, że jest, tylko nie wie gdzie, bo lody to mama przynosi do domu.
Do Boleszkowic zawiodła nas droga taka trochę utwardzana - ni to żużel ni to bruk. W Boleszkowicach, kościół miał uchylone drzwi, bo okazało się, że panie sprzątają po komunii. W zasadzie, to spytaliśmy się, czy możemy wejść, ale otrzymaliśmy odpowiedź negatywną. I tak weszliśmy. Kościół jest pod wezwaniem jednego z moich ulubionych świętych: Antoniego z Padwy. Od razu przypomniało mi się, ile już rzeczy odzyskałem dzięki Niemu.
Boleszkowice. Kościół pw Świętego Antoniego Padweńskiego.
Za Boleszkowicami droga z brukowanej przeszła w gruntową a z gruntowej w koleiny z trawą po środku. W końcu skończyła się na granicy województw. Województwo Lubuskie powitało nas odcinkiem trawiastym, który wkrótce przeistoczył w drogę z koleinami wyjeżdżoną wzdłóż pola rzepaku. W tymże rzepaku powitało nas stado jeleni.
Tu się kończy województwo Zachodniopomorskie, a zaczyna Lubuskie.
Jelenie są już w lubuskiem.
Dargomyśl, kolejna miejscowość na trasie. Leży nad rzeką Myślą. Żeby ją przekroczyć, trzeba przejść przez miejscowość. Stąd drogą wojewódzką 127 mieliśmy iść do Chwarszczan. Nie lubimy asfaltu, więc z radością korzystamy z czarnego szlaku, który ucieka w las. Trochę na około, trochę po piasku, ale w końcu wychodzimy na drogę tuż przed Chwarszczanami, skąd dobiegają nas odgłosy festynu. Kaplica Templariuszy (tak - przecież to byli bankierzy, więc czemu miałoby ich tu nie być) jest otwarta, chociaż trwają przygotowania do chrztu i ksiądz dość niechętnie się zgadza na naszą wizytę. Rowerzystów (w kaskach) pogonił. W oberży, obok kaplicy jemy bardzo smaczny obiad.
Kaplica Templariuszy w Chwarszczanach
Do celu zostało 13 km. Głównie przez las. W zasadzie, to w opisie trasy mamy dwa punkty charakterystyczne: skrzyżowanie dróg w srodku lasu i linia wysokiego napięcia. Idziemy zgodnie z planem. Jeszcze przed lasem robię zdjęcie żurawiom. Średnio mi wychodzi.
Swoją drogą, to tyle zwierząt, co na tej pielgrzymce, to chyba jeszcze w życiu nie widziałem... Końcówka trasy: Kostrzyn. Przechodzimy przez dość skomplikowany dworzec kolejowy (prostopadłe perony, kilkupoziomowe przejścia). Potem bez trudu trafiamy do Domu Turysty. Krótki, wieczorny spacer po okolicy, herbatka w barze, zakupy na jutro i o 20:00 śpimy w najlepsze.
Grzegorz Szkibiel :: 05.05.2017 11:08
1 maja: Cedynia -- Mieszkowice
Doskonale wyspani, po dobrym i pysznym śniadaniu (właścicielka hotelu specjalnie wstawała o 6:00, żeby nam je przygotować), ruszamy w drogę. Pokonujemy strome podejście do Kościoła Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i wychodzimy na płaskowyż. Dzisiejszy, IV już etap, ma 32 km. Czytanie na dziś: Święty Szczepan przed Sanhedrynem (z Dziejów Apostolskich).
Nie jest to raczej droga pielgrzymkowa, ale dzięki Bogu nie padało.
Idziemy mocno zarastającą alejką wzdłóż ogrodzonych pól. Pewnie zwierzęta dają się rolnikom we znaki. Ścieżka kończy się na brukowanej drodze (3 km). Chwilę później wchodzimy w las i tak już zostaje prawie do samych Mieszkowic. Las sosnowy, czasem z domieszką brzóz lub dębów. Naszą drogę przecina stado jeleni. Później spotykamy lochę z dwoma młodymi - sympatyczne prosiaczki - skaczą za mamusią. Pierwszy raz w życiu widziałem młode dziki. Pogoda dopisuje, chociaż mogłoby być nieco cieplej. Trawa jest mokra, na odpoczynki szukamy pniaków, na które byśmy mogli usiąść.
Przecinamy las do linii kolejowej Godków - Siekierki. Idealnie trafiamy na groblę między dwoma bagnami. Jacek wynalazł tę drogę na kopii niemieckiej, przedwojennej mapy. Jest dumny z tego. Bez większych problemów, częściowo nawet "na skróty" dochodzimy do Sanktuarium Matki Boskiej Nadodrzańskiej Królowej Pokoju (10 km).
