Camino de Santiago

Otwarte Ramiona Mojego Camino

03/2014
Otwarte Ramiona Mojego Camino

Tamara Frączkowska :: 30.03.2014 12:04
Dzień siedemnasty: Melide - Arzua

10 czerwca 2013, trochę później niż zazwyczaj, bo ok. godziny 8, ruszam na kolejny odcinek swojego Camino. Przede mną tylko 14 kilometrów - dzisiaj moim celem jest Arzua. Wychodzę szeroką, dość ruchliwą ulicą, mijam oryginalną, dużą fontannę, przy której spotykam uśmiechniętego Brazylijczyka poznanego w Acebo. Przyjaźnie pozdrawiamy się i każde idzie dalej swoim tempem. Wąską, stromą uliczką opuszczam Melide

i wychodzę na Szlak oznaczony żółtymi strzałkami.

Święty Jakub czeka na mnie już całkiem blisko, bo do Celu pozostało mi jeszcze niecałe 60 kilometrów. Czuję, że ogarnia mnie jakaś nostalgia, nawet smutek. Coś wspaniałego powoli dobiega końca, jakieś drzwi nieodwracalnie zamykają się: już nigdy nie będę po raz pierwszy na Camino. Wiem, że jeszcze na Camino wrócę, ale tego ekscytującego uczucia tajemnicy i nieznanego już nie doświadczę, bo już wiem jakim cudem jest Camino. Dlatego odczuwam ten zaskakujący mnie smutek. Po około 5 kilometrach zatrzymuję się w ładnym, przydrożnym barze ze stolikami wystawionymi na słonecznym tarasie. Wchodzę i słyszę przyjazne wołania: Tamara, Tamara!smiley Widzę znajome, radosne twarze: Angela, Stefi. Jest też Hiszpan "od przeziębienia" i inni, z którymi spotykałam się na Szlaku. I od razu poprawia mi się nastrój.heart Czuję się trochę jak w rodzinie i pomimo, że moje pierwsze Camino nieuchronnie zbliża się dokońca, to przecież na zawsze pozostaną we mnie uczucia i doświadczenia, które tutaj przeżyłam i wspomnienia ludzi, których tutaj spotkałam. W znacznie lepszym nastroju wyruszam więc dalej, słysząc wkoło Buen Camino Tamara!

Coś się za mną zamyka, ale przecież również coś się otwiera. Idę więc i z radością chłonę otaczający mnie świat.

Oryginalna ceramiczna tabliczka na bramie.

Podobne, ceramiczne tabliczki widziałam już wcześniej i w Astordze kupiłam sobie taką, z numerem mojego domu w Elblągu. Pieczołowicie schowałam ją w plecaku. Po powrocie będzie mi codziennie przypominała moje Camino.

 

 

 

Chwilami trochę mży, ale to przecież wilgotna Galicja.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z drogi prowadzącej przez jasny las (eukaliptusy!), przez kładkę nad nową jezdnią, przechodzę na drugą stronę - też do lasu.

 

 

 

 

 

 

 

Rozcieram w palcach liść eukaliptusa i zachwycam się jego oryginalnym zapachem. Przypominam sobie też zapach nagrzanych słońcem dwóch czereśni, którymi poczęstowała mnie przyjaźnie uśmiechnięta, śliczna, smukła Koreanka. Właśnie takie drobne, miłe gesty budują wspólnotę Camino.

Na Szlaku zdarza się, że nie wiemy w jakiej miejscowości jesteśmy, bo albo nie zauważyliśmy tablicy albo po prostu weszliśmy drogą lub dróżką, na której takiej tablicy nie ma. Przechodzę przez stary, kamienny mostek i jestem, tym razem wiem gdzie, jestem w Ribadiso.

Dochodzę do Arzua. To ostatnie większe miasto przed Santiago. Mijam municypalną, jeszcze zamkniętą albergę, przed którą ustawiła się spora kolejka pielgrzymów lub ich plecaków. Zatrzymuję się w prywatnej alberdze położonej w centrum, gdzie średniowieczna architektura przypomina o rzeszach pielgrzymów, którzy przez wieki przeszli tędy przede mną. ALBERGUA DA FONTE mieści się w niedużej, kamiennej kamieniczce.

Jest już otwarta i są wolne miejsca. W 6-osobowym pokoju jestem pierwsza. Jest przytulnie, ale dlaczego cena wynosi aż 12 euro - nie wiem. Jest to najdroższa alberga na całym moim Camino. Niestety jest tu trochę mało miejsca do wysuszenia ubrań. Przelotne mżawki i chłodniejsze, wilgotne noce powodują, że wyprane lub zmoczone ubrania schną wolno i czasem lekko wilgotne trzeba je chować do plecaka. Mżawka w ciągu dnia uniemożliwia wysuszenie ich starym, pielgrzymim sposobem na plecaku. Ale nikt nie obiecywał przecież, że będzie łatwosmiley Przeciwnie te różne niedogodności udowadniają nam, że potrafimy sobie radzić bez udogodnień cywilizacyjnych. Po prysznicu i praniu wychodzę popatrzeć na Arzua, wchodzę do Kościoła Św. Magdaleny, a potem idąc kamienną uliczką spotykam Stefi z Holandii. Wieczorem idziemy razem na Menu Peregrino. I pomimo, że restauracja jest dość przeciętna i nastawiona na nakarmienie jak największej ilości pielgrzymów, to spędzamy tutaj miło czas, przy dwuosobowym stoliku stojącym w spokojnym miejscu. Jedzenie jest takie sobie. Jednak aromatyczne wino pozwala na toczenie miłej pogawędki. Santiago de Compostela jest już tak blisko!


