Camino de Santiago

Otwarte Ramiona Mojego Camino

02/2014
Otwarte Ramiona Mojego Camino

Tamara Frączkowska :: 23.02.2014 18:27
Dzień piętnasty: Mercadoiro - Portos

8 czerwca 2013 przed godziną szóstą jestem już gotowa do Drogi. Ruszam z przyjaznej albergi tuż przed Mercadoiro, która żegna mnie takim oto pięknym widokiem galicyjskich mgieł.

Planuję zatrzymać się, po przejściu 18 km, w Hospital de la Cruz. Przyjemna droga, łagodnie opadająca i szczęśliwie ciągle nie dopadają mnie, tak częste w Galicji, deszcze. Jest przyjemnie chłodno i choć widoki nie tak upajające jak w górach, które pozostały za mną, to mijam kilka ślicznych miejsc, jak to kolorowe drzewko szczęścia heart

Cieszę się tym, co przynosi mi moje Camino. Niepokoi mnie myśl, że jestem trochę w niedoczasie do harmonogramu sporządzonego w domu (a bilet na samolot już mam zabukowany na 14 czerwca). No, więc tę myśl chowam głęboko do plecaka i po prostu idę ufnie i z radością przed siebie.

 

 

 

Przede mną Portomarin. Miasto, które pieczołowicie zostało przeniesione w 1962 roku na nowe miejsce, bo na starym powstał zbiornik wodny.

Po przejściu przez długi most, wchodzę na szczyt wysokich schodów prowadzących do miasta,

patrzę za siebie i widzę piękną drogę, którą właśnie przeszłam.

Mój wzrok przyciąga śliczny ślimak, dzielnie wspinający się po wilgotnej korze drzewa.

Zawsze lubiłam ślimaki (poza tymi, które zjadają mi kwiaty w ogródku), a te na Camino polubiłam szczególnie, bo ja też byłam takim pielgrzymem - ślimaczkiem. Nie wchodzę do miasta. Za schodami skręcam od razu w lewo, na szlak oznaczony (ale dość niewyraźnie) żółtymi strzałkami. Zatrzymuję się w bardzo ładnym barze na śniadanie, a potem ruszam dalej. Jest przyjemnie chłodno, a wilgotne powietrze osadza kropelki wody na mojej najzwyklejszej, niebieskiej, foliowej pelerynce (bardzo przydatnej przy mżawce). Kawałeczek za miastem obserwuję pracowitego bociana.

Idzie mi się bardzo dobrze. Droga jest łagodna, urozmaicona, prowadzi przez piękny las i wśród żarnowców.

 

 

 

 

 

 

 

 

Niespodziewanie doganiają mnie dwie, poznane wcześniej, Czeszki (mama i córka). Idą bez plecaków, które oddały w Mercadoiro na taxi. Zatrzymujemy się w przydrożnym barze. Niezbyt ładnym i mało "pielgrzymkowym", ale jesteśmy już głodne: pasta de bolonaze jest niezła. Ruszam pierwsza, one zostają jeszcze na szklaneczkę wina. Już się nie spotkałyśmy, ale wierzę, że szczęśliwie doszły do Św. Jakuba. Od pewnego czasu mijam takie tajemnicze budowle. Nie wiem do czego służą, czy może są to jakieś zabytki? I dopiero w Arca de Pino dowiedziałam się od sympatycznego Australijczyka (z dostępem do internetu), że są to magazyny na kukurydzę, a ich konstrukcja chroni kukurydzę przed żarłocznymi myszami.

Idę dalej ścieżkami grodzonymi kamiennymi murkami, prowadzona przez żółte strzałki.