Chwila w kościele, oglądamy galerie w przedsionku i odbywamy krótki spacer po otoczeniu. Nie ma księdza proboszcza. od pani sprzątającej stacje Drogi Krzyżowej dowiadujemy się, że przoboszcz sprząta stacje na drodze różańcowej do Starych Łysogórek. Ponieważ jest to nam po drodze, więc ruszamy odmawiając różaniec. Szybko gubimy drogę różańcową i dochodzimy do Drogi Wojewódzkiej nr 126. Asfaltem mamy około 1600 m do cmentarza wojskowego. Zwiedzamy muzeum forsowania Odry, Jesteśmy tu dwa dni po panu prezydencie. Jego wieniec wciąż tam jest.
Jeszcze moment na picie i Prince Polo i ruszamy dalej. Tempo mamy zawrotne. Zaczynamy rozważać możliwość zdążenia na wcześniejszy pociąg -- ten o 16:15. Gdzieś w środku lasu, gdzie nie ma zasięgu żadnej sieci, zastaje nas południe. Odmawiamy, a właściwie to odśpiewujemy modlitwę Anioł Pański - środek lasu bez zasięgu - nikogo nie odstraszymy... Potem jeszcze litania do Świętego Jakuba, a o 15:00, jak należy Koronka do Miłosierdzia. Chwilę później wchodzimy do Mieszkowic. Zahaczamy o rynek i kościół. W jedynym czynnym sklepie zdobywamy pieczątkę i kupujemy coś. Zaraz za Kościołem, okazuje się, że zdążymy na jeszcze wcześniejszy pociąg: 15:48, tylko trzeba nieco przyśpieszyć. No to przyśpieszamy.
Na pomniku Mieszko I. Podobno jest to jego jedyny pomnik w Polsce...
Zdążyliśmy. Z pociągu telefon do domu: Na obiad może być cokolwiek, byle nie Prince Polo...
Grzegorz Szkibiel :: 03.05.2017 07:21
30 kwietnia: Chojna - Cedynia
Pierwotnie zamierzaliśmy dojść do Sanktuarium MB Nadodrzańskiej Królowej Pokoju. Okazało się jednak, że nie ma tam domu pielgrzyma. Najbliższy nocleg, to w jakimś gospodarstwie turystycznym w Starych Łysogórkach, gdzie nie można było się dodzwonić. W rezultacie zdecydowaliśmy się na hotel w Cedynii.
Okazało się, że dla Emilki wczorajszy etap był zbyt męczący, więc zrezygnowała z następnych dwóch dni. Podobnie Michał -- okazało się, że narobił sobie odcisków i krwiaków na nogach, przez co miał problemy z chodzeniem.
Ruszyliśmy więc we dwóch. Najpierw msza, potem biegiem na dworzec. Tu miało być śniadanie, ale wszystkie bary były pozamykane. Chwyciliśmy jakieś kanapki i kawę w Kiosku Ruchu i podreptaliśmy na peron.
Kiedy dojechaliśmy do Chojny była już 10:00 - tak późno jeszcze nie zaczynaliśmy, ale etap na dziś to tylko 22,3 km. Pierwsza rzecz -- zdobyć pieczątkę. W kościele akurat zaczynała się msza, więc nie przeszkadzamy. Otwarty sklep: Nie mam pieczątki, bo szefowa ma, a jej nie tu nie ma. jakaś kawiarnia: dziewczyny z obsługi były bardzo sympatyczne, jedna z nich pobiegła szukać pieczątki. Trochę czasu minęło, więc czekamy i zamawiamy lody. Szukanie przedłuża się, w końcu stwierdzamy, że idziemy. Dziękujemy pięknie za chęci. Jakiś pan otwiera aptekę: Czy można dostać stempel, na którym jest adres z Chojny? -- A po co to panu. -- Chciałbym potwierdzenie, że tu byłem. i pokazuję paszport. -- Nie, nie dam pieczątki. Myślałem, że żartuje, więc tylko mruknąłem -- Aha. Ale pan powtarza, że nie postempluje, więc wyszedłem z apteki by spróbować szczęścia w Bagietce, ale tu też nie było pieczątek, więc poszliśmy bez potwierdzenia.
Biblia nowoczesna (w jednej komórce). Banany i picie tradycyjne. A chodziło o rozstrzygnięcie kwestii: Kiedy rzucono los na uzupełnienie grona Apostołów? Odpowiedź jest w pierwszej części Dziejów. Był też drugi problem do "przegooglowania".
Szybko pożegnaliśmy Drogę Krajową nr 26 i poszliśmy przez pole a następnie przez las. Ponieważ czytania były na mszy, dyskutujemy przez chwilę Dzieje Apostolskie, a konkretnie: Kiedy rzucono los na uzupełnienie grona Apostołów? Potem litania do Świętego Jakuba i ponownie problem: jedno z wezwań, to Głowo Kościoła Jerozolimskiego. Czy nie chodzi tu o Jakuba Młodszego? Krótki przystanek w Stokach (7,5 km) - na szczęście mamy zasięg, więc rozstrzygamy nasze problemy. Następnie idziemy wokół Jeziora Stoki i dalej przez las sosnowy do Czachowa (15 km). Tam znowu podjęliśmy próbę zdobycia pieczątki. Kościół był zamknięty, sklep czynny od 15:00, a jest 12:40. Co prawda, sympatyczny pan na motorze mówi, że skoro ludzie są pod sklepem, to zaraz ktoś przyjdzie, ale wtedy byłoby głupio prosić o pieczątkę i nic nie kupić...
