01/2014
Otwarte Ramiona Mojego Camino
« Starsze wpisy | Nowsze wpisy » |
Tamara Frączkowska :: 26.01.2014 10:28
Dzień trzynasty (ale wcale nie pechowy): Triacastela - Sarria
6 czerwca 2013 budzę się przed godz. 6, pakuję, jem skromne śniadanie w towarzystwie czwórki pielgrzymów i o godz. 6 jestem już w drodze. Przyjaźnie patrzy na mnie kamienna para siedząca na murku w wąskej uliczce Triacastela.
Zdecydowałam, że pójdę przez San Xil drogą górską, żeby jeszcze nacieszyć się pięknem przyrody, ciszą i dobrą samotnością.
Przede mną 19 km do Sarria, a tam będzie już nas pielgrzymów więcej, bo za Sarria zaczyna się te magiczne 100 km Camino, których przejście to minimum uprawniające do otrzymania Compostelki w Santiago. Zaraz za Triacastela witają mnie galicyjskie mgły, a potem ostre podejście błotnistym zboczem - naprawdę męczące.
Potem można zatrzymać się tutaj, odpocząć i nabrać wody ze źródełka.
Wokół mnie już typowe galicyjskie krajobrazy: zielone i wilgotne. Lasy, pola, podejścia i zejścia, drogi wzdłuż zboczy, z których wypływaja kaskady żródełek, maleńkie wioski, charakterystyczne kamienne murki oddzielające pola, drogi i podwórka. Taka jest Galicja.
Ale, żeby nie było tak całkiem łatwo, przede mną jeszcze jeden spory szczyt Alto do Riocabo (920m npm.), gdzie z przyjemnością robię sobie krótką przerwę - tym bardziej, że przez szare niebo delikatnie przebija się słońce.
Galicja jest całkiem inna niż Kastylia - Leon i też piękna, gdy wędrujemy przez takie "tunele".
Zrobiło sie gorąco. Zbliżam się do Sarria - bez obawy o miejsce w alberdze. Pomimo, że wielu pielgrzymów rozpoczyna swoje Camino właśnie w Sarria (te magiczne 100 km), to jest tu sporo alberg (słyszałam, że najwięcej na całym Camino) i na pewno znajdę miejsce. Spotykam Angelę i razem, mocno zmęczone, dochodzimy do celu dzisiejszej wędrówki. Strome uliczki i wiele schodów prowadzi nas w górę, do centrum.
Zatrzymujemy się w municypalnej alberdze w starym kamiennym budyneczku. A w środku zaskoczenie - pełna nowoczesność. Ściany w kuchni na parterze są częściowo wykute w skale, o którą opiera się budynek. Piętro wyżej bardzo oryginalna suszarnia ulokowana jakby w szybie pomiędzy pokojami. Część ścian w pokojach przeszklona, czysto, ładne łazienki, jednorazowe powłoczki na poduszki (są w większości municypalnych alberg). Dostaję miejsce na górnym łóżku, ale sympatyczny młody Włoch, na moją nieśmiałą prośbę, odstępuje mi swoje miejsce na dole. Uff, nie mam ochoty na jeszcze jedną wspinaczkę. Po zwyczajowym prysznicu, praniu i chwili odpoczynku idę na spacer wśród wąskich i stromych uliczek. Wchodzę do knajpki na menu peregrynos: zupa niezła, drugie danie dziwne, ale panakota i wino na deser - pyszne. Robi się szaro, więc wracam do albergi - jutro przede mną 23 km do Portomarin.
Tamara Frączkowska :: 25.01.2014 08:51
Dzień dwunasty: Hospital de la Condesa - Triacastela
5 czerwca 2013 wcześnie rano otwieram oczy i widzę, że piętrowe łóżko naprzeciw mnie jest już puste. Zajmowała je para około siedemdziesiątki, z którą wieczorem zamieniłam kilka miłych słów. Wyszli tak cichutko, że pomimo, że ich łóżko stało blisko mojego, nic nie słyszałam. Para ta zapadła mi w pamięć, bo odnosili się do siebie z ogromną czułością i troskliwością. Szli niedługie odcinki Camino i wychodzili bardzo wcześnie, żeby uniknąć upału. Z drugiej strony sapał przeziębiony Hiszpan. Na dzisiaj zaplanowałam 16 km - do Triacastela. Za mną już były odcinki górskie ze stromymi podejściami. Ale jeszcze muszę przecież zejść z tych gór, na które się w swojej wędrówce wspięłam. Jestem już w Galicji, ale krajobrazy jeszcze "kastylijskie" - słoneczne góry.