Spotykam Stefi z Holandii - chwilkę rozmawiamy i ruszam dalej z nadzieją, że spotkamy się jeszcze. Może w Santiago de Compostela? Jednak droga wydaje mi się już zbyt długa. Czuję się zmęczona, trochę bolą mnie nogi. Wśród pól i łąk trafiam na samotnie stojącą gospodę, gdzie wypijam świeży sok z pomarańczy, zjadam kawałek polskiej, gorzkiej czekolady i... zmęczenie jak ręką odjął. Mogę ruszać dalej yes Jednak zaczynam się niepokoić. Słońce jest nisko, zrobiło się chłodniej, mocniej mży, a Hospital de la Cruz ciągle nie widzę. Ale za to widzę Eirexe - według mojej mapy to miejscowość położona ZA Hospital de la Cruz surprise Przeoczyłam? Zabłądziłam? Na szczęście wkrótce widzę budynek z cudownym napisem: alberga. Jednak jest ZAMKNIĘTY! Zatrzymuje się młode, hiszpańskie małżeństwo. Widząc moją niewyraźną minę pytają czy mam co jeść i pić, czy mam siły iść dalej? Jestem dzielnym Pielgrzymem więc odpowiadam, że tak! Idę dalej we wzmagającej się mżawce i wietrze, ale o dziwo, jestem dobrej myśli: Przecież w końcu dojdę do jakiejś albergi - dam sobie radę yes I rzeczywiście, po 3-4 kilometrach widzę kolejną albergę CASA A CALZADE. Jest otwarta i mogę ogrzać się, wypić coś gorącego i coś zjeść! No i mam, gdzie spać! Pytam hospitalieros, gdzie ja jestem. Okazuje się, że jestem w Portos! Czyli zamiast zaplanowanych 18 km, przeszłam 28 km - najwięcej na całym swoim Camino. I w ten oto sposób Św. Jakub chowając przede mną Hospital de la Cruz i dodając mi sił i odwagi doprowadził mnie aż tu, do Portos. Teraz wiedziałam, że zdążę do Św. Jakuba i na swój samolot odlatujący 14 czerwca!laugh


Dodaj komentarz »

Tamara Frączkowska :: 04.02.2014 22:43
Dzień czternasty: Sarria - Mercadoiro

7 czerwca 2013 wraz ze wschodzącym słońcem ruszam na kolejny dzień mojego Camino. Dzisiaj chcę dojść do Portomarin (23 km). Wychodzę śliczną, wąską i oczywiście stromą uliczką

i za chwilę zanurzam się w wilgotnym krajobrazie Galicji.

 

 

 

 

 

 

Teraz już góry są naprawdę za mną, a przede mną wzgórza i wioski Galicji.

 

 

 

 

 

 

 

 

Od Sarria jest już więcej pielgrzymów, bo tutaj zaczyna się te ważne 100 km do Santiago, które upoważnia do otrzymania Compostelki. Wokół mnie krajobrazy jakby znajome, polskie. I nawet bardzo "polski" szaro pręgowany kotek podchodzi do mnie na drodze. Z bliska widzę, że jest chory, bo ma zaropiałe ślepka. Szkoda, że nie mam dla niego żadnego smakołyka. Siada na środku drogi i chyba czeka na następnych, lepiej zaopatrzonych pielgrzymów.

Atmosfera Camino jest już zupełnie inna. Bo czyż o tym nie świadczy ustawiony w szczerym, galicyjskim polu automat z napojami? blush Nie sprawdzałam czy czynny.

 

 

 

A może odczuwam tę zmianę, bo wokól siebie widzę pielgrzymów - nowicjuszy i czuję się taka "doświadczona"? smiley A może naprawdę jestem już doświadczonym pielgrzymem? Sprawdziłam się już przecież w różnych, czasami trudnych sytuacjach. A w sercu niosę ogrom wdzięczności i radości, że dane mi jest przeżywać coś tak wspaniałego jak Camino! Dogania mnie Angela, z którą już naprawdę jesteśmy sobie bliskie. Angela, podobnie jak ja, zaczęła swoje Camino w Leon i teraz, pełne radości robimy sobie nawzajem zdjęcie przy słupku 105 km do Santiago - czyli 2/3 Drogi już pokonałyśmy.