Dodaj komentarz »

Tamara Frączkowska :: 06.03.2014 15:07
Dzień szesnasty: Portos - Melide

9 czerwca 2013 pomimo, że budzę się w zimnej alberdze w Portos, jestem pełna energii i gotowa do dalszej Drogi. Po pożegnaniu Buen Camino ruszam, zanurzam się w mgłę i delikatną mżawkę. Przede mną 18 km do Melide.

Kilka kilometrów dalej dogania mnie Pielgrzym Niemiec (idzie z SJPdP), z którym wczoraj, przy lampce wina i gorącej herbacie, wspaniale nam się rozmawiało o idei Camino. Okazało się, że obydwoje traktujemy tę Dorgę podobnie: idziemy nieśpiesznie, z ufnością przyjmujemy wszystko, co nam Camino przynosi i jest to dla nas jedno z najpiękniejszych doświadczeń w życiu. Pozdrawiamy się więc z przyjaznym uśmiechem i... może spotkamy się w Santiago? Wkrótce dochodzę do Palas de Rei, gdzie na noc zatrzymuje się wielu pielgrzymów. Jednak dla mnie to dzisiaj dopiero początek dnia. Wchodzę do kamiennego kościółka, zatrzymuję się przed piękną figurą Matki Boskiej z Dzieciątkiem (tak innej niż Figury w polskich kościołach)

i po kilkunastu minutach jestem już na Szlaku. Idzie mi się bardzo dobrze, wokół niewielu Pielgrzymów mogę więc w ciszy i samotności zanurzyć się w otaczające mnie krajobrazy.

Jeden z widoków jest bardzo zaskakujący. Kontrast starych, rozpadająych się zabudowań, sznurki z suszącą się bielizną i... nowiutki samochód stojący pod zniszczonym, drewnianym stropem

Droga jest nietrudna. W większości prowadzi polnymi drogami wśród lasów lub wysokich, starych drzew. Dopiero kawałek za Casanowa (tzn. Nowy Dom, a nie "uwodziciel" smiley) Szlak prowadzi wzdłuż lokalnej, ale spokojnej drogi. Wokół niej leżą małe osady i pojedyńcze zabudowania.

 

 

 

 

 

 

 

 

Mijam piękną, ukwieconą łąkę

i przede mną słupek , na którym widzę 58 km. A więc od Santiago dzieli mnie tyle kilometrów ile mam lat. Sympatyczny, symboliczny znak.

Melide jest już blisko. Przechodzę przez śliczny, kamienny, średniowieczny most

 

 

 

 

 

 

 

 

i wychodzę na piaszczystą drogę na przedmieściach Melide, gdzie wita mnie długonogi źrebaczek.

Wita mnie również młody mężczyzna i wręcza ulotkę informującą o nowo otwartej alberdze PEREIR. Zatrzymuję się w niej (leży bardzo blisko Szlaku), w centrum Melide. Jest nowiutka, czysta, ale okazuje się, że ma podwójne łóżka. Na szczęście Hiszpan, lokujący się na łóżku obok mojego, nie jest przeziębiony (jak to miało miejsce w Hospital de la Condesa). Potem prysznic, pranie, rzeczy do suszenia i... przede mną zadanie, które budzi moje obawy. Muszę odprawić się on-line na samolot z Santiago do Madrytu. Robię to pierwszy raz w życiu i nie wiem czy sobie poradzę. I tutaj rada dla wszystkich niedoświadczonych pod tym względem tak jak ja. Po wykupieniu biletu na samolot zostawcie na swoim serwerze informację o tym przesłaną przez linie lotnicze. W tej informacji jest link, z którego możecie odprawić się on-line. Ja, dzięki całkowitemu przypadkowi, tak zrobiłam i po kilku próbach, z wypiekami na twarzy ze zdenerwowania, otrzymałam wydruk po angielsku, w wymaganym formacie A4, na którym widniało cudowne słowo "BOARDING" yes Uznałam więc, że wszystko jest OK i z ulgą wyszłam z kawiarenki internetowej. I rzeczywiście było OK, bo na lotnisku w Santiago nie miałam żadnych trudności z dostaniem się do samolotu! Z wielkim apetytem zjadłam spaghetti neapolitano i wypiłam kieliszek czewonego wina. Chociaż przewodniki i inni Pielgrzymi zachęcają do zjedzenia w Melide pulpy (ośmiornica), to po doświadczeniu w O Cebreiro wolałam jednak spaghetti laugh


Dodaj komentarz »