Przez ok. 9 km idę szczytem gór, bez wspinaczki i ostrych zejść.
Mijam galicyjskie, maciupeńkie wioseczki, a w jednej z nich - dokładnie tak, jak przeczytałam we wspomnieniach jednego z pielgrzymów - stoi staruszka i sprzedaje naleśniki, które grubo posypuje cukrem. Pyszne. Za 1 euro ożyły we mnie smaki dzieciństwa. Jednak nie mogłam się oprzeć, żeby kawałkiem naleśnika nie podzielić się z dużym, spokojnym psem patrzącym na mnie przyjaźnie. Obydwoje ze smakiem zjedliśmy po swoim kawałku. Przede mną jedno z najostrzejszych zejść na Camino. Przez ok. 7 km idę praktycznie cały czas w dół - dobrze, że jest sucho i słonecznie. I znowu czuję wspólnotę z tysiącami pielgrzymów, którzy przez setki lat szli tędy przede mną. Poczucie tej wspólnoty rodzi się, gdy mijam kamieniołomy, z których brano wapień na budowę Katedry Św. Jakuba.
Dawni pielgrzymi brali stąd kawałki kamienia i nieśli je do Santiago de Compostela, przyczyniając się w ten sposób do budowy Katedry. I co widzę? Przede mną idzie ciemnoskóry pielgrzym, a w ręku trzyma kamień wielkości jakiś dwóch cegieł - na pewno nie jest lekki. Czy niesie go do Santiago?
Wokół mnie trochę więcej ludzi, ale tłoku nie ma Kilka osób zagaduje mnie skąd jestem, a część z nich rozpoznaje, że z Polski - dzięki biało - czerwonemu znaczkowi, który mam na czapce. Kilka minut rozmawiam z młodym Polakiem z Lublina, ale niedługo, bo pokonuje on ok. 40 km dziennie i moje tempo, to dla niego chyba jak stanie w miejscu. A więc Buen Camino. Dłuższy kawałek idę z towarzyskim i rozmownym (za bardzo?) Niemcem, który bardzo chętnie rozmawia z pielgrzymami i robi sobie z nimi szybkie, pamiątkowe zdjęcia. Tak więc moja fotka powędrowała do Niemiec
Zejście jest rzeczywiście dość trudne i upalne, ale na Camino to przynosi tylko radość. I oto jestem w Triacastela. Jak mówi mój przewodnik: Jeżeli dotarliście tutaj zdrowi, to już raczej dotrzecie do Santiago. Dotarłam: szczęśliwa i zdrowa (nie licząc lekkiego kataru i drapania w gardle - "pamiątki" po przeziębionym sąsiedzie Hiszpanie). Zatrzymuję się w klimatycznej alberdze HORATO DE ABEL (Warzywny Ogród Abla). Jestem pierwsza w pokoju więc mogę sobie wybrać dolne "najlepsze" łóżko - to przy którym stoi plecak.
Triacastela (tzn. Trzy Zamki, które niestety nie zachowały się) jest pełna pielgrzymów. Pierwsze kroki kieruję do starego kościółka Santiago, trochę zniszczonego, ale na jego froncie ciągle widoczne są piękne płaskorzeźby trzech zamków, a przed nim płyta wmurowana w chodnik, również z trzema zamkami. Naprawdę warto tutaj zatrzymać sie na chwilę.
