05/2020
Otwarte Ramiona Mojego Camino
« Starsze wpisy | Nowsze wpisy » |
Tamara Frączkowska :: 23.05.2020 10:23
Norte Dzień 8: Elexaide-Arratzu – Geretiz-Eskerika
16.IX rano, po wyjściu z albergue w Elexaide-Arratzu, zatrzymuję się przy urokliwej kapliczce San Pedro i San Cristobal, gdzie widzę bardzo ładnie wykonaną tablicę informacyjną z fragmentem Camino.
Potem droga prowadzi mnie przez piękny las. Idę starym, rzymskim traktem i przechodzę przez tajemniczo obrośnięty, uroczy mostek. Stroma ścieżka prowadzi wśród malowniczych gór. Mam poczucie wolności, radości z wysiłku – jestem naprawdę szczęśliwa!
Po kliku kilometrach pięknej drogi, stromym zejściem schodzę do Gerniki. Troszkę słabo jest tutaj z oznakowaniem. Pytani przechodnie uparcie kierują mnie do albergue (jest troszkę w bok od szlaku), ale jakoś udaje mi się odnaleźć właściwy kierunek
Idę wolno, rozglądam się wkoło, bo to wyjątkowe miejsce.
Gernikę, podczas wojny domowej, zniszczył w 1937 roku straszliwy niemiecki nalot, który był pierwszym w historii dywanowym nalotem na ludność cywilną.To Generał Franco, nie mogąc poradzić sobie z bitnymi i honorowymi Baskami, wezwał na pomoc Hitlera. To tragiczne wydarzenie uwiecznił Pablo Picasso w swojej sławnej Guernice – pełnej ważnych symboli. Oryginał dzieła znajduje się w Museo National Centro de Arte Reina Sofia w Madrycie. W Gernice możemy obejrzeć kopię Guerniki, wykonaną z kafelków. Nawet kopia robi ogromne wrażenie.
Katedra Santa Maria jest otwarta. Mogę więc wejść na chwilę modlitwy przed niezwykłym, bardzo skromnym ołtarzem.
Potem mijam kilkusetletni, skamieniały dąb, otaczany wielkim kultem przez Basków. To miejsce, w którym w ważnych momentach, spotykali się dawni baskijscy wodzowie.
Przy wyjściu z Gerniki, pielgrzymów żegna bardzo charakterystyczny metalowy pielgrzym.
Gernika zapadła mi w pamięć także bardzo miłym, pielgrzymim epizodem. Weszłam do maleńkiej piekarni, żeby kupić chleb (długi, biały, smaczny) na drogę. Ekspedientka wręczyła mi, z miłym uśmiechem i słowami Buen Camino, dodatkową smaczną bułeczkę
Za Gerniką znowu stromo: piękne leśne ścieżki, ale jest też trochę asfaltu.
Na Camino del Norte często przechodzimy przez prywatne tereny, na których są zazwyczaj rozległe pastwiska. Należy otworzyć bramę, a potem starannie ją zamknąć, żeby nie uciekły pasące się tu zwierzęta. Na szczęście nigdy nie trafiłam na takie, które chciałyby się ze mną bliżej "zaprzyjaźnić" albo pokazać kto tu rządzi! Jestem zodiakalnym bykiem, ale naprawdę nie miałam ochot spotkać tu swojego "kolegi"!
Po ok. 15 km widzę na asfalcie niezbyt wyraźną strzałkę wskazującą na leśną ścieżkę. Trochę niepewnie skręcam. Idę dość długo, ale nigdzie nie widzę żadnych znaków. Postanawiam więc zawrócić. Wracam do tej niewyraźnej strzałki i nie mogę zdecydować się którędy iść. Jest gorąco, nie mam chęci iść „po omacku” Na www.gronze.com (bardzo polecam tę stronę) znajduję więc numer telefonu do hospitaliero. Dzwonię i dowiaduję się, że mam śmiało skręcić do lasu. Więc po raz drugi idę tą samą drogą i po ok. 40 min widzę śliczne, malutkie albergue Eskerika, w którym pielgrzymów wita przyjazny piesek Lolita.
Jesteśmy tu w komplecie, cała szóstka mojego Camino Norte Family. Były też z nami Else i Izabela, które poznaliśmy w poprzednim albergue. I nikogo więcej. To był bardzo miły, powiedziałabym rodzinny, wieczór.
W albergue jest malutki sklepik – postanowiliśmy więc kupić niezbędne produkty i przygotować wspólną kolację.