Idziemy dalej ładną alejką wśród wierzb, następnie na przełaj po polu, celując w koniec alejki, którą kontynuujemy naszą drogę. Przecinamy drogę wojewódzką i już widać Cedynię. Nie ma jeszcze 15:00, ale we wszystkich trzech restauracjach pełno gości i wszyscy raczej czekają na jedzenie niż jedzą. Idziemy więc pod Kościół oddać pokłon Najświętszemu Sakramentowi (na wysokie i strome wzgórze), a potem do hotelu na dół. Tu jemy obiad i zapadamy w drzemko-sen przerywany przez reklamy w telewizji. Około 19:00 wyłączam telewizor. Śpimy prawie 12 godzin...
Grzegorz Szkibiel :: 02.05.2017 11:13
29 kwietnia: Dolna Odra - Chojna
W zeszłym roku podczas takiego spotkania towarzyskiego rzuciłem propozycję by wziąć udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. W zasadzie nie miałem wtedy żadnej szczególnej intencji. Przeszliśmy całą drogę (44 km). Nie powiem, że było łatwo. Bardzo odczułem odcinek Żelisławiec - Binowo (brukowana droga). A to dopiero były kilometry 28 - 32...
Jakiś czas później, Jacek po prostu mi powiedział: Idziemy do Santiago de Compostello. Szczerze wątpiłem w ten pomysł, zwłaszcza, że w październiku, Jacek miał rekonstrukcję kolana i przez jakiś czas leżał z nogą w górze. W sumie, to w dalszym ciągu jest on w trakcie rehabilitacji...
Tegoroczna Ekstremalna Droga Krzyżowa poszła zarówno mi jak i Jackowi zdecydowanie lepiej niż zeszłoroczna i stąd pomysł, by ruszyć na Camino.
Pomysł jest taki, by przejść cały szlak od Szczecina do Santiago, ale z uwagi na pracę nie możemy iść jednym ciągiem. Tym razem, wykorzystując długi weekend, zdecydowaliśmy się na trzy dni wędrówki. Pierwszy z nich to etap do Chojny.
Startujemy spod bramy Elektrowni Dolna Odra, gdzie uzyskujemy pieczątkę od portiera. Godzina 8:30, nie najwcześniejsza, ale akurat tak przywiózł nas autobus. Mamy towarzystwo: moja córka Emilka i syn Michał. Na początku (zaraz za portiernią elektrowni) wita nas... dzięcioł głośnym stukaniem w latarnię uliczną. Mijamy dzięcioła, oraz przystanek PKS, skąd tydzień temu odjechaliśmy z trasy. Trasa wiedzie przez las wzdłóż elektrowni, następnie polną, częściowo utwardzaną drogą wzdłóż Odry przez Marwice (ładny kościółek - niestety zamknięty) do Widuchowej. Rozważamy czytania na dziś: Świętej Katarzyny ze Sieny. Tekst z listu Św. Jana (1J 1,5 - 2,2) jest nam dobrze znany, Podobnie ewangelia wg Mateusza (11,25-30). Intryguje nas natomiast żywot Świętej Katarzyny: 24tego dziecka Jakuba i Mony Benincasów.
Widuchowa - (12,6 - 14,5 km) - wioska pretendująca do miana miasta. Robimy zdjęcia w najniższym punkcie trasy (2 m n.p.m) przy słupach granicznych. Tuż za Widuchową mamy najwyższy punkt dzisiejszego etapu (63 m n.p.m.) Przed Widuchową odmawiamy trzy tajemnice różańca, przy najwyższym punkcie kończymy różaniec.
Schodzimy do Ognicy (19,2 km). Tu odbijamy na wschód w kierunku Chojny. Po leśnych piaszczystych drogach, następnie po torfowisku dochodzimy do Nawodnej (27 km). Tu zdobywamy kolejną pieczątkę w sklepie spożywczym. Tutaj kupujemy jagodzianki jako że Prince Polo i Grześki trochę się przejadły. Dzieciaki zaczynają wysiadać. Emilka jest znużona. Jej szmaciane buty przepuszczają piasek. Pożycza od Jacka kijki i ćwiczy Nordic Walking na torfowisku. Michał zaczyna dziwnie stawiać nogi: na całe stopy. Na pytanie czemu utykasz? Odpowiada, że nie utyka.
Kościół w Nawodnej, a raczej Jacek z Emilką i taka rzeźba.
Od Nawodnej do Chojny idziemy po asfalcie ruchliwej drogi lokalnej, następnie krajowej nr 31. W Chojnie odpoczywamy przy dawnych murach miejskich podziwiając 500-letni platan. Następnie jemy obiad w budce z hot-dogami pod Inter Marche. Kościół Mariacki jest zamknięty. W kościele parafialnym można wejść tylko do przedsionka. Pozostało kilkaset metrów do stacji i godzina do pociągu.
500 - letni platan, po lewej.