W wąskiej uliczce, z barami i restauracyjkami, spotykam Angelę. Jemy więc razem obiad i opowiadamy sobie o swoim życiu i o swoim przeżywaniu Camino. I sama sobie się dziwię, że mój angielski pozwala mi na wysłuchanie i wypowiedzenie tylu uczuć. Zastanawiamy się też jaką drogę wybrać jutro: przez San Xil (ok. 19 km) - stromo, piękne góry i samotność, czy przez Samos (ok.25 km) - łatwiej, wzdłuż jezdni, ale z możliwością zobaczenia znamienitego klasztoru Benedyktynów w Samos.
Tamara Frączkowska :: 20.01.2014 21:44
Dzień jedenasty: Ruitelan - Hospital de la Condesa
4 czerwca 2013 w alberdze w Ruitelan jest godzina 6 rano i zaczyna rozbrzmiewać cichutko Ave Maria. Otwieram oczy i czuję, że to będzie wspaniały dzień. Po pięknie podanym śniadaniu, wpisuję swoje entuzjastyczne uczucia w księdze pielgrzymów i wyruszam. Przede mną 16 km drogi. Mało? Być może, ale to bardzo stromy odcinek - jeden z najtrudniejszych na Camino. Chcę dojść do O Cebreiro i tam zatrzymać się na troszkę dłużej, a potem dalej do Hospital de la Condesa. Mam już spore doświadczenie i z optymizmem, a nawet z pewnym entuzjazmem, myślę o czekającej mnie trudnej drodze Już przed Herrerios droga zaczyna piąć się pod górę, a potem jeszcze bardziej strome 5 km do La Faby. Ale o dziwo ta trudna droga sprawia mi wiele radości, a satysfakcja z jej pokonanywania jest o wiele większa niż zmęczenie. Idę przez piękne góry. Wokół panuje dobra cisza.
I jak zwykle prawie wszyscy idą szybciej ode mnie. Ale z doświadczenia wiem, że i tak za kilka godzin spotkamy się w kolejnej alberdze. Jednak od tego ślimaczka jestem troszkę szybsza
I oto doszłam.
La Faba to malutka, uroczo położona na szczycie góry wioseczka. Wychodzę na rozległy płaski szczyt skąd rozciąga się piękny, rozległy widok na góry, a wokół kwitną białe żarnowce.
To miejsce jest piękne, klimatyczne. Myślę, że cudownie jest spędzić tutaj noc w alberdze, ale mój plan jest inny. Przede mną mistyczne, otoczone tajemnicą Cudu Przemienienia O Cebreiro! Ruszam więc dalej w tą trudną, stromą drogę, szczęśliwa, że jestem tutaj, że Camino tak serdecznie mnie przygarnia. Mijam granicę Kastylia - Leon i wchodzę do Galicji. I znowu ogarnia mnie wzruszenie, gdy staję obok tego kamienia granicznego będącego jednym z najbardziej znanych symboli Drogi Francuskiej.
Po ok. 7 km zmęczona i bardzo szczęśliwa widzę przed sobą kamienny krzyż przed O Cebreiro. Zatrzymuję się przy nim wzruszona i patrzę na panoramę miasteczka. A obok... no cóż, autobus i grupka starszych ludzi, którzy z nie mniejszym zachwytem niż ja patrzą na widok przed nami. A przed nami najwyżej położona miejscowość na Camino: O Cebreiro o dwóch obliczach. Pierwsze z nich to najstarszy na Camino kościół Santa Maria la Real (IX wiek) z tajemnicą Cudu Przemienienia hostii i wina w Ciało i Krew (w XIII wieku). I drugie oblicze: turyści, jarmarczne pamiątki, bary i pensjonaty.
W skupieniu wchodzę do niedużego, kamiennego kościoła Santa Maria la Real.
W środku jest prawie pusto i bardzo skromnie. Zapalam świeczkę z intencją i zatrzymuję się przed kaplicą Santa Milagro, w której pięknie wyeksponowane są patera i kielich, w których dokonał się Cud Przemienienia.
Spokojna i zamyślona wychodzę z kościółka i od razu wkraczam w ten drugi, turystyczny świat. Oglądam sławne stożkowate chaty celtyckie, w sklepiku z pamiątkami kupuję bransoletkę z pomarańczowych muszelek Św. Jakuba, a potem wchodzę do restauracji na sławną ośmiornicę po galicyjsku (pulpa).