Emma i Elsa przygotowały makaron ze szpinakiem i pieczarkami. Było pysznie i kosztowało nas po.... 3 euro na osobę Jako, że z gotowaniem u mnie kiepsko, zaproponowałam pozmywanie naczyń
Po kolacji rozmawialiśmy o następnym dniu, czekało na nas Bilbao – największe miasto na Camino del Norte. Przeważyły głosy, żeby zatrzymać się w jakimś hotelu w Bilbao, zostać dzień dłużej i odpocząć od ascetycznych warunków pielgrzymiego życia. Else i Izabela zdecydowały się podjechać autobusem i zatrzymać się dopiero w Pobena. Jednak ja postanowiłam, że zatrzymam się w albergue municypalnym w Bilbao i zostanę w Bilbao tylko jedną noc, a potem ruszę dalej. Zapowiadało się więc pożegnanie z moją Camino Norte Family
Tamara Frączkowska :: 17.05.2020 13:13
Norte Dzień 7: Markina – Elexaide-Arratzu
15.IX: Ten dzień pomimo, że oczywiście ciągle góra – dół (ale do tego trzeba się przyzwyczaić, w końcu to Góry Kantabryjskie), wspominam bardzo miło – głównie ze względu na moją Camino Norte Family (tak siebie nazywaliśmy). Pisałam już wcześniej, że na początku drogi, w Irun i Pasajes de San Juan, zupełnie spontanicznie zaczęliśmy „trzymać się razem”: małżeństwo Emma i Emil z Holandii, Helen (Holenderka z Wlk. Brytanii), Silke i Marion z Niemiec i ja. Bardzo cenię sobie, i uważam to za jedno z ważnych wartości Camino, samotne wędrowanie, a po dojściu do albergue spotkania z innymi pielgrzymami. Z moim Camino Norte Family właśnie takie wędrowanie było możliwe. Nie szliśmy razem, ale spotykaliśmy się w kolejnych albergue, a czasami rezerwowaliśmy wspólne noclegi. Przypadkowo spotykaliśmy się też podczas drogi i czasami kilka kilometrów szliśmy razem. Po dojściu do albergue, rozglądaliśmy się za sobą i szliśmy razem coś zjeść.
Właśnie na tym odcinku Camino, z Markina do albergue ANDIKETXE w Elaxaide-Arratzu (ok. 5 km przed Gernike), spotykaliśmy się jakoś częściej i było to bardzo miłe. Kto był na Camino ten wie, że ludzie zbliżają się tu do siebie wyjątkowo szybko. Myślę, że łączy nas wspólny Cel, którym jest dojście do Katedry św. Jakuba w Santiago.I wcale nie jest tu istotne czy jesteśmy głęboko wierzącymi katolikami, czy skłaniamy się ku duchowości innych kultur niż europejska, czy też chcemy odbyć swoją wewnętrzną pielgrzymkę. Ważny jest wysiłek, który wszyscy wkładamy w wędrowanie, ważne jest ascetyczne życie. Ważna jest też nasza anonimowość. Nieistotne jest nasze wykształcenie, sprawowana funkcja, status majątkowy - ważni jesteśmy tylko my i to co niesiemy w sobie
Najpiękniejsze miejsce na tym odcinku to kompleks klasztorny Cystersów w Zenarruza. To narodowy zabytek Kraju Basków. Po wejściu po kamiennych schodach i przejściu małej bramy, stanęłam zachwycona ciszą i spokojem tego miejsca. Piękne krużganki, mały wewnętrzny ogród i…otwarte, boczne drzwi do kościoła. Piękny, wielopoziomowy ołtarz, bogato zdobiony. Przez okno wpadało trochę światła do tego mrocznego miejsca. Niespodziewanie pojawiły się Helen, Silke i Marion. Chwila wspólnej modlitwy była naprawdę niezwykłym przeżyciem.
Potem wspólny, krótki odpoczynek w barze w Munitibar i każda dalej ruszyła swoim tempem. Za Munitibar minęłam kapliczkę św. Jakuba, droga była bardzo przyjemna i aż tak przyjemna, że… minęłam zejście szlaku w lewo Szłam poboczem asfaltowej szosy, zrobił się upał, znaków ani śladu, ale szłam – cóż było robić. Pusto, nie było kogo zapytać. I nagle zobaczyłam, że w moim kierunku jedzie rowerzysta. Zanim zdążyłam go zatrzymać, zatrzymał się sam i powiedział, że idę złą drogą. Jednak, gdy chciałam zawrócić, powiedział, żebym szła dalej, bo do albergue jest już niedaleko i… pojechał. No, więc szłam dalej wąskim poboczem, we wzmagającym się upale. Po jakimś czasie, znowu podjechał do mnie (jadąc już w tym samym kierunku, w którym szłam ja) i powiedział, żebym go obserwowała, a on zjedzie z szosy w tym miejscu, gdzie trzeba skręcić do albergue. I rzeczywiście tak zrobił. Zjechał, zatrzymał się i zaczął do mnie machaćDopiero, gdy energicznie odmachałam, odjechał spokojny, że już trafię! Do dziś myślę o nim z wdzięcznością
Do albergue ANDIKETXE było już bardzo blisko.