Troszkę wieje, troszkę mży, ale to naprawdę nic nie znaczy i coraz wyraźniej rozumię myśl, że TO DROGA JEST CELEM!

I oto przede mną magiczny słupek z magicznym 100 km. Jest zwyczajny, we wcale nie pięknym miesjcu, ale coś ważnego oznacza. Każdy chce sobie zrobić tu zdjęcie, ale kolejki nie ma laugh przed czym ostrzegał mój Przewodnik.

Potem zasłużone drugie śniadanie w barze w Ferrerios: długaśna bagietka, kawa i tradycyjnie już świeży sok z pomarańczy (świetnie dodawał mi sił). Te przebyte od początku Camino ponad 200 km odzywa się (jeszcze nieśmiało) w moich nogach: są jakieś ciężkie i trudniej się zginają, ale dam radę yes Po niedługim odpoczynku ruszam dalej, a wokół mnie... prawie pusto, cudownie idzie się znowu samej.

 

 

 

 

 

 

 

Idę i rozmyślam jak ulotne są te wszystkie wzrusznia, które tutaj przeżywam. Czasami udaje mi się utrwalić je na zdjęciu, jak to wzruszenie nad delikatnym, a zarazem drapieżnym wnętrzem naparstnicy...

albo tajemniczość drogi "do nikąd".

Około 7 km przed Portomarin zaczyna się strome zejście. Nie tak ostre, jak te górskie zejścia, ale trzeba uważać tym bardziej, że jest trochę mokro. Moje stopy stają się coraz cięższe. Z książki "Nie idź tam człowieku" wiem, że skutecznym lekarstwem na to są... liście babki włożone pod stopę. Ale ja obieram sposób bardziej tradycyjny i zatrzymuję się bliżej niż planowałam - tuż przed Mercadoiro, po przejściu 18 km. Alberga wabi mnie delikatną muzyką sączącą się zza drewnianej bramy. Wchodzę i widzę rozległy teren, albergę (bardzo przyjaznej) i stylowy bar. Nie ma kuchni, ale smaczne jedzenie można kupić w barze. Lokuję się na wygodnym, dolnym łóżku, biorę prysznic w super łazience i jeszcze tradycyjne pranie. Potem rozsiadam się przy drewnianym stole na małą przekąskę i miłą rozmowę z Czeszkami (matką i córką), które poznałam w alberdze w Hospitlal de la Condesa. Rozmawiamy mieszanym angielsko - czesko - polskim językiem i rozumiemy się doskonale. Wieczorem, tuż przed zaśnięciem z obawą zastanawiam się czy dojdę na czas do Santiago (bilet na samolot mam już zarezerwowany na 14 czerwca). W domu ułożyłam sobie szczególowy plan Drogi uwzględniający lokalizację alberg i warunki terenowe. Jednak co innego teoria, a co innego praktyka. Kilka razy zatrzymywałam się wcześniej niż to miałam zaplanowane - w związku z tym byłam w "niedoczasie" sad Ale pomyślałam, że po prostu trzeba iść, cieszyć się Drogą, wierzyć w pomocną dłoń Świętego Jakuba i wszystko będzie dobrze. I było! Święty Jakub pomógł mi - chociaż zrobił to w dość nieoczekiwany sposób! heart


Komentarze (2): Pokaż/ukryj komentarze »

  • Teresa :: 05.02.2014 08:22 Tamaro! Twój blog dodaje mi otuchy. 2 maja wyruszam z Pampeluny do Santiago. Mam 39 dni (rezerwacja na powrót)na pokonanie tej drogi i 65+. Czytając Twoje wspomnienia jestem przekonana,że przy pomocy św.Jakuba dam radę. Pozdrawiam.
  • Tamara :: 16.02.2014 19:16 Teresa życzę wielu cudownych przeżyć i satysfakcji z pokonywania własnych ograniczeń:) Na Świętego Jakuba na pewno możesz liczyć - mnie wspierał z całą pewnością! Serdecznie pozdrawiam i BUEN CAMINO


Dodaj komentarz »