I cóż wygląda pięknie, ale dla mnie jest po prostu niesmaczna Siedzący po sąsiedzku Francuz zachwyca się jej wyjątkowym smakiem. O gustach się nie dyskutuje więc życzę mu Buen Camino i ruszam dalej. Na obrzeżu miasteczka mijam nowoczesną albergę, pozdrawiamy się z kilkoma znajomymi z drogi, którzy tutaj postanowili zanocować. A przede mną jeszcze 6 km, szczytem gór, ale już bez wspinaczki.
Piękna pogoda powoli przechodzi w upał, ale wiem, że jak to w Galicji kolejne dni mogą być deszczowe i wietrzne. Idzie mi się wspaniale. Po drodze robię sobie krótki przystanek wśród traw, rozkładam karimatę, ściągam buty, wyjmuję wodę i zwykłą bułkę i czuję, że oto realizuję jedno ze swoich największych i wydawałoby się najmniej realnych marzeń! Jestem na Camino! Po kilkunastu minutach ruszam dalej. Jeszcze zatrzymuję się na chwilę przy chyba najsławniejszym Pomniku Pielgrzyma.
Zboczem góry, kamienistą ścieżką, ostrożnie (pamiętam, że takie zejścia są niebezpieczne) schodzę w dół, jeszcze kawałeczek wzdłuż jezdni i dochodzę do celu dzisiejszego dnia: Hospital de la Condesa.
Jest to malutka miejscowość, która powstała dawno temu, aby dawać schronienie pielgrzymom. Jednak alberga jest nowoczesna i pierwszy raz spotykam tutaj "podwójne łóżka" tzn. po dwa łóżka złączone razem. Jest to trochę niezręczne, ale gdy pomyślę o średnowiecznych pielgrzmach, to znikaja wszelkie opory. Znowu spotykam tu Helen i Angelę. Poznaję dwie bardzo miłe Czeszki matkę i córkę, które idą od Astorgi. Spotkamy się jeszcze dwukrotnie na naszym Camino. Wszyscy (może prawie wszyscy) spotykamy się w małym, stylowym barze na menu peregrynos. Siedzę przy stole z Angelą i włoskim małżeństwem, które nie może zrozumieć dlaczego w Polsce do posiłków nie podaje się wina. No właśnie, dlaczego? Późnym wieczorem wracamy do albergi. Obok mnie układa sie do snu całkiem przystojny Hiszpan, ale tak mocno przeziębiony i kichający przez całą noc, że rano poczułam, że koniecznie muszę podratowac się Gripexem.
Komentarze (4): Pokaż/ukryj komentarze »
- Efendi :-) :: 21.01.2014 00:13 każdy Twój wpis to miód na rozkołatane serce. Dziękuję ! Buen Camino
- Tamara :: 21.01.2014 13:18 Cieszę sie, że moje opisanie Camino czytasz z przyjemnością. Dla mnie pisanie tego bloga jest nie tylko utrwalaniem moich przeżyć na Camino lecz także jest lekiem na ten codzienny pośpiech, w którym żyjemy. Pozdrawiam
- Bogdan :: 09.05.2019 13:57 Czytając Twoje wspomnienia przypomniałem sobie jak do tej nowej albergi o której tu wspomniałaś dotarliśmy ostatkiem sił w deszczu i mgle, a rano był wszędzie śnieg! Na początku czerwca! Jednak góry mają swoje kaprysy i z tym też trzeba się liczyć. Pozdrawiam A w połowie czerwca jadę do Irun :))
- Tamara :: 09.05.2019 21:25 Bogdan, pozdrawiam. Śnieg w czerwcu - to robi wrażenie. Życzę pięknych wrażeń na Camino de Norte. Z Irun do Bilbao to stroma droga, ale potem jest troszkę :) łatwiej. Buen Camino!