Za chwilę doszły Helen, Silke i Marion. Albergue było przytulne, nieduże, z ładnym tarasem, z którego wieczorem obserwowaliśmy zachód słońca. Zrobiłyśmy z Helen i Silke wspólne pranie w pralce – koszt podzielony na trzy. Jakże przyjemnie było pakować do plecaka czyściutkie, pachnące ubrania.
Tamara Frączkowska :: 01.05.2020 18:22
Norte Dzień 6: Mutriku - Markina (Marquina)
14.IX: W albergue Izarabide w Mutriku już od godz. 4 rano ruch. Część pielgrzymów wyrusza tak wcześnie, bo to trudny odcinek i lepiej zacząć go wcześnie. Jednak większość z nas wstaje ok. 6.30, pakowanie plecaków, skromne śniadanie (kawa i coś słodkiego). Słyszymy, że o metalowy dach zaczyna coś stukać. To „coś” do deszcz. Delikatny i wszyscy mamy nadzieję, że wkrótce przestanie padać. Ale peleryny i covery na plecaki trzeba założyć.
Wychodzę, gdy jest jeszcze ciemno, ale na pomarańczowo – liliowym pasie nieba widać już wschodzące słońce. Te wczesne wyjścia na pielgrzymi szlak, gdy w ciemności wita nas wielobarwny wschód słońca, są niezwykłe. To jedna z moich ulubionych części dnia. I do tego cudowne zapachy natury jakich nie doświadczam nigdzie indziej.
Przede mną około 17 kilometrów stromej drogi, która okazała się dla mnie naprawdę ciężka. Te 17 kilometrów szłam ok. 6 godzin! Od razu na początek strome zejście i zaraz potem bardzo strome podejście. Potem znowu faliście góra – dół – góra - dół. A na końcu długie, bardzo strome zejście do Markina.
Odcinek trudny, ale bardzo malowniczy i urozmaicony. Idę skalnymi ścieżkami górskimi i błotnistymi dróżkami leśnymi. Jest też betonowa serpentyna. Zachwycam się rozległymi górskimi krajobrazami i chmurami u moich stóp. A potem idę przez las wśród paproci i wrzośców. Czasem, gdzieś w oddali, widać ocean.
Gdy po stromym zejściu wchodzę do Markina, długo idę w upale przez opustoszałe ulice. Jestem bardzo zmęczona. Na szczęście droga do albergue kościelnego, w którym chcę się zatrzymać, jest na prosta.
Chociaż po drodze nie było aż tak wielu pielgrzymów powiedziałabym, że była ich przyjemna ilość, to w albergue z minuty na minutę robiło się coraz bardziej tłoczno. Sale już się zapełniły i pielgrzymi otrzymywali miejsca po prostu na materacach, układanych ma podłodze na korytarzu. Dla mnie i moich przyjaciół z Camino Norte Family starczyło miejsca w salach, gdzie spaliśmy na wygodnych, polowych łóżkach między którymi były przyjazne, ażurowe przepierzenia, dające jakieś mininmalne poczucie intymności w tej dużej sali.
Gdy czekałam w kolejce na zakwaterowanie, usłyszałam cudownie brzmiące: dzień dobry! To młody Polak Ignacy, który jedzie na rowerze. Rozpoznał, że jestem Polką, bo przy czapeczce miałam biało – czerwony znaczek. Ach, jak miło było porozmawiać po polsku!
Gdy, po obiedzie i zakupach na następny dzień, wróciłam do albergue, wśród pielgrzymów rozlokowanych na korytarzu, zobaczyłam nagle wystające ze śpiwora cztery psie łapki. To Mala, która wędruje z Czechami Wandulą i jej mężem. Ten niezwykle przyjazny, nieduży piesek skradł serce wszystkim pielgrzymom
Pomimo, że w albergue było wielu pielgrzymów, to bardzo szybko zapadła cisza. Wszyscy zmęczeni zasnęli, z pociechą w sercach, bo jutro ma być troszkę łatwiej