Tamara Frączkowska :: 19.01.2014 11:27
Dzień dziesiąty: Villafranca del Bierzo - Ruitelan
3 czerwca 2013, to dzień moich imienin i zapowiada się, że to będą piękne imieniny! Wyruszam, gdy zaczyna wschodzić słońce - przede mną 22 km, planuję zatrzymać się w Herrerias. Za Herrerias zaczyna się strome podejście do La Faby, które chcę pokonać następnego dnia. Wyjście z Vllafranca jest troszkę kłopotliwe, ale po przejściu mostu na Rio Burba wychodzę na Szlak prowadzący drogą wzdłuż jezdni.
W moim przewodniku jest informacja, że jezdnia ta jest bardzo ruchliwa, pełna ryczących ciężarówek. Nic podobnego - tylko czasami przejedzie jakiś samochód. Idę wzdłuż lasu, w głębokiej kotlinie, a pogoda jest rześka i przyjazna. Wiem, że jest też druga droga, bardziej stroma, ale na nią się nie decyduję. Trochę dokucza mi lewa noga, która na szczęście po kilku kilometrach, rozchodzona, sprawuje się dalej bez zarzutu Po drodze mijam taką śliczną kaskadę.
Jak zwykle inni Pielgrzymi idą szybciej ode mnie i po pozdrowieniu BUEN CAMINO mijają mnie i pozostaję cudownie sama. W Trabadelo (gdzie spotykają się obydwie drogi) jem śniadanie i ruszam... A słoneczko świeci coraz mocniej.
Pomimo upału idzie mi się bardzo dobrze. Plecak wcale nie ciąży, a serce przepełnia radość i dobre myśli. W La Portela mijam, jeden z wielu na Camino, Pomnik Pielgrzyma.
Powoli upał staje się męczący. I chociaż zdecydowanie lepiej znoszę upał niż zimno, to zaczynam zastanawiać się czy iść do Herrieras, gdzie może nie być miejsca i zmuszona będę w tym upale iść dalej stromą droga do La Faba, czy może zatrzymać się wcześniej.
Szlak prowadzi wzdłuż lokalnej drogi, jest pusto i cicho. Nieoczekiwanie pokazuje się nade mną dwupiętrowa estakada, która jest tak wysoka, że wielkie TIR-y wydają się dziecięcymi zabawkami.
Upał zrobił się iście tropikalny więc podejmuję decyzję o wcześniejszym przystanku i z radością wchodzę w Ruitelan do albergi PEQUENO POTALA. Moją uwagę zwraca muszla Św. Jakuba na bramie wejściowej. Z zewnątrz alberga wygląda na troszeczkę opuszczoną, ale niech Was to nie zmyli
Po przejściu 20 km, zmęczona upałem, wchodzę do klimatycznej, bardzo przyjaznej albergi. Pokój 8 sosobowy, same panie: Włoszki idące w grupie i dziewczyna, której narodowości nie pamiętam. Szybko nawiązałyśmy kontakt, a jedna z Włoszek, jak się okazało, ma przyjaciółkę Polkę mieszkającą we Włoszech. Niby drobiazg, ale sprawił mi przyjemność. Spotykam tutaj również Helen ze Szwajcarii.
Ruitelan, to maleńka miejscowość, trochę zapuszczona, ale jest bar, sklepik i malutki, zrujnowany kościółek. Naprzeciwko albergi stoi mały, zniszczony domek, na którego ganku rezyduje całkiem biały kot. Z tarasu albergi obserwuję leniwe kocie popołudnie. Przy powiększeniu zdjęcia zobaczycie tego białego mruczka po lewej stronie na podeście schodów.
Każdemu kto zatrzyma się tutaj radzę jedzonko w alberdze. To czysta poezja i smakowa i estetyczna. Z głośników sączy się muzyka operowa, a wieczorem leki jazz i swing. A późnym wieczorem, po kilku kieliszkach wina, nasze śpiewy z towarzyszeniem gitary, na której gra miły hospitalieros i Helen. Hospitalieros (chyba dwaj bracia) zapowiadją, że wszyscy śpimy do szóstej, a dopiero potem śniadanie i wyruszanie na Camino. Mnie i moim towarzyszkom bardzo to się podoba!